search
REKLAMA
Archiwum

PUSTY DOM (2004)

Paweł Marczewski

10 grudnia 2017

REKLAMA

Dżiga Wiertow, jeden z największych twórców kina, chciał stworzyć całkowicie nową formę sztuki. Uważał, że kino powinno być czymś różnym od teatru, dlatego też w swoich dziełach eksperymentował z montażem, nie opierał ich na tradycyjnej fabule i dialogach, niezwykłą wagę przywiązując do oprawy muzycznej. Coś z wizji Wiertowa można odnaleźć także u Kim Ki-duka.

Jedna z recenzentek zauważyła, że trudno wyobrazić sobie Pusty dom jako dzieło literackie. Przyznam, że nie wyobrażam sobie tej opowieści także na scenie ani w żadnej innej formie poza filmową. Liczy się tu każdy gest, rekwizyt, zbliżenie. Reżyser precyzyjnie zaplanował, ile, czego i w którym momencie pokazać widzowi. Dialog nie ma większego znaczenia – u Kim Ki-duka mówią jedynie ci, którzy w gruncie rzeczy nie mają nic do powiedzenia. To, co najważniejsze, odbywa się w milczeniu.

Tae-suk przemierza opustoszałe osiedla, których mieszkańcy godzinami przesiadują w pracy, zagląda do cichych klatek schodowych z dziesiątkami drzwi, za którymi nikogo nie ma – lokatorzy siedzą w biurze lub wybrali się na pierwszy od wielu lat urlop. Kiedy nabierze pewności, że dom będzie stał pusty przez jakiś czas, włamuje się i spędza w nim jedną noc. Niczego nie kradnie, korzysta jedynie z domowych sprzętów, z którymi obchodzi się o wiele troskliwiej, niż ich zabiegani właściciele. Dokonuje drobnych napraw, robi pranie, zaś następnego dnia znika, niczym niewidzialny opiekun wygasłego pod nieobecność rodzin domowego ogniska. W jednym z domów z ukrycia będą go śledziły podbite oczy Sun-hwa, zaś z automatycznej sekretarki sączył się będzie pełen złości głos jej męża…

Opowieść Kim Ki-duka można interpretować na wiele sposobów, każda scena przydaje filmowi znaczeń, dodaje coś do misternie skonstruowanej całości. Pusty dom sprawia wrażenie precyzyjnie zaplanowanej, gęstej od symboli łamigłówki. Już sekwencja z napisami, choć zrealizowana niesłychanie prostymi środkami, aż dyszy od symboliki. Oto przesłonięta błękitną siatką klasyczna rzeźba staje się celem wściekłych uderzeń – piłeczki golfowej, jak się później okaże – szarpiących niebieską płachtę. Jednocześnie widz ma podczas seansu wrażenie niesłychanej łatwości, z jaką zestawiono ze sobą wszystkie doskonale do siebie pasujące elementy. Za tym “narracyjnym opanowaniem” kryją się jednakże ogromne emocje, które eksplodują w nielicznych, ale niesłychanie sugestywnych scenach przemocy.

Każdy dom odwiedzany przez Tae-suka kryje w sobie coś ważnego, jakiś problem, nad którym lokator nie zdążył lub nie chciał się pochylić. Wędrówka, pozornie pozbawiona celu, okazuje się być drogą do wtajemniczenia, mądrości, przy czym młody mężczyzna jest tu raz nauczycielem, innym razem uczniem. Kim Ki-duk nie moralizuje, nie oferuje rozwiązań, lecz sam szuka odpowiedzi. Jednocześnie jednak wyraźnie lokuje swoje sympatie, biorąc w opiekę wszystkich tych, którzy jak Sun-hwa zasnąć mogą jedynie składając głowę na cudzej poduszce.

Tekst z archiwum film.org.pl (09.10.2005).

REKLAMA