PRZYPADKOWY MĄŻ. Podoba mi się dwóch
Dr Emma Hall prowadzi audycję radiową dla kobiet. Stop. Swoimi poradami następuje na odcisk Patrickowi Sullivanowi – Patricka opuszcza narzeczona. Stop. W akcie zemsty Patrick podrabia dokumenty, stając się oficjalnie mężem Emmy. Stop. Planowany ślub Emmy z Richardem jest zagrożony. Stop. Myśląc, że to zwyczajne nieporozumienie, Emma wyrusza na spotkanie z “mężem”, by załatwić sprawę. Stop. Złośliwość Patricka zamienia się w chęć zdarcia z Emmy kożucha nieczułej karierowiczki. Stop. Dobrze im razem. Stop. Ale z Richardem też jej dobrze. Stop. Ślub już niedługo. Stop. W rolach głównych odpowiednio: Uma Thurman, Jeffrey Dean Morgan, Colin Firth. Stop.
Komedie romantyczne, gatunek wyeksploatowany bardziej niż Hindusi przez Koronę Brytyjską, coraz rzadziej oferują widzom coś poza bezpiecznymi schematami wytworzonymi przez dekady wałkowania jednej i tej samej historii miłosnej, w kilku tysiącach różnych aranżacji. A jeśli to hollywoodzka komedia romantyczna, można z prawdopodobieństwem ujrzenia piasku na Saharze przewidzieć co, gdzie, jak i z kim. Czasy zdominowania gatunku przez mocne typy kobiece, prezentowane przez Meg Ryan czy Sandrę Bullock, przeminęły z wiatrem nowego tysiąclecia. Tak, jak i czasy autentycznych emocji i wzruszeń, które jeszcze niektóre kom-romy drugiej połowy lat 90. oferowały. Nie inaczej jest z Przypadkowym mężem, produkcją, która mogłaby stać się sztandarowym przykładem kom-roma XXI wieku. Mogłaby, gdyby nie dziesiątki wcześniejszych.
Uproszczenia fabularne biją po oczach. On, Morgan, jest spontaniczny, żywiołowy, nieprzewidywalny, pełen czaru księcia z bajki, a jednocześnie realny, kochający i szukający stateczności. Drugi on, Firth, jest z kolei przewidywalny, nudny i nie potrafiący wyzwolić się z okowów ograniczającej czas dla ukochanej pracy; jest sympatyczny i szarmancki, ale nawet przy nagromadzeniu dżentelmeńskich cech, w żadnym wypadku nie ma szans w starciu z konkurentem. I nawet taki czarujący amant kina jak Colin Firth (nie wspominajmy jego najsłynniejszych dokonań, wystarczy obejrzeć scenę tanga w Wojnie domowej) nie jest w stanie ulepić z danego mu przez scenarzystów materiału nic ponad “zawodnika drugiej klasy”. Za wisienkę na torcie służy ona, Thurman, kobieta inteligentna, dowcipna, przebojowa, jednak nieco zagubiona w świecie.
Miszmaszu dopełnia typowe dla hollywoodzkiej komedii romantycznej umieszczenie na drugim planie mniejszości narodowej, etnicznej, wyznaniowej lub seksualnej. Plusem jest, że nie są to tym razem geje, w kom-romach zazwyczaj aranżowani na najlepszych przyjaciół, których mądrość pomaga głównej bohaterce/bohaterowi przejrzeć na oczy. Twórcy Przypadkowego męża wykorzystali trwającą od kilku lat koniunkturę na Bollywood i drugi plan wypełnili zamerykanizowanymi Hindusami. Z jednej strony prezentują oni ubraną w płaszczyk komizmu życiową mądrość, a z drugiej stanowią o osobnym świecie, pełnym kolorów, tańców, namiętności mikrokosmosie możliwości, w którym nasza bohaterka będzie mogła wreszcie stać się sobą i odkryć, że życie oferuje coś więcej niż rutynowe szczęście.
Nie ma w Przypadkowym mężu nic, co wychodziłoby chociaż centymetr poza ustalone przez kilometry sprzedanych biletów prawidła gatunku. Jak więc wyjaśnić fakt, iż ten pełen uproszczeń i banałów film ogląda się z uśmiechem na ustach i zegarkiem włożonym głęboko w kieszeń? Dzieje się tak chyba dzięki odtwórcom głównych ról, którzy swoimi znanymi i sympatycznymi twarzami zyskują zainteresowanie widza. Gdyby nie oni, gdyby nie uroda i uśmiech Umy, klasa i szarmanckość Colina, błyskotliwość i buńczuczność Jeffreya – Przypadkowy mąż stałby się miałką opowieścią z niezłym potencjałem komediowym, przykrytym nieudolnością scenariusza i wyrobniczą reżyserią. Oto urok Hollywood i jego gwiazd. Jeśli komuś nie przeszkadza taka magia kina, powinien się na filmie Dunne’a nieźle bawić.
Tekst z archiwum film.org.pl.