PROXIMA. Serce matki w kosmosie
Gdy wybierasz się na film o astronautce, która przygotowuje się do wylotu na swoją pierwszą misję, możesz spodziewać się blockbustera z feministycznym przekazem. Tymczasem Proxima Alice Winocour to dzieło dalece bardziej złożone, utkane z wielu różnych emocji, w którym, owszem, co jakiś czas dochodzi do głosu przekaz “girl power”, ale znacznie częściej chodzi tu o coś znacznie bardziej pierwotnego – instynkt macierzyński.
Już dawno nie widziałem w kinie matczynej miłości ukazanej tak dojmująco, jak w Proximie. Film, osadzony w tematyce podejmowanej zwykle przez wysokobudżetowe produkcje hollywoodzkie, jest jednocześnie niezwykle intymny i wnikliwy, ukazując całe spektrum emocji i przeżyć, które towarzyszą astronautce w jej dziewiczej misji. Sara (znakomita jak zwykle Eva Green) jest świetna w tym, co robi – kocha swoją pracę i zaszczyt uczestniczenia w wyprawie mającej zakończyć się podbojem kosmosu jest ukoronowaniem jej kariery. Ale gdy poznajemy ją w otwierającym Proximę ujęciu, nie jest kosmonautką, ale przede wszystkim matką – i to ta życiowa rola absorbuje ją najmocniej. Sara pozostaje w niezwykle bliskiej relacji ze swą córką Stellą (wspaniała Zélie Boulant), która zdaje się być bardzo dojrzała jak na swój szkolny wiek, choć dość szybko okazuje się, że to tylko pozory. Im bliżej startu kosmicznej misji, tym mocniej Stella buntuje się wobec decyzji mamy. Chce, ale nie potrafi zrozumieć, dlaczego najważniejsza osoba w jej młodziutkim życiu postanawia zostawić ją na kilkanaście miesięcy.
Największym zwycięstwem Winocour, mającej w dotychczasowym dorobku zaledwie dwa pełnometrażowe filmy, jest uniknięcie banału. Tę historię łatwo byłoby sprowadzić do poziomu płytkiego rodzinnego dramatu, w którym sceny dziecięcego buntu przeplatają się z naprzemiennymi atakami złości i bezsilności rodzica. Na szczęście jednak francuska twórczyni podchodzi do problemu z wyczuciem, co, biorąc pod uwagę jej wcześniejszy scenariusz do znakomitego Mustanga (2015), specjalnie nie dziwi. Sara lawiruje pomiędzy pragnieniem spełnienia marzenia, zawodową powinnością, rodzicielskim obowiązkiem i czystą matczyną miłością – a przy tym przechodzi morderczy trening w rosyjskiej bazie kosmicznej. Zmęczenie natury psychicznej zostaje zatem spotęgowane przez wycieńczenie fizyczne. Łatwo byłoby tu o emocjonalne wybuchy, ale Winocour rezygnuje z tej ścieżki. Zamiast tego pozwala swojej bohaterce na to, by sama odnalazła balans pomiędzy szaloną ambicją i równie obezwładniającą miłością do córki.
Co ważne, emocjonalna warstwa filmu nie przykrywa zupełnie technicznego aspektu tej historii – Winocour z pietyzmem ukazuje okres przygotowań astronautów do wylotu na Międzynarodową Stację Kosmiczną, przez co sama podróż staje się dla widza jeszcze bardziej interesująca. Wnikamy nie tylko w intymne przeżycia Sary, ale także w tajniki pracy kosmonautów, która jest tu przedstawiona w sposób dalece mniej efektowny niż w hollywoodzkich superprodukcjach. W Proximie zresztą nie sama misja jest najistotniejsza, lecz droga, która do niej prowadzi – ta fizyczna i ta emocjonalna. Widząc zmagania bohaterki z ograniczeniami ciała i obciążeniami umysłu, rozumiemy, jak niezwykle trudny jest zawód astronauty. Jeśli scena pożegnania Coopera z córką w Interstellar rozdarła wam serca, film Winocour poruszy was nieporównywalnie bardziej, zwłaszcza że Proxima wydaje się znacznie bliższa życiu niż epicki fresk Christophera Nolana.
Wnikliwe, głębokie dzieło Alice Winocour to coś w rodzaju “antyblockbustera”, odtrutki na powierzchowność wysokobudżetowych produkcji. Proxima nie neguje konwencji efektownego filmu SF, ale proponuje własne, kameralne, intymne podejście do tematu, jednocześnie unikając jego trywializacji. Choć na papierze dzieło Winocour nie prezentuje się szczególnie imponująco, trafia zarówno do serca, jak i umysłu.