search
REKLAMA
Archiwum

POWRÓT (2003)

Paweł Marczewski

3 stycznia 2018

REKLAMA

Trudno wyobrazić sobie mniej wyszukaną historię – oto dwóch chłopców, dorastających w jakiejś prowincjonalnej, ponurej mieścinie, po raz pierwszy od 12 lat ogląda ojca. Małomówny mężczyzna pojawia się niespodziewanie i nie udziela żadnych wyjaśnień odnośnie do swej długoletniej nieobecności. Choć w pamięci Andrieja i Iwana jego obraz już dawno się zatarł, rodzic domaga się posłuszeństwa. Już następnego dnia po powrocie zabiera ze sobą synów w tajemniczą podróż – ni to wycieczkę, ni to sekretną misję…

Powrót Andrieja Zwiagincewa, zwycięzca ostatniego festiwalu filmowego w Wenecji, to dzieło-zagadka. Pomimo ascetycznej formy, którą nadają mu oszczędna ilustracja muzyczna oraz dość statyczne zdjęcia i montaż, skrywa ogromne bogactwo znaczeń, drobnych szczegółów i sugestii. Wystarczy ruch kamery lub gest świetnie prowadzonego aktora, aby widz został zbity z tropu i uruchomił wyobraźnię, wzbogacając film na swój własny użytek. Świetnie wypadają na ekranie młodzi aktorzy, szczególnie wcielający się w młodszego z synów Iwan Dobronrawow. To on jest właściwie głównym bohaterem filmu, to na nim przede wszystkim koncentruje się uwaga widzów. Jest sceptyczny wobec ojca. Stopniowo rodzi się w nim gniew, wściekłość, wreszcie zaś nienawiść wobec tej surowej, małomównej postaci, która ma być jego ojcem, tymczasem zaś wydaje się być zupełnie niezdolna do miłości, całkowicie pochłonięta jakimiś własnymi tajemniczymi sprawami. Starszy z braci zdaje się ojca akceptować, udziela mu kredytu zaufania i nie oczekuje spłaty odsetek za 12 lat nieobecności. A jednak i w nim, jak się wydaje, rodzą się wątpliwości…

Ogromnym atutem filmu Zwiagincewa są niezwykłe plenery – bezkresne, tajemnicze akweny, porośnięte gęstymi lasami bezludne wyspy… Można odnieść wrażenie, że surowa, milcząca przyroda jest jeszcze jednym bohaterem filmu. Zapewne efekt nie byłby tak przejmujący, gdyby nie niezwykłe zdjęcia Michaiła Kriczmana. Kadry są niezwykle precyzyjnie zakomponowane, budzi szacunek doskonała gra rozmaitymi typami planów. Kriczman umie wykorzystać każdy element otoczenia, wkomponować go w całość obrazu i wyeksponować jego znaczenie. W niektórych momentach ta precyzja, wyczucie ruchu bohaterów i wrażliwość na plener zostają świadomie zarzucone. Weźmy taką scenkę – czerwony samochód ojca odjeżdża w prawo, znika z kadru. Kamera teoretycznie powinna za nim podążyć lub też powinniśmy mieć cięcie i, dajmy na to, obraz samochodu z innego punktu widzenia.

Tymczasem kamera Kriczmana wędruje w przeciwnym kierunku, jakby spojrzenie operatora przykuł jakiś drobny szczegół niedostrzegalny dla widza. Na pozór prosty błąd w sztuce filmowej. Tymczasem widz, mając świadomość precyzji, z jaką komponowane były poprzednie sceny, zaczyna budować rozmaite znaczenia, zestawia sens podobnego poprowadzenia ujęcia ze sceną, która przed chwilą rozegrała się na ekranie (nie zdradzę jej, aby nie psuć przyjemności osobom, które Powrotu jeszcze nie widziały)… i nagle pstryk! Elementy układanki zaczynają pasować do siebie jak ulał, otwierając film na nowe interpretacje, wzbogacając jego odbiór. Tyle o stojącym na najwyższym poziomie rzemiośle twórców Powrotu. Nie chciałbym podawać czytelnikom moich recept na odczytanie filmu, oznaczałoby to bowiem sprzeniewierzenie się reżyserowi, który na pytanie o „głębsze znaczenia filmu” odparł: „Przysiągłem, że nie będę mówić o tym, jak postrzegam swój film. Chcę zostawić z nim widza sam na sam.”. Ograniczę się zatem do skomentowania kilku kluczy do odczytania dzieła Zwiagincewa, jakie proponowała pisząca o nim prasa.

Po pierwsze, doszukiwano się inspiracji Tarkowskim. Ciąg skojarzeń „Rosja=film=Tarkowski” jest wśród filmowej krytyki niezwykle silny. Nie sądzę jednak, że doszukiwanie się decydującego wpływu artystycznej spuścizny autora Andrieja Rublowa jest uprawnione. Nie ma w Powrocie fascynacji prawosławiem, film milczy też o biografii swojego twórcy – tymczasem Tarkowski opętany był poszukiwaniem klucza do tajemnicy człowieczeństwa w prawosławnej spuściźnie swej ojczyzny oraz z upodobaniem nasycał swoje dzieła wątkami autobiograficznymi. Zwiagincew tymczasem odcina się od kontekstu historycznego czy geograficznego. Nie buduje swej opowieści w oparciu o własne doświadczenia, a jeżeli tak, to dobrze to ukrywa. Jego film nie jest religijnym hymnem, jak Andriej Rublow. Nie jest osobistym egzorcyzmem, jak Zwierciadło. Stara się opowiadać o sprawach uniwersalnych, co skłania do określenia go raczej mianem przypowieści.

Po drugie, widziano w Powrocie metaforę stanu współczesnej Rosji. To moim zdaniem szczególnie niefortunne odczytanie filmu. Dodatkową wartością tej historii jest gra z rosyjską pamięcią i realiami kraju po transformacji ustrojowej. Drobne sugestie odnośnie profesji ojca i przyczyn jego długoletniej nieobecności każą myśleć o konkretnym historycznym doświadczeniu ojczyzny twórców filmu. Autorzy dbają jednak o to, aby wszystkie te sugestie pozostały niedopowiedziane, aby skłaniały do wielorakich interpretacji. Tym samym zza mgły przemilczeń może wyłonić się historia uniwersalna, nosząca, jak napisałem wcześniej, wszelkie znamiona przypowieści. Zatrzymanie się jedynie na poziomie sugestii oznacza moim zdaniem zubożenie filmu.

Po trzecie wreszcie, porównywano Powrót do filmów Lyncha. Dziś jednak każdy film, który po seansie pozostaje dla widza skłaniającą do namysłu zagadką, prowokującą właśnie dlatego, że zapewne na zawsze pozostaje nierozwiązana, zestawiany jest z dziełami autora Blue Velvet. Zwiagincew i Lynch mają wspólną pasję – zamiłowanie do tajemnicy. Na tym jednak podobieństwa się kończą, bo ich języki filmowe są zupełnie inne. Przystaję jednak na to porównanie, gdyż być może dzięki niemu nieco więcej osób zada sobie trud, aby obejrzeć Powrót – film wymagający, ale dający wiele satysfakcji.

https://www.youtube.com/watch?v=mZTGqiUGI6c

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA