search
REKLAMA
Recenzje

POKUSA. Między fantazją a rzeczywistością [Recenzja]

Czy „Pokusa” to przyzwoite kino?

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

28 stycznia 2023

REKLAMA

Zanim zdecydowałam się na to, by zrecenzować polski film Pokusa, widziałam już od jakiegoś czasu w przestrzeni medialnej krzykliwe nagłówki odnośnie do filmu. Miała to być rzekomo produkcja, która wstrząśnie naszym krajem, oraz że nie jest to rzecz dla ludzi pruderyjnych. Ja wiem, że seks i przemoc najlepiej się sprzedają, ale w głębi duszy liczyłam na coś więcej, aniżeli 365 dni bis. Pełna nadziei i jednocześnie przerażenia wybrałam się więc na premierę filmu w reżyserii Marii Sadowskiej, która na razie pozytywnie zaskoczyła mnie tylko jednym filmem, a mianowicie Sztuką kochania. Czy film finalnie wypada przyzwoicie? A może to faktycznie prawdziwa kinematograficzna bomba?

Fabuła na zasadzie kopiuj-wklej

Z jednej strony nie jest to najgorszy polski film, jaki miałam w życiu „przyjemność” oglądać. Z drugiej zaś to produkcja jednej wielkiej niewykorzystanej szansy, która mogła naprawdę zachwycić, podejmując trudne, niejednoznaczne tematy, jakże ważne dla współczesnego społeczeństwa. Waham się straszliwie, by nie powiedzieć czegoś za dużo i tym samym odstraszyć potencjalnych widzów. Bo film naprawdę ma dobre momenty, co nawet dla mnie było sporym zaskoczeniem. Niemniej jednak mało tu faktycznego rozrachunku z ciemnym światem celebrytów, a więcej idiotycznych zachowań i brokatu. Odniosłam wrażenie, że po raz kolejny oglądam na dużym ekranie fikcyjny świat w całkowitym oderwaniu od prawdziwych realiów; wiem, że kinematografia nie stanowi odzwierciedlenia rzeczywistości jeden do jednego, no ale bez przesady.

W moim przekonaniu dość dużym problemem jest sposób zaprezentowania dziennikarskiego świata i tego, jak robi się w nim karierę. To bez wątpienia połączenie kolektywnego postrzegania zawodu dziennikarza przez pryzmat społeczeństwa z faktycznym obrazem tego, jak ona na początku wygląda, oraz rzeczami całkowicie wyolbrzymionymi i zmyślonymi. Niestety obraz ten będzie dalej utwierdzał pewne grupy w przekonaniu, że dziennikarze na co dzień zajmują się głupotami, zarabiają miliony, imprezują z największymi gwiazdami, a od czasu do czasu szef zabierze nas na wycieczkę do Cannes czy Rimini. Wiecie, dzień jak co dzień. Jest to trochę niesprawiedliwe, mimo że to nadal fikcja, która robi tak naprawdę więcej szkód niż pożytku.

Jeśli chodzi o fabułę, to historię tę słyszeliśmy już tysiąc razy i została ona opowiedziana już na tysiąc różnych sposobów, tak w kinie, jak i telewizji. Produkcja Anno Domini 2023 nie stanowi dzieła, które wywróci nasz filmowy świat do góry nogami. Mamy jak zawsze stereotypową młodą, naiwną dziewczynę z prowincji, która marzy o wielkiej karierze w wielkim mieście, czyli Warszawie. Mamy też dwóch przystojnych mężczyzn, których ścieżki życiowe przetną się z naszą główną bohaterką. Oczywiście nie mogło zabraknąć cringe’owego (żenującego) kolegi geja oraz najlepszej przyjaciółki, która będzie ją wspierać bez względu na wszystko. Ten najbardziej powierzchowny poziom historii jest niezwykle męczący. To po raz kolejny świat pięknych ludzi, wypełniony pięknymi miejsca, pieniędzmi itd. – totalna nuda. Widziałam to już milion razy w dużo lepszym wydaniu. Ale pod tą grubą warstwą brokatu i koloru kryje się coś naprawdę intrygującego.

Polskie „9 i pół tygodnia”?

Kiedy bowiem skoncentrujemy się na tych wyczekiwanych przez wszystkich aspektach erotycznych, to odniesiemy niepohamowane wrażenie, że zamiast wykorzystywać tandetne, ograne i przemielone już do cna, klisze, można było zrobić polską wersję filmu – 9 i pół tygodnia, która w żaden sposób nie ustępowałaby oryginałowi z 1986 roku. I mówię to całkiem poważnie i z pełną premedytacją. Reżyserka bardzo fajnie pokazuje, że ciągłe przesuwanie granicy zakończy się… no właśnie: czym? Destrukcją? Szaleństwem? A może czymś zupełnie innym. Strasznie mi się ten aspekt spodobał – co ważniejsze – bardzo wyróżnia się on na tle pozostałych wątków, w pozytywnym sensie. Nie jest to na pewno soft porno przypominające momentami teledysk, za co jestem bardzo wdzięczna twórcom. Ale z drugiej strony czujęe po seansie duży niedosyt, bo mamy dwa bardzo mocne tematy, które nie zostały wykorzystane na rzecz brokatu i ładnych ubrań.

Drugi aspekt, który dawał mi wielkie nadzieje na naprawdę dobre kino, które nie popadnie w przesadne melodramatyczne tony. Produkcja próbowała skoncentrować się na zjawisku mobbingu oraz molestowania seksualnego wśród znanych, pięknych i bogatych. Sytuacje, gdzie ktoś dolewa czegoś dziewczynom do drinków, nie są niczym nowym, ale w tym przypadku uwaga skoncentrowana jest na środowisku celebryckim.

Obie poruszone wyżej kwestie to tak naprawdę nic nowego w świecie kinematografii, gdzie praktycznie każdego dnia słyszymy kolejne historie ocalałych osób. Niestety temat ten – mimo działań ruchu #metoo – dalej niejako zamiatany jest pod dywan i ludzie starają się o nim nie mówić, gdyż wiele osób zarzuca im kłamstwo, ze względu na brak wystarczającej liczby dowodów, albo zarzucają, iż nie uwierzą, dopóki nie zostanie jasno udowodnione, że ktoś nie kłamie dla potencjalnej sławy i pieniędzy. Wiem, że sekcja komentarzy zarzuci mi lewackie poglądy, ale zawsze będę po stronie ocalałych osób, gdzie mobbing to także bardzo częste zjawisko w różnych branżach – w tym dziennikarskiej – które niezwykle trudno udowodnić w sądzie. Dlatego duży plus dla twórców za poruszenie tegoż jakże delikatnego tematu, choć konkluzja nawołującą ocalałe osoby, by głośno mówiły, czego doświadczyły, wydaje się trochę zbyt naiwna i łopatologiczna. Niestety prawdziwe życie nie jest takie optymistyczne i większość z nich spotka się z falą hejtu, krytyki i nienawiści; dane z 2019 roku pokazują, że 70 proc. spraw o gwałt w Polsce jest umarzanych.

Myśląc przed seansem o Pokusie, spodziewałam się dzieła sztampowego, bazujące na typowych chwytach zaczerpniętych prosto z powieści Blanki Lipińskiej. Znając dorobek reżyserki, byłam pewna, że nie będzie ona miała zbyt dużo do powiedzenia. Okazuje się jednak, że się pomyliłam. Warto mieć mimo to na uwadze, że jest to produkt niezwykle niedopracowany i tak naprawdę mało kontrowersyjny. Mamy więc zarys pomysłu, który mógłby sprawić, że film byłby czymś naprawdę unikatowym jak na polskie warunki, a za to dostajemy kolorową, brokatową historyjkę o dziewczynie robiącej karierę na skróty. Nie jest to film tak zły, jak początkowo zakładałam. Ale pełen jest niedociągnięć. Aktorsko jest ok, bo w sumie obsada nie za bardzo ma co grać, a poważne problemy nie wybrzmiewają tak, jak powinny. Dla mnie wielka szkoda, że to jednak tylko kolorowa wydmuszka, a nie coś więcej.

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA