POKOT. Agnieszka Holland łączy siły z Olgą Tokarczuk
Ta produkcja wymyka się jakimkolwiek schematom. Trochę jest to bajka o sympatycznej, zwariowanej staruszce, która, gdy zabrakło wokół niej ludzi, umiłowała sobie zwierzęta, trochę historia o seryjnym mordercy, trochę dramat, trochę komedia. Czasem zupełnie na serio, innym razem z humorem, groteskowo, niemal absurdalnie, kiczowato. Niby kolejne „polskie Fargo”, ale też ciepły, lekki film o więzi, jaka połączyła kilku społecznych wyrzutków. Nawet w samej formie mamy do czynienia z misz-maszem – przepiękne, „do zakochania” kadry malowniczej Kotliny Kłodzkiej mieszają się tu z zimnymi, dokumentalnymi relacjami z polowań.
Niektórzy opisują ten film jako eko-thriller, inni – „feministyczny western” (eastern?). Jednak upieranie się przy jakiejś jednej nazwie nie ma żadnego sensu. Największą wartością Pokotu jest właśnie jego oryginalność, wielogatunkowość, ciągłe zaskakiwanie publiczności.
W takich mieszankach bardzo łatwo o potknięcie i kilka razy Holland rzeczywiście ledwo stała na nogach. Nigdy jednak nie upadła, a przy tak ryzykownych przedsięwzięciach, już samo to trzeba uznać za sukces.
Oczywiście, są tu słabsze momenty, w tym jeden całkiem długi. Fabuła rwie się, odmierzana jest kolejnymi sezonami łowieckimi. Kiedy po wyjątkowo intensywnym, zimowym rozdziale, na ekranie pojawia się lato, a w dodatku do tego filmowego patchworku dodane zostaje coś na kształt romansu, tempo siada. Widać, że ta historia była umiejętnie zszywana z bardzo małych kawałków – niestety wtedy szwy zaczynają puszczać, tworzą się dziury, wydaje się, jakby wszystkiego było za dużo, z kolei w innych miejscach czegoś niewątpliwie brakuje (nawet niezbyt uważny widz zauważy, że z filmu powycinano kilka fragmentów). Jak na tak doświadczoną reżyserkę przystało, w końcówce Holland znów wraca na dobre tory, ale z pewnością film ten mógł być jeszcze lepszy. Zastrzeżenia mogą mieć też ci, którzy będą patrzeć na Pokot jak na thriller z podstawowym pytaniem „kto zabił”. Wydaje się, że ten wątek można było poprowadzić inaczej, z większą liczbą fałszywych tropów czy po prostu znaków zapytania. Ostatecznie gubi się on w natłoku treści.
Podobne wpisy
Na początku nie byłem też przekonany do roli Agnieszki Mandat. Niewykorzystana przez kino aktorka szarżuje, czasem aż za bardzo. Duszejko w jej wykonaniu wydaje się chwilami przerysowana i niewiarygodna. Ale im dłużej film trwa, tym bardziej się do niej przekonujemy. W jednej ze scen wbiega ona na posterunek policji i zziajana krzyczy, że zamordowano młodego dzika. Policjantka komentuje wtedy krótko: „Ale pani ma jazdę”. I to jest chyba klucz do tej postaci. Duszejko naprawdę ma lekką jazdę, i to taką 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu – albo się to zaakceptuje, albo nie. Mnie ujął jeszcze Jakub Gierszał w niezwykle interesującej, choć chyba jeszcze bardziej przerysowanej, roli Dyzia – cierpiącego na epilepsję młodego chłopaka, który zaprzyjaźnia się z główną bohaterką.
Większość z humorystycznych scen filmu jest tak zabawna właśnie dzięki Gierszałowi. Choć Pokot absolutnie nie jest komedią, choćby czarną, dzięki tym krótkim momentom można zafundować sobie solidny masaż przepony. Trochę czasu minęło, od kiedy po raz ostatni tak szczerze i tak głośno śmiałem się w kinie. Wizyta Duszejko oraz lokalnej „dziewczyny gangste… eee… myśliwego” w mieszkaniu Dyzia, to komediowy majstersztyk. Krótko potem na ekranie pojawia się następny trup. Nie, w Pokocie nie uświadczycie gatunkowych klisz.
Szkoda, że w Polsce film od razu kojarzony będzie politycznie, bo jest to produkcja, której trzeba dać na wstępie lekki kredyt zaufania. Mam nadzieję, że znajdą się widzowie, również spoza „rowerzystów i wegetarian”, którzy podejdą do seansu z otwartym umysłem. Wszelkie polityczne nawiązania, o które oskarżało się Holland jeszcze na długo przed premierą, są bardzo, bardzo subtelne. Jest ich zresztą niewiele. Za „anty-patriotyczne” może być uznane co najwyżej jedno. Scena, w której Duszejko tłumaczy, dlaczego zbieranie grzybów powinno być polskim sportem narodowym, wzbudzać będzie zresztą wybuchy śmiechu u każdego, kto ma w sobie choć odrobinę samokrytycyzmu. A cały aspekt ekologiczny – cóż, nie można powiedzieć, aby twórcy prezentowali cokolwiek w rodzaju „jedynej słusznej wizji”. I na tym zakończę – pisząc więcej, jeszcze zepsułbym wam zabawę. Tak, zabawę, bo choć film można interpretować np. jako głos w obronie słabszych i podporządkowanych, tych, którzy nie mogą się bronić, itd., jest przede wszystkim świetną rozrywką. Zamiast publicystyki, mamy tu solidne reżyserskie rzemiosło oraz przebijająca z ekranu magię kina.