Pokój z widokiem. 30 lat później
Pokój z widokiem w reżyserii Jamesa Ivory’ego obchodzi w tym roku swoje 30. urodziny. Trudno wyobrazić sobie lepszą okazję na odświeżenie sobie tej klasyki kinematografii. Jakże dobry to był wybór! Oderwanie się od współczesnego kina, w którym fabuła filmów często opiera się na zawrotnych pościgach, strzelaninach i wybuchach oraz przeniesienie się w nostalgiczny klimat klasyki… Tak, polecam każdemu!
W nastrój Pokoju z widokiem już od samego początku wprowadza nas muzyka. Od tej pory widz ma wrażenie, że wszystko w dziele Ivory’ego – fabuła, obrazy, gra aktorska – po prostu płynie. Niespiesznym, przyjemnym rytmem reżyser rysuje przed nami postaci i sytuacje, w których są one osadzone.
Historia zaczyna się w 1907 roku, kiedy Lucy Honeychurch – młoda Angielka z tzw. „dobrego domu” – przyjeżdża ze swoją starszą kuzynką Charlotte do Florencji. Pojawia się tutaj tytułowy pokój z widokiem, a właściwie jego brak. Bohaterki miały otrzymać sypialnie w widokiem na rzekę Arno, zostały jednak zakwaterowane w pokojach północnych, z oknami wychodzącymi na podwórze. Z pomocą damom przychodzi pan Emerson wraz z synem George’em – następuje zamiana pokoi i wszyscy są zadowoleni.
Dla Lucy wycieczka do Włoch to nie tylko okazja do zwiedzania pięknej Florencji, to również jej osobista podróż z niewinności i dziewczęcości w stronę dojrzałości. Stopniowo widzimy, jak pod wpływem wydarzeń – np. morderstwa, którego jest świadkiem, czy zdarzenia podczas wycieczki za miasto – staje się świadomą swoich pragnień kobietą. Zajmie jej to oczywiście trochę czasu, będzie się buntować, będzie odrzucać uczucie, którym niespodziewanie zaczęła darzyć przystojnego i nieco wyzwolonego z konwenansów George’a. Zaręczy się nawet z jego zupełnym przeciwieństwem – Cecilem, będącym ostoją spokoju, strażnikiem zasad i etykiety. U boku którego mężczyzny znajdzie szczęście i na którego ostatecznie się zdecyduje? Tego oczywiście zdradzić nie mogę.
I tak oto na praktycznie dwie godziny przenosimy się w nieskomplikowaną fabułę romansu Ivory’ego. A jednak trudno się na nim nudzić. W filmach takie jak ten to nie fabuła jest najważniejsza, to nie ona ma skupiać na sobie całą uwagę widza.
Wolne tempo filmu sprawia, że możemy podziwiać starannie wykonane kostiumy, realistyczną scenografię oraz piękne pejzaże – zarówno Florencji, jak i małego miasteczka w Anglii.
Wszystko to wprowadza nas w atmosferę nostalgii, sielskości, tradycyjnego romansu kostiumowego. Dzięki tym zabiegom dzieło Ivory’ego wpisuje się w nurt brytyjskich filmów oraz seriali kostiumowych lat 80. i 90. XX wieku – heritage films.
Tego filmu się nie ogląda – w niego się po prostu „wchodzi”, to co na ekranie zaczyna nas otaczać, jesteśmy tam, we Florencji, a potem w Anglii. Razem z Lucy zwiedzamy włoskie miasto, z George’em i Freddym gramy w tenisa, a z Cecilem czytamy nową książkę Eleanor Lavish. Jesteśmy obok bohaterów, przeżywamy z nimi ich perypetie, które – mimo że osadzone w czasach tak odmiennych od obecnych – przypominać mogą jednak nasze własne. Kto z nas się nie zakochał? Kto nie był niepewny swoich uczuć? Albo kogo z nas jego własne uczucia tak bardzo zaskoczyły?
Co do sielskości – urzekło mnie to angielskie miasteczko i jego społeczność! Wszyscy wszystkich znają, oczywiście o wszystkich plotkują. Gdy Lucy chce, aby w starej willi zamieszkały dwie siostry-staruszki, pyta o zdanie pastora, który DECYDUJE, że pomysł jest bardzo dobry, ponieważ panie na pewno idealnie wpasują się w ich małą społeczność! A gdyby tak teraz móc decydować o tym, kto zamieszka w naszej miejscowości? Gdyby tak zapraszać kogoś do zostania naszym sąsiadem? Nie, chyba nie do końca to sobie wyobrażam, ale taka koncepcja osadzona w edwardiańskiej Anglii całkiem mi się podoba.
Zastanawia mnie też, czy ktoś z nas jeszcze zwiedza w taki sposób jak Lucy i Charlotte? Czy spokojnie spacerujemy po nowym mieście, a potem wyjeżdżamy poza nie, aby obejrzeć widoki i zrobić sobie piknik na łące? Czy raczej biegamy od muzeum do muzeum, aby zobaczyć jak najwięcej (oczywiście jeżeli nie jesteśmy na wczasach all inclusive i nie spędzamy całego tygodnia nad basenem). Nie mówię, że teraz zwiedzamy źle, ale spodobało mi się to, co zobaczyłam w Pokoju z widokiem – że można się nie spieszyć, że aby prawdziwie poczuć nowe miejsca, trzeba czasem nie tylko zwolnić, ale wręcz zatrzymać się i rozejrzeć wokół.
Na samym końcu, choć może powinnam zrobić to wcześniej, muszę pochwalić Helenę Bonham Carter za rolę Lucy. Uwielbiam tę aktorkę, choć nie ukrywam, że największe wrażenie robi na mnie w filmach takich jak Alicja w Krainie Czarów albo w serii o Harrym Potterze, gdzie wciela się w Bellatrix Lestrange. Dlaczego? Po prostu jej uroda i gra aktorska najbardziej odpowiada mi w rolach z przerysowaną charakteryzacją, kostiumami i zachowaniem z pewną dozą szaleństwa. Ot, moje subiektywne odczucie, z którym oczywiście nie każdy musi się zgodzić. Ale w Pokoju z widokiem, który był jej drugim (po debiucie w Lady Jane) filmem, zagrała wspaniale! Idealnie pasowała do roli młodziutkiej, początkowo nieśmiałej i niepewnej siebie dziewczyny. Film ten otworzył jej drogę do kariery i pokazał, jak dobrą jest aktorką.
Pokój z widokiem nie jest filmem dla wszystkich. Nie ma tutaj wartkiej akcji, istotnych problemów społecznych, politycznych czy historycznych. Najważniejsze są osobiste perypetie bohaterów i ich uczucia. Mnie jednak urzekł sielski klimat dawnej Anglii i polecam film każdemu, kto chce chociaż na chwilę odpocząć od codziennego biegu.
korekta: Kornelia Farynowska