search
REKLAMA
Czarno na białym

PODWÓJNE UBEZPIECZENIE

Jacek Lubiński

26 marca 2017

REKLAMA

O tym jak wielki wpływ na późniejsze dokonania dziesiątej muzy na tym polu miała aktorka oraz sama intryga Podwójnego ubezpieczenia, świadczy chociażby fakt, iż już w kilka miesięcy później do kin miała trafić podróbka o jakże przekonującym tytule Single Indemnity. Ostatecznie odpowiadająca za oryginał wytwórnia Paramount zdołała zablokować dystrybucję, a nakręcony materiał z udziałem Ann Savage i Hugh Beaumonta pocięto i przerobiono po latach na telewizyjny program kryminalny o nazwie Apology for Murder.

Trafnie, biorąc pod uwagę, że punkt wyjściowy Podwójnego ubezpieczenia stanowi właśnie spowiedź umierającego kryminalisty, który w swym zeznaniu może nie tyle bezpośrednio przeprasza swojego szefa (bezbłędny Edward G. Robinson jako Barton Keyes) za popełnione morderstwo, co usiłuje je jakoś wytłumaczyć (także sobie), niejako przy okazji ratując życie niewinnego chłopaka będącego głównym podejrzanym.

Spoiler? Bynajmniej, gdyż nie tylko jest to sam początek filmu Wildera, ale też wariacja na temat przytoczonej we wstępie prawdziwej historii, którą kino, jak wspominałem, przerobiło potem na wiele rozmaitych sposobów. A popkultura przemieliła ją tak mocno, że mimo iż opiera się ona na kilku twistach, to całościowo bynajmniej nie zaskakuje, a przez to trudno ją tak naprawdę zepsuć. Jej siła tkwi raczej w przekazie i (wówczas nowatorskim) stylu w jaki zostaje nam sprzedana – czyli dokładnie tak samo, jak ma to miejsce w przypadku ubezpieczeń, którymi „kuszeni” jesteśmy w „realu”.

I podobnie jak agenci ubezpieczeniowi koloryzują przed nami wizje atrakcyjności stawek oraz opłacalności podpisania kolejnej umowy, tak i Fabryka Snów ubarwiła nieco prawdę. Zatem niezbyt urodziwa, nie grzesząca także inteligencją Ruth stała się seksowną, wyrachowaną i sprytną blond pięknością Phyllis Dietrichson (w książce Nirdlinger – na ekranie to oczywiście Stanwyck). Jej mocno przeciętny wspólnik, na co dzień żonaty sprzedawca gorsetów (!), przeistoczył się z kolei w przystojnego kawalera o potężnej posturze, znającego system od podszewki agenta ubezpieczeniowego, Waltera Neffa (znany wcześniej głównie z komediowego repertuaru Fred MacMurray, którego zaangażowano dopiero po tym, jak wiele innych gwiazd wielkiego ekranu odmówiło w obawie o własne emploi). Co ciekawe, życie i w tym wypadku sprawiło filmowcom niespodziankę. Neff – na kartach  powieści Huff – miał bowiem nazywać się Walter Ness, ale okazało się, że w Beverly Hills faktycznie znaleźć można ubezpieczyciela o takich personaliach.

Nie powinno zatem dziwić, iż to, co w rzeczywistości zajęło naszej dwójce aż siedem chaotycznych podejść i ostatecznie skończyło się nadużyciem chloroformu, w filmie staje się perfekcyjnie zaplanowaną egzekucją, kuloodpornym pomysłem godnym najlepszych heist movies. Trzyma zresztą w równie dużym napięciu od początku do końca – a nawet dalej, gdyż, jak to zwykle bywa, cała zabawa zaczyna się dopiero po osiągnięciu celu. Walka z własnymi słabościami i naruszoną właśnie (nie tylko zawodową) etyką to jedno, a rosnąca nagle nieufność wobec partnera w zbrodni to już inna para kaloszy. Wszak jeśli raz zabiło się dla pieniędzy, to czemu nie zrobić tego znowu?

Mimo iż Podwójne ubezpieczenie weszło do kin w atmosferze skandalu – przeciwko filmowi ruszyła nawet cała kampania na temat ochrony publicznej moralności – szybko stało się niekwestionowanym hitem.

Publiczność waliła do kas drzwiami i oknami, sprawiając, że nieco ponad dziewięćset tysięcy budżetu zwróciło się aż sześciokrotnie. Krytyka także przeważała raczej pozytywna, czego dowodem chociażby wspomniane nominacje do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej (przegrana z dziś już kompletnie zapomnianym, „bezpiecznym” musicalem Idąc moją drogą Leo McCareya). Aczkolwiek reputacja i miano prawdziwej klasyki przyszły dopiero z czasem. Obecnie film jest wciąż wymieniany wśród najlepszych dokonań kinematografii – i to nie tylko tej stricte jankeskiej, co światowej – i bryluje w czołówkach wszelakich rankingów „the best of”, począwszy od top 250 serwisu Imdb, a na prywatnej liście świętej pamięci Rogera Eberta skończywszy. Także na (nie)sławnych Zgniłych Pomidorach udało mu się osiągnąć imponujący poziom 96% świeżości.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA