PO MIŁOŚCI. Poskładać życie od nowa
To dramat o żałobie, akceptacji i mierzeniu się z bolesną tajemnicą, która wychodzi na jaw w najmniej oczekiwanym momencie. Początkowo Khan wydaje się umieszczać to wszystko w spodziewanym obramowaniu. Mary przepracowuje swoją stratę, odwołując się do rytuałów, które jeszcze chwilę wcześniej dzieliła z mężem Ahmedem. Śledzimy jej spacery na skrawek klifu, gotowanie, wertowanie rzeczy po mężu i odsłuchiwanie pozostawionej przez niego wiadomości głosowej. Jej postać nie daje się łatwo rozszyfrować, a motywacje pozostają niejasne. Z jednej strony kobieta wydaje się odwracać kolejność powszechnie przyjętych etapów żałoby, zaczynając od akceptacji. Z drugiej jej oswajanie się z tragedią zostaje brutalnie zaburzone, kiedy Mary dowiaduje się o istnieniu nieznajomej Francuzki. To odkrycie zapoczątkowuje nawarstwiający się proces, mający w swoim założeniu pozwolić bohaterce zrozumieć, co działo się w Calais i jakim człowiekiem był jej prowadzący podwójne życie mąż.
Scanlan jest w swojej roli oszałamiająca. Nie żywi pretensji, nie obarcza swoją sytuacją innych ludzi. W scenie popogrzebowej ceremonii nieruchomo wpatruje się w dal, ignorując innych żałobników. Czujemy, jak ogromny ciężar spada na jej barki. Chcemy jej współczuć, a jednocześnie jesteśmy pełni podziwu, z jaką odwagą i determinacją pragnie ułożyć pełny obraz osoby, którą kochała i dla której w młodości przeszła na islam. I to właśnie w modlitwie Mary odsłania przed nami swoje uczucia. Poza nią bohaterka pozostaje raczej niedostępna dla widza, na co w pełni się zgadzamy.
W swoim filmie Khan koncentruje się na dwóch równoległych rzeczywistościach, które odgradza od siebie nie tylko kanałem La Manche, ale również licznymi kontrastami. Wyspiarstwo w ujęciu reżyserki wydaje się uporządkowane, wyciszone, podążające swoim wypracowanym rytmem. Francja, w kontraście, jest chaotyczna. Pozostaje w ciągłym ruchu i na skraju rozpadu. Przypomina przy tym dom, z którego Genevieve i Salomon lada moment się wyprowadzą, jakby nieświadomie zacierając przeszłość. Mary infiltruje ich życie, ale daleko jej w działaniach do domowej inwazji rodem z Parasite. Chodzi przede wszystkim o stawienie czoła nieznanemu, czyli alternatywnej rzeczywistości, którą przez lata kreował Ahmed. Podczas gdy jej dochodzenie do siebie opiera się w dużej mierze na duchowości i bardzo osobistym śledztwie, droga do zapomnienia jej konkurentki (świetna Nathalie Richard) obraca się wokół rzeczy materialnych i czerpaniu z życia pełnymi garściami.
Od pewnego momentu Po miłości staje się tym sposobem portretem dwóch różnych kobiet. Oto bohaterki co chwilę podrzucają nam mylne tropy, odkrywając kolejne elementy intrygującej układanki, w której centrum znajduje się niewierność. Pomimo że powody zdrady Ahmeda nie są nam nigdy jasno przedstawione, można je wyczytać z gestów, rozmów i emocji. Najśmielej przekonujemy się o tym w scenie, w której Mary ogląda siebie w lustrze, stawiając tezę, że to właśnie starzejące się ciało stopniowo dyskwalifikowało ją w oczach męża.
W tle historii dobiega do nas oszczędna ścieżka Chrisa Roe. Nie doświadczymy w niej przesadnej dramaturgii, między innymi dlatego, że Brytyjczyk aplikuje swoją muzykę sporadycznie i jest w jej ekranowej dystrybucji demokratyczny. Oba miasta łączą te same dźwięki, wchłaniając przy tym nadmorską atmosferę, na którą składają się spreparowane odgłosy wiatru, kutrów czy piski mew.
Po miłości to trudna opowieść o dochodzeniu do prawdy i poświęceniu w imię miłości. Nienachalna symbolika połączona z zajmującymi rysopisami czyni ją czymś dużo więcej niż konfrontacją z osobistą tragedią. Sama treść tego debiutanckiego obrazu Khan jest przecież zaskakująco klarowna. To bez wątpienia jeden z najlepszych filmowych dramatów ubiegłego roku, a okazja, by jego jakość przełożyła się na artystyczny sukces, może nadarzyć się za chwilę podczas rozdania nagród BAFTA. Po miłości ma szansę na pięć nagród.