PLAYMOBIL. FILM. Ranny żołnierzyk w starciu z tytanami rynku
Wszystko można ożywić za pomocą zdolności scenopisarskich – lalki, klocki, figurki żołnierzy, gry karciane i planszowe… Playmobil to zestaw do zabawy, który kupuje się jego wiernym wyznawcom, najczęściej wtedy, gdy budżet albo braki towarowe nie pozwalają na Lego. Podobnie z wersją filmową – jest to bowiem dzieło, które ma pomóc w oczekiwaniu na kolejne rozwinięcie ekranowej marki potężniejszego brata. Zestaw nie tylko zastępczy, ale też niesatysfakcjonujący. Trochę dziwnie się czuję, krytykując animację, która nawet na poziomie franczyzy od dawna nie jest dla mnie, ale na swoją obronę napiszę, że wykradłem kilka punktów w tej krytyce dzieciakowi, który poszedł ze mną na seans. Dzieciaki wiedzą. Dzieciaki czują, że od zabawek należy wymagać.
Na początek – niezbyt przejrzysty punkt wyjścia. Poznajmy Marlę i Charliego, dzieciaków w magiczny sposób przeniesionych do krainy Playmobil, która do końca animacji nie zostanie zdefiniowana ani jako dziwna subsfera fantazji, ani jako zgrabny metakomentarz znany z kreatywnego i szalonego Lego. O świecie Playmobil wiemy bardzo mało, przez co trudno się tam zadomowić. Marla musi uratować Charliego, który trafia w łapy złej czarownicy, a po drodze po prostu napotyka na swojej drodze postacie znane (tylko komu?) z zestawów zabawek. Gdzieś pomiędzy kolejnym smokiem a latającymi jednorożcami skrywa się w tym jakiś charakter, ale przykryty animacyjną pustką.
Kwestia fenomenu zabawek Playmobil nie zostaje nawet polizana, a swoista wariacja na temat Alicji w Krainie Czarów to za mało, aby unieść przygodę ku niebu. Raz to wszystko siada, kiedy indziej ma przebłyski. Reżyser Lino DiSalvo próbuje eksperymentować z najróżniejszymi konwencjami, które nie wynikają w naturalny sposób z kreacyjnych zdolności zestawów Playmobil. Kiedy film uderza w tony kina szpiegowskiego, jest to jedynie błyskawiczny gag, który znika tylko po to, aby ustąpić na przykład szalonej rycerskiej przygodówce. Trudno więc odgadnąć, jaki cel przyświecał twórcom, kiedy snuli tę historię, bo całość ma trochę posmak płyty dołączonej do zestawu zabawek – niby rozwija świat, który nie miał ukształtowanej mitologii, ale w żaden sposób nie odnosi się do jego rynkowego statusu ani cech charakterystycznych. Podróż poprzez fantastyczny i całkiem dobrze animowany świat niewiele też wnosi w charaktery głównych postaci, które już u swoich podstaw zrobione są ze znanych, a przez co nudnych elementów. Mamy niefrasobliwego młodzieńca, nieco bardziej heroiczną dziewczynkę, ale po zakończeniu wędrówki zmiana w postaciach następuję trochę na wiarę. Za plus można uznać natomiast polską wersję językową, a w szczególności Beatę Kozidrak, która zdaje się dobrze bawić, użyczając głosu jednej z postaci.
Trudno jednak tym wszystkim być rozczarowanym, szczególnie, kiedy jesteś na seansie z młodszym widzem. Zdawkowe „całkiem mi się podobało” oraz niezbyt głęboka analiza tego, co się zdarzyło na ekranie, świadczą, że oto mamy kolejną letnią animację dla dzieci. Tym razem boli jednak ewidentny brak pomysłów, a smuci – że niekiedy twórcom zupełnie nie udaje się zamaskować faktu, że opowieści są tworzone wyłącznie po to, aby zazębiały się z funkcją marketingową. Żyjemy w bardzo ciekawych czasach, w których twórcy pokroju Kevina Smitha czy duetu Miller i Lord pukają do wielkich studiów, przynosząc ze sobą pomysł na wprowadzenie jakiejś marki zabawek dla dzieci w nowy wiek. Oczywiście Playmobil nigdy nie zaczynał ekspansji popkultury z tak uprzywilejowanej pozycji jak Lego czy He-man, ale i tak brak podjęcia choćby próby walki z gigantem jest odczuwalny. Do obejrzenia, do zapomnienia.