PIOSENKI O MIŁOŚCI. Wszystkie właściwe nuty
Czarno-białe zdjęcia, naturalistyczne aktorstwo, rozterki milenialsów i pocięte dialogi o życiu, uczuciach i marzeniach, rzucane jakby od niechcenia między indiepopowe kawałki… Pełnometrażowy debiut Tomasza Habowskiego miał wszelkie predyspozycje do tego, by okazać się pretensjonalnym artystowskim bełkotem początkującego filmowca. Okazał się jednak czymś zupełnie przeciwnym. Piosenki o miłości to małe-wielkie kino, w którym nie ma ani jednej fałszywej nuty. Dzieło w pełni ukształtowanego twórcy i dojrzałego emocjonalnie człowieka. To idealna kompozycja prostoty, liryzmu, wyszukanego stylu, ciężaru emocjonalnego, doskonałego aktorstwa i przepięknej muzyki. Ten film nie powinien zwyciężać w konkursie filmów mikrobudżetowych w Gdyni. Powinien walczyć o Oscara.
Piosenki o miłości są takie banalne…
Alicja to skromna i prostolinijna dziewczyna z szarych bloków, którą los obdarzył niesamowitym talentem. Robert to muzykujący syn znanego aktora, który nie ma konkretnego pomysłu na siebie. Wie tylko, kim na pewno nie chce być – swoim ojcem. Pewnego dnia ich ścieżki się splatają. Zbliża ich do siebie wspólna pasja, dzieli – pochodzenie, pozycja społeczna i to, jak rozumieją sens tworzenia. Z czasem okazuje się jednak, że… dzieli ich jeszcze więcej. Czy ich wspólna miłość do muzyki i szczera, intymna relacja wystarczą, by tych dwoje odnalazło razem szczęście?
Tomasz Habowski, jak sam wyjaśnia, chciał stworzyć dzieło czułe, proste, traktujące o konkretnej i zrozumiałej sytuacji, w którym jednocześnie tkwi jakaś obserwacja, skryta za tą pozornie banalną klarownością. Trudno o lepsze słowa opisujące Piosenki o miłości. To szczery obraz rodzącego się uczucia, które za fasadą wysmakowanych zdjęć i prozaicznej historii miłosnej skrywa przejmującą opowieść o konflikcie pasji i ambicji, o nierówności szans, o zazdrości, buncie, potrzebie akceptacji, lęku przed odrzuceniem i wreszcie – o bolesnym zderzeniu z prawdą na własny temat.
Habowski scenarzysta jawi się jako czujny obserwator i dobry słuchacz, który potrafi sprawnie uchwycić prozę dnia codziennego, Habowski reżyser zaś, z pomocą niezwykle utalentowanej autorki zdjęć, Weroniki Bilskiej, potrafi tę codzienność przełożyć na język filmu i uczynić z niej sztukę. Kiedy ekran wypełnia się kolorem, gdy obiektyw profesjonalnego sprzętu zastępuje kamerka w telefonie, to nie fanaberie operatorki ani efekt założenia, że ujęcia ze smatfona załatwią sprawę aktualności i świeżości spojrzenia. Wszystko ma tu swój sens i solidne uzasadnienie.
Podobne:
„Narodziny gwiazdy” spotykają „Zimną wojnę”
Jeśli miałabym przyrównać Piosenki o miłości do innych dzieł, z pewnością nie byłaby to pretensjonalna Frances Ha, która pojawia się nawet w oficjalnym opisie filmu. Obraz Habowskiego jest od projektu Baumbacha po prostu znacznie głębszy, a do tego piękniej sfotografowany. Podczas seansu bezustannie nasuwały mi się natomiast skojarzenia z Narodzinami gwiazdy i Zimną wojną. Historia Alicji nie jest tak oczywista jak ścieżka, którą kroczy Ally, a jej relacja z Robertem tak tragiczna i zawiła jak losy Zuli i Wiktora. Filmy Habowskiego i Pawlikowskiego łączy jednak lekkość, z jaką opowiadają swoje love stories, umiejętność zawierania olbrzymiego ładunku emocjonalnego w drobnych gestach oraz minimalizm monochromatycznej formy i wynikająca z niego elegancja. Zdjęć wspomnianej już Weroniki Bilskiej pod żadnym względem nie powstydziłby się dwukrotnie nominowany do Oscara Łukasz Żal.
Jeśli zaś chodzi o cechy wspólne z – również oscarowym – dziełem Coopera (będącym setnym remakiem romansu z 1937 roku), podobne jest zarzewie konfliktu między kochankami, a także bezpretensjonalność głównej bohaterki, w którą – w obydwu przypadkach – wciela się niezwykle utalentowana wokalistka. Usposobienie Justyny Święs dalekie jest od temperamentu Lady Gagi, jednak obie piosenkarki doskonale odnalazły się na ekranie, wkładając mnóstwo serca w swoje role i kreując je z rzadko spotykaną naturalnością. Święs po prostu jest Alicją i ani na sekundę nie wychodzi z roli. Ani razu się nie potyka. Jej ujmująca zwyczajność i ogromne zrozumienie, z jakim podchodzi do swojej bohaterki, sprawiają, że momentami wypada bardziej autentycznie od swojego szalenie zdolnego partnera. Podczas prozaicznych rozmów i nic nieznaczących wygłupów Włosokowi umiejętności nabyte w szkole aktorskiej zdają się czasem przeszkadzać. Przydają się jednak, gdy samą mimiką trzeba wyrazić więcej niż toczącym się dialogiem. Robert zmienia się na naszych oczach – cierpi, złości się, wstydzi, udaje, gra i flirtuje, a wszystkie targające nim emocje pojawiają się na twarzy aktora. Alicja, obdarzona dziewczęcym urokiem Justyny Święs, jest cudowna w swej prostocie. Pozostaje w niej jednak taka sama od początku do końca.
W tym miejscu warto zwrócić także uwagę na wypełniającą film muzykę Kamila „Holdena” Kryszaka, do której słowa napisał Tomasz Habowski. To kolejny precyzyjnie wkomponowany w całość element, który nie tylko świetnie brzmi, ale jest też idealnie skrojony pod bohaterkę, której przypisywane jest autorstwo tytułowych piosenek.
Młodzieńcze rozterki trzydziestolatków kontra „kino papy”
Obraz Habowskiego jest też porównywany do Niewinnych czarodziejów Andrzeja Wajdy. I słusznie. Jest nawet od dzieła mistrza bardziej autentyczny, bo jego twórca – niewiele starszy od swoich bohaterów – patrzy na nich z dużo mniejszego dystansu. Co ciekawe, reżyser Piosenek o miłości jest dziś w tym samym wieku, co Wajda, gdy ten kręcił swój film o Bazylim i Pelagii. Być trzydziestoparolatkiem w 1960 roku znaczyło jednak zupełnie coś innego, niż mieć trzydzieści parę lat w roku 2022.
I o tym też poniekąd jest ten film, gdyż grający Roberta Tomasz Włosok występuje w duecie nie tylko z fenomenalną Justyną Święs, ale także z Andrzejem Grabowskim, wcielającym się w narcystycznego artystę starej daty, który nie rozumie rozterek syna i którego podejściem do życia, kariery i rodziny ów syn gardzi. Grabowski w roli – nomen omen – Andrzeja, ukazuje swój zapomniany kunszt aktorski, tworząc genialną, autoironiczną postać, w której może przejrzeć się wielu przedstawicieli pokolenia naszych rodziców. Jeśli rola ta nie była pisana z myślą o nim, z pewnością została do niego dostosowana. Kreując postać słynnego aktora teatralnego, zmęczonego dziennikarzami i kolegami po fachu, którzy zarzucają mu, że splamił się występami w głupawych serialach i niskich lotów produkcjach dla mas, Grabowski rozlicza się z własnym wizerunkiem.
Świetny jest też drugi plan i to, z jaką gracją Patrycja Volny i Małgorzata Bogdańska gimnastykują się w rolach Kamili i Barbary, by uniknąć kolejnego wybuchu gniewu despotycznego ojca i męża. Fanom muzyki z pewnością przypadną do gustu także epizody z udziałem Krzysztofa Zalewskiego i Igi Krefft.
…ten zimny ogień nic nie zostawi po sobie
Tym, co najbardziej urzeka w Piosenkach o miłości, nie jest jednak doskonałe aktorstwo, świetne piosenki i trafna analiza relacji dorosłe dziecko–rodzic. Największym atutem filmu Habowskiego jest główny konflikt napędzający jego akcję. Pod wieloma względami mamy tu do czynienia z klasycznym melodramatem o parze pochodzącej z dwóch różnych światów, której historia skazana jest na brak happy endu. Niemożność zatrzymania ulotnych chwil prawdziwej intymności nie jest tu jednak efektem tragicznych okoliczności czy złośliwego fatum. Nikt nie zapija się też tutaj na śmierć, nie popełnia samobójstwa ani nie ginie pod kołami pociągu. Na drodze do wspólnego szczęścia stają bohaterom ich wady, kompleksy i słabości, które potrafią dobić nawet najczulszą i najbardziej obiecującą relację. Ta umiejętna ucieczka od patosu i niepotrzebnego tragizmu wyróżnia Piosenki o miłości na tle wielu arcydzieł gatunku, chociażby wspomnianych już Zimnej wojny czy Narodzin gwiazdy. Sprawne uchwycenie życia w jego czystym, autentycznym pięknie i zdeptanie tego, co takie ładne, ciężkim butem zazdrości, wstydu i niespełnionych ambicji łamie serce widza znacznie skuteczniej niż niejedno wydumane zrządzenie losu.
Czy wszystko to oznacza, że Piosenki o miłości są filmem pozbawionym wszelkich wad? Nie. Kilka rzeczy zdecydowanie można było zaprojektować lepiej już na poziomie scenariusza, by otrzymać obraz jeszcze bardziej wiarygodny, logiczny i czarujący. Czy warto jednak rozprawiać o tym, co nie do końca się udało, kiedy obcuje się z tak misternie utkanym dziełem sztuki? Liryczne perełki, które karmią wrażliwość estetyczną, jednocześnie dotykając czułych strun w sercach widzów, zdarzają się w polskim kinie zbyt rzadko. Tak rzadko, że kiedy już się taka trafi, nie warto skupiać się na czymkolwiek poza jej pięknem.
Piosenki o miłości debiutowały na 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie zostały okrzyknięte wielkim odkryciem i najlepszą z konkursowych produkcji mikrobudżetowych. Ogólnopolska premiera filmu odbędzie się 25 marca 2022 roku.