PETRA. Spokojnym krokiem ku tragedii
W ubiegłym roku Bárbara Lennie w tym samym czasie promowała dwa filmy, w których wystąpiła. Na festiwalu w Cannes pokazywano wtedy Wszyscy wiedzą Asghara Farhadiego, a na równoległym Directors’ Fortnight premierę miała Petra. Dzieła te łączy znacznie więcej niż tylko wspomniana aktorka, bo oba poruszają tematykę rodzinnych sekretów, kłamstw i konsekwencji, które z nich wynikają. Spod ręki irańskiego reżysera wyszedł jednak przeciętny obraz porównywany z iberoamerykańskimi telenowelami. Twórca Petry, Jaime Rosales, znalazł jednak sposób, by takich zarzutów uniknąć.
Hiszpan dobrał bowiem do charakteru opowiadanej przez siebie fabuły specyficzną formę, charakterystyczną zresztą dla swojej twórczości. Rosales postawił na bardzo powolne tempo narracji, długie ujęcia i, na tyle, na ile to było możliwe, emocjonalną subtelność. Dzięki temu nie podzielił losu przywołanego już Irańczyka, a miałby ku temu dużo prostszą drogę, bo całą fabułę Petry da się opowiedzieć w kilku, może kilkunastu mało rozbudowanych zdaniach. Rosales ubiera jednak tę nieskomplikowaną, choć niejednokrotnie zaskakującą historię w narrację spod znaku tzw. slow cinema, z której jest znany (często wymienia się go jako spadkobiercę chociażby japońskiego mistrza Yasujirō Ozu).
Podobne wpisy
Przyjęcie takiej formy sprawia, że potencjalne porównania do telenoweli nie mają prawa zaistnieć, bo egzaltacji czy tanich zwrotów akcji próżno tu szukać (mimo że w końcówce wyraźnie jest o jedną woltę za dużo). Wszystko toczy się niezwykle powolnym rytmem, można by rzec, tożsamym z dominującymi na ekranie spokojnymi krajobrazami katalońskiej wsi, a stopniowe odkrywanie prawdy o swoim pochodzeniu przez tytułową bohaterkę (Lennie) przebiega zgodnie z opisaną przez słynnego teoretyka kina Siegfrieda Kracauera kategorią „potoku życia”. Kluczowe dla fabuły dialogi i wydarzenia stanowią większość scenariusza, ale są napisane w taki sposób, że widz ma wrażenie ich powszedniości i zwyczajności. Z niemal każdej, z pozoru niewiele znaczącej rozmowy wyciąga się istotnie wnioski dotyczące bohaterów, a mniej lub bardziej niewinna sytuacja może stać się przyczynkiem do tragedii.
I zazwyczaj tak jest, ale Petra nie ma w sobie prawie nic z typowego dreszczowca. Kino Rosalesa jest specyficzne, bardzo spokojne, nawet wtedy, gdy reżyser portretuje ogromne tragedie. Kamera zdaje się nie interesować ani postaciami, ani ich perypetiami, częstokroć snując się po okolicy i gubiąc rozmawiających bohaterów z kadru. Czysty behawioryzm, który, jeśli nie zraża, dostarcza naprawdę dużo odbiorczej przyjemności. Bo Petra zbudowana jest na mikronapięciach, które uderzają niby niezauważalnie, ale jeśli zwróci się na nie odpowiednią uwagę i zaakceptuje, to w finale film ogląda się w pełnym skupieniu i nieustannej niepewności, jako że reżyser zwrotów akcji nie sygnalizuje. Dystrybutor Petry posługuje się wyrażeniem „grecka tragedia” i jest to niezwykle trafne określenie, ale trzeba zaznaczyć, że owa tragedia, choć wielka, pozostaje cicha, jakby niepozorna, a przede wszystkim realistyczna.
Rosales buduje dramaturgię również za sprawą innego ciekawego zabiegu. Film podzielony jest na siedem rozdziałów zapowiadanych planszami międzyujęciowymi, na których w jednym zdaniu opisano, co w danej części się wydarzy. Rodzi to oczekiwanie, które, potęgowane przez wspomniane mikronapięcia, towarzyszy widzowi nieustannie. Na dodatek reżyser ułożył owe rozdziały, odchodząc od porządku chronologicznego. W pierwszym odruchu można to uznać za artystyczny kaprys, ale wkrótce okazuje się, jak w ten sposób podbija emocjonalność poszczególnych segmentów Petry. Przypomina to trochę ostatni akt Nieodwracalnego Gaspara Noé, bo dowiadujemy się, co strasznego się wydarzyło, a następnie oglądamy bohaterów sprzed katastrofy, nieświadomych jej rychłego nadejścia.
Tematycznie Rosales porusza też poboczne wątki, takie jak tożsamość czy sztuka. Tej pierwszej poszukuje przede wszystkim tytułowa Petra, próbująca odnaleźć ojca, którego personalia trzymane były przed nią w tajemnicy. Problem ten pojawia się też w relacji słynnego artysty, a prywatnie niemoralnego okrutnika Jaumego (Joan Botey) z synem Lucasem (Àlex Brendemühl), z którego jest wiecznie niezadowolony, oraz młodym pomocnikiem Pauem (Oriol Pla), potencjalnym ziszczeniem marzeń o pokierowaniu losem młodszego mężczyzny w „idealny sposób”. Konflikt o sztukę rozgrywa się zaś na linii Jaume – Petra, których stanowiska opierają się na opozycji pieniądze – prawda. Ze względu na obserwacyjny charakter Petry aktorzy musieli nieco inaczej podejść do swojej pracy, co wyszło im wybornie, bo zwykle przypominają naturszczyków, lecz takich z najwyższej półki, można by rzec, odkrycia z tłumu szaraków.
W Petrze da się wyczuć sznyt rodem z thrillera opartego na antycznej tragedii, ale ubranego w bardzo powolną, kontemplacyjną formę. Estetyka telenoweli nie zaistniała, bo zamiast niej Jaime Rosales stworzył wyciszoną, silnie osadzoną w realizmie opowieść o poszukiwaniu prawdy, w różnych rozumieniach tego słowa. To historia przejmująca i pełna przeszywających nieszczęść, ale jednocześnie na swój sposób intymna.