search
REKLAMA
Berlinale 2021

PETITE MAMAN. Mały feminizm

Tomasz Raczkowski

4 marca 2021

REKLAMA

Sukces artystyczny filmu to coś, o czym marzą wszystkie osoby zajmujące się zawodowo kinem. Nakręcenie znakomitego dzieła, świetnie przyjętego przez krytykę i publiczność na świecie, jest też jednak sytuacją, która ma w sobie pewną pułapkę w postaci presji ciążącej nad twórcami i twórczyniami przy następnym tytule, nieuchronnie skazanym na porównania do genialnego poprzednika. Mechanizm ten, jak się wydaje, miała na uwadze Céline Sciamma, autorka Portretu kobiety w ogniu w trakcie prac nad swoim kolejnym, piątym już filmem. Jej Petite maman zdaje się rozmyślnie uciekać od chwały poprzedniego dokonania – nie promują jej znane nazwiska aktorskie, nie niesie chwytliwa metafora, a scenerią premiery nie jest prestiżowe Cannes czy Wenecja, a skromniejsza cyfrowa 71. edycja Berlinale (fakt, że ta skromność jest dodatkowo wzmocniona formatem online, ale nawet gdyby festiwal odbył się „w realu”, trudno byłoby nie dostrzec dokonywanej w Berlinie swoistej ucieczki Sciammy od blasku branżowych fleszy). Nie znaczy to jednak, że reżyserka porzuca swój autorski profil, ani tym bardziej, że po wybitnym Portrecie… spuszcza z artystycznego tonu.

Céline Sciamma i Adèle Haenel na planie Portretu kobiety w ogniu

Główną bohaterką filmu jest ośmioletnia Nelly, przebywająca w umieszczonym w wyludnionej wiejskiej okolicy domu swojej babci. Sceneria sielankowego – jak można przypuszczać – dzieciństwa Marion, matki dziewczynki, jest spowita posępną atmosferą żałoby po śmierci starszej kobiety, a jesienna aura okolicznego lasu zdaje się dostosowywać do nastroju ludzi. Wkrótce z dnia na dzień znika także Marion, a Nelly zostaje w domu sama z ojcem. Opuszczona przez kluczowe kobiece postaci w swoim życiu dziewczynka znajduje pocieszenie w nowo poznanej rówieśniczce, noszącej imię jej matki i niemal bliźniaczo podobnej do głównej bohaterki. Z tego miejsca rozpoczyna się oryginalna opowieść o dorastaniu i próbach zrozumienia brutalnego, niezrozumiałego często życia, pisana z dziewczęcej – równocześnie dziecięcej i kobiecej – perspektywy.

Sciamma nie owija w bawełnę i w tym krótkim (niespełna 70-minutowym) filmie od razu wprowadza swoją małą bohaterkę w posępny świat dorastania i radzenia sobie z samotnością. Z podobną otwartością ustanawia także oniryczny status fabuły, zacierającą granice między rzeczywistością a marzeniem – przyjaźń Nelly i Marion to dwuznaczne spotkanie „obcej-lustra”, noszące znamiona rozpaczliwej projekcji, ewokacji duchów przeszłości i fantazyjnego odzyskiwania cząstki samej siebie, utraconej wraz ze zniknięciem matki. Autorka Portretu kobiety w ogniu bezbłędnie prowadzi swoją opowieść na pograniczu kameralnego realizmu i poetyckiej medytacji wśród duchów, otaczając Nelly miękką otuliną milczenia, melancholii i tęsknoty, które otwierają świat przedstawiony na dziecięco głębokie, naiwnie szczere emocje. Precyzji narracji towarzyszy tu czułość wobec tego, co odczuwa protagonistka. Dzięki temu widz/ka może od razu zanurzyć się w tym dyskretnie poruszającym świecie i nie tyle zrozumieć, co poczuć emocje przepływające przez Nelly. A emocje te, raz przyswojone, otwierają kluczowe wątki refleksji, które podsuwa nam Sciamma w Petite maman.

Czy Marion to koleżanka, czy też zjawa, duch matki z przeszłości? Dlaczego dorosła Marion opuściła Nelly bez słowa? Co stało się w przeszłości i dokąd może dotrzeć z pustego domu dziewczynka skonfrontowana nagle z największego kalibru pytaniami egzystencjalnymi? Céline Sciamma w scenerii alienacji i samotności buduje wielowątkową refleksję na temat kobiecego doświadczenia życia. Relacja Nelly i Marion żyje na styku macierzyństwa, siostrzeństwa i związanych z nimi genderowych masek, na przemian afirmowanych i krytykowanych. Reżyserka wykorzystuje rozmytą realność do stworzenia empatycznego obrazu świata rodzinnego z perspektywy kobiety, podkreślając jej indywidualność i subiektywizm, a także wskazując na bagatelizowany często kontekst alienacji żeńskiej podmiotowości w rodzinnej, patriarchalnej strukturze. Trzy pokolenia kobiet przenikające się w Petite maman doświadczają dysonansu pomiędzy przypisanymi im odgórnie rolami matki i córki a własną percepcją siebie w świecie. Milczący bezruch zdaje się ukazywać tu moment zatrzymania, zawieszenia doświadczanego w momencie uświadomienia tego dysonansu, a droga przebyta przez Nelly w trakcie filmu wskazuje na możliwości jego przepracowania.

Oszczędny w środkach, ale niesłychanie klimatyczny za sprawą subtelnej pracy kamery i wyrazistych zdjęć Claire Mathan, Petite maman to film niepostrzeżenie zachwycający. Pomimo swojej odrębności i wspomnianej na początku „ucieczki” od otoczonego famą feministycznego manifestu Portretu kobiety w ogniu sytuuje się w bardzo podobnych co poprzedni film Sciammy rejonach znaczeniowych. Ostatecznie swoiście rymuje się nawet oparcie obydwu filmów na charyzmatycznych duetach – bliźniaczki Joséphine i Gabriella Sanz w rolach Nelly i Marion są wybitne, niosąc film z nie mniejszą od Noémie Merlant i Adèle Haenel charyzmą. Mając do pomocy takie wykonawczynie, reżyserka kontynuuje więc w Petite maman swoje rozważania na temat kobiecego doświadczenia i podejmując uniwersalne tematy samotności oraz sytuowania podmiotu wobec świata, przeciwstawia klasycznie męskim interpretacjom immanentnie żeńskie spojrzenie. Petite maman to zatem kolejny – przynajmniej potencjalnie – klasyk współczesnego kina kobiecego, znakomicie ubierający feministyczną myśl w wyrafinowane środki filmowe, które zapewniają jej atrakcyjny wehikuł.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA