search
REKLAMA
Recenzje

PEARL. Wystylizowane szaleństwo WIELKIEJ Mii Goth [RECENZJA]

„Pearl” staje w kontrze wobec schematyczności współczesnego kina, daje błyskotliwą zabawę stylistyką i nieziemską Mię Goth. Czy jest przy tym dobrym slasherem?

Marcin Kończewski

25 października 2023

REKLAMA

Trwa w najlepsze specyficzny okres w roku, w którym nawet ci najbardziej sceptycznie nastawieni do kina grozy widzowie fundują sobie seanse z dreszczykiem. Wiele produkcji jednak rozczarowuje już na poziomie samej koncepcji, bo nie oferuje nic nowego. I tutaj pojawia się tak wyjątkowa produkcja, jaką jest Pearl. Jeżeli jesteście w trakcie poszukiwania czegoś nowego w ramach mocno wyeksploatowanego gatunku slasherów, to naprawdę musicie zrobić sobie przystanek na pewnej teksańskiej farmie w roku 1918. Ba! Jeżeli należycie do wspomnianej grupy poszukiwaczy i doszły do Was jakieś słuchy o filmie Ti Westa, to możecie być pewni, że jest tylko lepiej, niż się spodziewacie. Prequel X jest jeszcze lepszy od pierwszej części, która była stylizowana na świadome kino klasy B. Tutaj wyzwanie było większe, a wyszło wybornie.

Punkt wyjścia historii jest teoretycznie szalenie szablonowy – jest rok 1918, na świecie szaleje pandemia grypy i trwa I wojna światowa. Młodą Pearl opuścił mąż, który wyruszył walczyć do Europy. Dziewczyna została zamknięta w pułapce, jaką jest dla niej rodzinna farma rodziców w Teksasie. Już samo miejsce i czas akcji dużo nam mówią o tym, z jakimi problemami społecznymi i zasadami borykają się kobiety tamtych lat. Jakby tego było mało, ojciec Pearl jest chory, całkowicie zniedołężniały, a apodyktyczna matka nie spuszcza jej z oka. I tutaj zaczyna się pierwsza warstwa gęstości. Zderzenie pragnień głównej bohaterki ze stylizacją na filmy lat 50., ustanowionym porządkiem społecznym i początkowo dosyć mocno ukrywanym szaleństwem to prawdziwe mięso filmu Ti Westa. To mariaż elementów, które mają zaskakiwać swoim absolutnie świadomym podejściem do konwencji, schematów, z których twórcy czerpią pełnymi garściami, a jednocześnie ironicznie z nimi korespondują. Bo oprócz soczystej jatki w kałużach sztucznej krwi w Pearl jest zaskakująco dużo humoru. Podobnie jak i tragedii, dramatów, dziwnego bawienia się pełną paletą emocji widzów. Prawdziwie gęsta esencja nieszablonowości. A ileż tu pokładów kreatywności w czerpaniu ze znanych od lat mechanizmów! Te chyba nigdy nie były ze sobą tak przedziwnie połączone. West nieustannie wybija też widzów ze strefy komfortu, zaburza narrację i serwuje sceny, które podkreślają psychologiczny aspekt konstrukcji bohaterki, co często nie ma przełożenia na fabułę. Twórcy bezczelnie bawią się z oczekiwaniami widzów. Tak jest w przypadku sceny ze strachem na wróble. Dyskomfort, zaskoczenie, wprowadzanie w ślepą uliczkę – takie rzeczy uwielbiam.

Ten film można określić wieloma superlatywami. Jeden z nich wysuwa się jednak na pierwszy plan: GENIALNA Mia Goth. Chyba nikt we współczesnym kinie nie krzyczy tak jak ona. Nie wiem też, czy widziałem podobną rolę do jej Pearl. Absolutnie niesamowity popis charyzmy, podkreślony pełną świadomością tego, co się dzieje na ekranie, pojmowaniem własnej fizyczności i całkowitego wejścia w rolę. Goth wyczynia niesamowite rzeczy na każdej aktorskiej płaszczyźnie – gry ciałem, głosem, spojrzeniem, mimiką. Ostatnie ujęcie, do którego puszczone są napisy końcowe, to jest masterpiece w jej wykonaniu. Nie boję się użyć tak dużych słów. Zostaje w głowie, nie pozwala przejść obojętnie. Pomimo tego, że ekran zawłaszcza tu charyzmatyczna młoda aktorka, to całość bardzo dobrze uzupełnia drugi plan – Tandi Wright w roli matki czy David Corenswet (tak, ten, który niedługo wdzieje pelerynę Supermana) jako kinooperator są bardzo dobrze napisanymi, świetnie zagranymi postaciami.

Kilka słów więcej należy się jeszcze niesamowitej warstwie audiowizualnej Pearl. Konwencja, gdzie wszystko ubrane jest w fatałaszki rodem ze Złotej Ery Hollywood, zastanawia od początku, bo od początku da się wyczuwać pewne zgrzyty. Owa przedziwna zabawa konwencją, kolorami i jakby wyjętymi z filmów lat 50. kadrami, to nie tylko pusta dekoracja, a świadoma korespondencja z minionym światem. Ten z kolei łączy się w jakiś niesamowity sposób ze współczesnością, bo gdzieś pod warstwą brutalności, szaleństwa, krzyków furii i rozpaczy rozlega się w Pearl inny wielki wrzask – o potrzebie decydowania o swojej własnej tożsamości, możliwości wyboru i podążania za pragnieniem. Dlatego główna bohaterka to marząca o emancypacji Dorotka, dla której Kansas jest więzieniem i koszmarem, a jej marzeniem staje się ucieczka do króliczej nory. Droga ta, dość przewrotnie, musi być jednak wyrąbana siekierą i widłami. I to w najbardziej zaskakujący sposób na świecie. 

Znudziliście się wyświechtanymi, robionymi na jedno kopyto slasherami i szukacie czegoś wyjątkowego, świadomego? Odpalajcie zatem Pearl na SkyShowtime. To gęste, NIESAMOWICIE wystylizowane i genialne aktorsko dzieło Ti Westa, które o klasę przeskakuje X. Naprawdę niewiele produkcji wywarło na mnie ostatnio tak mocne wrażenie, jak ten film.

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA