Pan Lazhar
Autorem gościnnej recenzji jest Łukasz Dobromir Daczewski.
Kino zna wiele filmów o relacjach między nauczycielami a uczniami, a pierwsze, co przychodzi na myśl, to “Młodzi i gniewni”, “Wszystko albo nic”, “Stowarzyszenie umarłych poetów” i wiele innych. Wśród tych innych część to dobre filmy, a część po prostu średnie lub słabe. Praktycznie wszystkie są pełne oklepanego tematu przyjaźni, mitów nauczyciela-herosa, który wyciąga swoich uczniów z tarapatów i daje nowe życie czy, tak jak w “Szkolnym chwycie”, role się odwracają i to uczniowie ratują nauczyciela.
Najnowszy obraz Philippe Falardeau, “Pan Lazhar”, nominowany do nieanglojęzycznego Oscara rok temu (przegrał z irańskim “Roozstaniem”), jest inny – mówi o tym, co dzieje się poza szkołą, a tytułowy bohater nie jest pedagogicznym herosem. Co więcej, jego uczniowie nie są ani narkomanami, ani nieodkrytymi talentami, ani życiowymi wykolejeńcami. To historia o relacjach między nauczycielem-imigrantem, który uciekł z kraju owładniętego wojną domową, a zwykłymi, przeciętnymi dziećmi. Jest to film o konfrontacji z rzeczywistością, o której wszyscy chcą zapomnieć. O dziecięcej naiwności i niewinności, ale też o ludzkiej ignorancji. I o przyjaźni – tej prostej zwyczajnej przyjaźni, bez wielkich słów i emocjonalnych szantażów.
Philippe Falardeau przedstawia nam Pana Lazhara – jest on algierskim imigrantem w Kanadzie, który znalazł się w dobrym miejscu i czasie. W pewnej szkole podstawowej, po tragicznej śmierci nauczycielki, która popełniła samobójstwo w klasie, nie ma kto jej zastąpić. Dyrektorka szkoły nie chce, by sprawa miała większy rozgłos i decyduje się w „w ciemno” zatrudnić pana Bachira. Szkoła słynie z nowych metod nauczania, o których nasze rodzime szkolnictwo może jedynie pomarzyć – tam wszystko działa jak w zegarku, uczniowie mają być dobrze przygotowani do startu w prawdziwym życiu. Pojawienie się Bachira Lazhara porządek ten poddaje próbie. Zaczyna się niepozornie – od przestawienia chaotycznie ułożonych ławek w rzędy i pierwszych kroków do „skostniałego modelu nauczania” w nowej klasie Lazhara. Co ciekawe, zmiana nauczyciela i metod kształcenia daje nieoczekiwanie lepsze efekty niż opracowane przez specjalistów techniki. Tak jak „kropla drąży skałę” tak pojawienie się Lazara uruchamia bombę zegarową.
Nowy nauczyciel całkowicie burzy porządek panujący w szkole. Kanadyjskie szkolnictwo budowane na bezstresowym wychowaniu nagle jest poddane próbie. Film zadaje pytanie: czy rzeczywiście taka edukacja jest skuteczna? Bashir Lazhar, reprezentując dawne metody nauczania, staje się niechciany, jest całkowitym zaprzeczeniem tego, co latami budowała obecna dyrektorka. Nauczyciel na zastępstwie jest chodzącą tajemnicą: robi wrażenie oświecanego i ma świetne podejście do dzieci. Nic nie wskazuje na to, że musiał uciekać z dotkniętej wojną domową Algierii. Kondycja jego nowych uczniów też nie jest najlepsza. Dzieciaki są w dużym stresie, nagle umiera ich ulubiona nauczycielka, a kilkoro z nich ma własne problemy. Mama jednej z bohaterek jest pilotem w liniach lotniczych, przez co prawie nie ma jej w domu, a dziewczynka wychowuje się bez ojca. Inny dzieciak z kolei pierwszy zauważył zmarłą nauczycielkę i twierdzi, że on sam przyczynił się do jej samobójstwa. Mimo upływających tygodni chłopiec ciągle jest w szoku. Napięcie między dziećmi rośnie, a tylko Lazhar widzi problemy uczniów i próbuje temu zaradzić, w przeciwieństwie do perfekcyjnej Pani Dyrektor, udającej że nic się nie stało.
Opowiadana historia nie skupia się życiu szkoły i chociaż dużo się dzieje w klasach, Falardeau subtelnie zwraca uwagę na relacje dzieci i nauczycieli. Delikatnie pokazuje, jak często rodzice są w błędzie i jak łatwo jest nie zauważyć, że własne dziecko doświadcza stresu, z jakim niejeden dorosły miałby problemy. W momentach krytycznych pojawiają się typowo dziecięce emocje i obawy, trochę inne niż nasze, dorosłe, ale też bardzo istotne, których nie widzą inni nauczyciele i rodzice. Tylko Lazhar wie, że coś wisi w powietrzu i lada chwila może znowu dojść do katastrofy, a koledzy z pracy, z dyrekcją włącznie, zachowują się tak, jak by samobójstwo wychowawcy nie miało znaczenia. Algierczyk jako jedyny nie boi się nazywać rzeczy po imieniu i stawia czoła dziecięcej potrzebie rozmowy i bycia zrozumianym.
Nauczycielska codzienność jest tłem dla wzruszającej opowieści o niezwykłej przyjaźni, którą dzieci obdarzyły Pana Lazhara. Filmowa opowieść jest zderzona z chłodnymi, minimalistycznymi obrazami szkoły i tego, co poza szkołą – wiele jest w filmie prywatnych wątków każdego z dzieciaków; kamera zagląda do życia innych nauczycieli, podąża za Lazharem próbującym ułożyć sobie życie w nowym, nieznanym społeczeństwie. Takie wejście w rzeczywistość pozwala na lepsze poznanie faktów i przemyślenie tego, co jest słuszne, a co jest błędem.
Mocną stroną filmu jest gra aktorska. Większość aktorów to dzieci-naturszczycy, które grają jak zawodowcy, co nie zawsze się udaje w innych produkcjach. Fakt, że odtwórca tytułowej roli, Mohamed Fellag jest ofiarą wojny domowej w Algierii, również dodaje autentyczności. Nie ma tu pośpiechu, każdy element jest na swoim miejscu i brak w filmie rozpraszaczy w postaci efekciarskich ujęć, teledyskowego montażu. Czyste, pozbawione szczegółów, niemal reporterskie ujęcia. Nieskomplikowana muzyka i duży minimalizm podkreślają drugie dno opowieści, chociaż smutnej, to w finale dającej iskierkę nadziei i optymizmu. Film jest prosty i zwyczajny. Ale właśnie ta zwyczajność i prostota sprawiają wzrusza i sprawia że nawet serce największego twardziela zmięknie.