OSTATNI DZIEŃ LATA. Czy po wojnie można kochać?
Mimo że w 1958 roku polska szkoła filmowa, jeden z najważniejszych nurtów w historii naszej kinematografii, nieformalnie funkcjonowała co najwyżej od czterech lat, zdążyła już osiągnąć artystyczne apogeum. Swoje premiery miały takie arcydzieła jak Kanał, Człowiek na torze (oba 1956) czy Eroica (1957); październik A.D. 1958 miał zaś stanąć pod znakiem bodaj najbardziej legendarnego z polskich filmów — Popiołu i diamentu. Dwa miesiące wcześniej od tego kamienia milowego rodzimej sztuki na ekrany kin trafiło jednak dzieło znacznie bardziej kameralne, które początkowo cieszyło się nieporównywalnie mniejszym uznaniem. Na szczęście z czasem się to zmieniło, a Ostatni dzień lata Tadeusza Konwickiego można dziś stawiać w jednym rzędzie z obrazem Andrzeja Wajdy. Wystarczyło do tego jedynie dwoje aktorów, pusta plaża w Szklanej Hucie i wyjątkowa wrażliwość twórcy.
Podobne wpisy
W tamtym czasie Konwicki nie zajmował w polskiej sztuce szczególnie zaszczytnego miejsca. Młody artysta znany był przede wszystkim jako twórca literatury należącej do słusznie odchodzącego do lamusa socrealizmu. Jako filmowiec nie miał praktycznie żadnego doświadczenia — z większych sukcesów można wymienić jedynie scenariusz do świetnego skądinąd Zimowego zmierzchu (1956) Stanisława Lenartowicza. Konwicki nie mógł zatem liczyć na szczególne zaufanie przy realizacji swojego reżyserskiego debiutu. Na sfinansowanie Ostatniego dnia lata artysta otrzymał więc zawrotną kwotę… dziesięciu tysięcy złotych. Nie ostudziło to zapału młodego reżysera, a śmiesznie niski budżet nie był żadną przeszkodą na drodze do zrealizowania dzieła. Można wręcz powiedzieć, że pasował do intymnego charakteru całego filmu, który wielkich pieniędzy nie wymagał, a samemu Konwickiemu ograniczenia produkcyjne mogły być nawet trochę na rękę — zapewniły mu bowiem psychiczny komfort, którego początkujący twórca mógłby nie doświadczyć, pracując przy dużym projekcie. Do dziś Ostatni dzień lata to najtańszy film w historii polskiego kina.
Zarys fabuły da się streścić w kilku krótkich zdaniach. Bezimienny chłopak (Jan Machulski) spotyka na opustoszałej plaży kobietę (Irena Laskowska). Darzy ją szczególnym uczuciem, ale ona wzbrania się przed poważnym zbliżeniem. Oboje próbują dotrzeć do siebie nawzajem, a jednocześnie przepracować traumy, które im to utrudniają. Tylko tyle, ale Konwicki nie potrzebował więcej, by stworzyć filmowe arcydzieło. Bo też w Ostatnim dniu lata nie o konkretną fabułę chodzi, lecz o tych dwoje. Film co prawda zaliczany jest do wspomnianej już szkoły polskiej, ale nie stanowi jego tematyczno-stylistycznego trzonu. Tym zwykle były historie o II wojnie światowej, o zmaganiu się z jej demonami, czy to podczas trwania konfliktu, czy tuż po jego zakończeniu. Konwicki poszedł inną drogą. Tutaj wojna, owszem, jest obecna, ale w głowach i sercach jego bohaterów. Ostatni dzień lata to nie film wojenny, otwarcie rozliczeniowy, lecz przede wszystkim egzystencjalny, psychologiczny, w którego centrum stoi wnętrze człowieka. Skrzywdzone, zdewastowane, puste. Z niezagojonymi ranami, które nie chcą się zabliźnić.
Jak stwierdził Tadeusz Lubelski, Ostatni dzień lata był filmem autoterapeutycznym, zarówno dla samego Konwickiego, jak i polskiej publiczności naznaczonej wojennym piętnem. Bohaterowie filmu reprezentują dwa pokolenia, które to znamię nosiły. Chłopak należy do młodych, którzy po roku czterdziestym piątym nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości, bo świat ich dzieciństwa odszedł bezpowrotnie, a oni niepewnie patrzyli w przyszłość. Życie kobiety również się załamało, ale w inny sposób — na wojnie straciła ukochanego, na którego wiernie czekała. Wraz z jego śmiercią umarło wszystko, co stanowiło jej egzystencję; być może przez to ona sama czuje się już w pewnym sensie martwa.
Dwójka ta spotyka się na pustej plaży, a ich rendez-vous da się odbierać na wiele sposobów. Bo jedną z największych zalet Ostatniego dnia lata jest jego doskonała niejednoznaczność. Można najprościej, jako historię miłosną młodego, trochę naiwnego chłopaka i starszej od niego kobiety. Konwicki, wraz z operatorem Janem Laskowskim, dzięki długim, statycznym ujęciom przełamywanym powolnymi jazdami, dają dwójce aktorów pole do popisu, które ci wykorzystują znakomicie. W Ostatnim dniu lata nie ma wielu dialogów, ponieważ wszystko, co najważniejsze, rozgrywa się między słowami, w spojrzeniach Machulskiego i Laskowskiej, w ich gestach i mimice. Jeśli chcemy patrzeć na film właśnie jak na historię wakacyjnego romansu, to będzie on równie przejmujący i szczery, jak wtedy, gdy spojrzymy na całość przez pryzmat czegoś zupełnie innego.