OSTATNI BASTION. Czy słyszycie ten łopot flagi?
Proponuję, aby flaga amerykańska zaczęła figurować wreszcie w obsadzie filmu, wszak zdarza się, że w jej cieniu chowają się już i aktorzy, i fabuła.
Wydaje się, że filmy wojenne powstające obecnie w USA wychodzą na światło dzienne tylko z dwóch powodów; pierwszy powód to niemal tradycyjnie już obecna w amerykańskich produkcjach flaga – flaga w pokoju dowódcy, flaga łopocząca na wietrze, żołnierz biegnący z flagą, flaga na tle nieba, na samochodzie, na patyku… wydawać by się mogło, że już nikt nie wyeksponuje amerykańskiej flagi nachalniej niż zrobił to Mel Gibson w Patriocie, ani nie zaleje nas mdłym patosem bardziej, niż uczyniono to w Pearl Harbor czy Byliśmy żołnierzami. Nic bardziej mylnego, albowiem w Ostatnim bastionie amerykański sztandar, a dokładniej rzecz biorąc jego wciągnięcie na maszt – stanowi oś fabuły.
Oczywiście mamy jeszcze wciśnięty na siłę, mało ciekawy i całkowicie pozbawiony dramaturgii konflikt między naczelnikiem więzienia (James Gandolfini) a skazanym (o dziwo słusznie!) Generałem (Robert Redford). Cała fabuła jest zbudowana niedbale i wymyślona jedynie jako zlepek scen i wydarzeń, z których ma wyniknąć słuszne zakończenie, czyli walka o wciągnięcie flagi na maszt. Czemu, pytam, czemu zmarnowano talent dwóch genialnych aktorów; przecież nawet przy wspomnieniu krótkiego występu Gandolfiniego w Prawdziwym romansie dreszcz potrafi przejść po plecach. Roberta Redforda nie trzeba nawet przypominać z żadnych konkretnych ról; jest klasą samą w sobie. Tu fabuła i ulepione z przeterminowanej plasteliny postacie schodzą na drugi plan, stanowiąc tylko materiał, z którego uszyto końcową, podniośle piękną, flagę USA, wciąganą na maszt po wielkiej wojennej rozpierdusze…
Podobne wpisy
I doszliśmy tym samym do drugiego powodu, dla którego kręci się aktualnie wojenne filmy w USA; ekranowa rozpierducha, czy jak kto woli: wojna, walka, bitwa, krwawa jatka, nawalanka, strzelanina i wybuchy. Jeżeli mamy zamiar przełknąć dawkę patosu, jaką oferują nam twórcy filmu, oraz strawić końcową (trzeba przyznać – dość efektowną) bitwę, a konkretniej mówiąc; jej niedorzeczność – będziemy musieli przymknąć oczy, lub chwilami nawet je zamknąć. Albowiem nijak nie idzie “łyknąć” patentów, które pokazuje się nam w końcowej akcji. Zbuntowani więźniowie używają wyrzutni, których zasadą działania jest wielka guma trzymana przez dwóch “obsługujących”; trzeci ładuje wybuchowy pocisk, naciąga gumę i strzela. Pomysł godny Kojota Willy’ego, do wykorzystania podczas polowania na Strusia Pędziwiatra.
To jeszcze nie koniec pozbawionych realizmu wynalazków; na plac boju wjeżdża bowiem wyrzutnia głazów (katapulta) podobna do tej, jakiej używano podczas oblężeń w filmie Joanna D’Arc Luca Bessona. Nawet jeśli jakimś chińskim cudem przymkniemy oko na te… machiny wojenne, to nasuwa się pytanie; w jaki sposób pozostający pod stałą obserwacją strażników więźniowie byli w stanie to wszystko zbudować, zdobyć i trzymać w ukryciu aż do momentu ataku? Chyba nie ma odpowiedzi na to pytanie; postawiono po prostu na tępotę widza.
Miejmy nadzieję, że Ostatni bastion będzie jednym z ostatnich filmów, w których będziemy oglądać papierowe postacie, miałką fabułę i działania zmierzające do jednego, końcowego pomachania flagą, pomachania widzom przed nosem, jakbyśmy jeszcze nie wiedzieli, jak wygląda amerykańska flaga i jak pięknie łopocze na wietrze.
A skoro o fladze mowa, to dowiedzmy się o niej nieco więcej…
Składa się z trzech kolorów: czerwonego, białego i niebieskiego. Biało-czerwonych pasków jest w sumie 13. To liczba stanów, które należały do USA po roku 1772 (Deklaracja Niepodległości). Pierwotnie tyle samo białych gwiazdek znajdowało się na niebieskim tle. Z biegiem lat stanów – a co za tym idzie, gwiazdek – regularnie przybywało. Pasków zostało już jednak 13; dodawano tylko gwiazdki. Do lat 50. było ich 49. Gdy do USA dołączyły Hawaje, gwiazdek zrobiło się 50. Obecnie planuje się dodanie kolejnej, pięćdziesiątej pierwszej gwiazdki (Puerto Rico).
Tekst z archiwum film.org.pl.