search
REKLAMA
Recenzje

OKJA. Superświnka w wielkim świecie

Karolina Dzieniszewska

1 sierpnia 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Twórcy Okji nie mogli wyobrazić sobie lepszej kampanii promocyjnej niż tegoroczny skandal w Cannes. Wyprodukowany przez Netflixa film dostał się do Konkursu Głównego festiwalu, po czym został zbojkotowany przez tegorocznego przewodniczącego, Pedro Almodóvara, który wygłosił płomienną przemowę o wierze w prawdziwie artystyczne kino (w jego mniemaniu wymagające kinowej dystrybucji). Tylko czy to prawda? Czy w dzisiejszych czasach nieprzejednanego królowania Internetu obecność filmu na kinowych afiszach wciąż jest gwarantem jakości?

Istnieje obawa, że „w dawnym układzie” Okja mogłaby nie zostać zauważona przez widzów i krytyków. Związana z nią dyskusja (zahaczająca również o najnowszy film Noaha Baumbacha, The Meyerowitz Stories, którego spotkał podobny los) wydaje się powrotem do odświeżanych bez końca i charakterystycznych dla kina europejskiego rozmów o wartościach artystycznych. Z drugiej strony, być może dzięki sytuacji z Cannes świat filmu wreszcie rozumie, że producencki monopol nie ogranicza się do modeli rodem ze Złotych Czasów Hollywood. Netflix, jako pełnoprawny producent decydujący się na rozpowszechnianie filmu na swojej platformie, dał Bongowi Joon Ho nie tylko godny pozazdroszczenia budżet, ale także artystyczną wolność. O ironio, pierwszy tak głośny pełnometrażowy film jednej z największych platform streamingowych na świecie ma wymowę typowo antykorporacyjną.

Okja to przede wszystkim historia przyjaźni gotowej na każdego typu poświęcenie. Tytuł filmu jest zarazem imieniem superświnki – jednej z 26 wybranych do specjalnego projektu czy raczej: konkursu. Dziesięć lat wcześniej trafiła ona jako niepozorny prosiaczek do rolnika mieszkającego w koreańskich górach; pozostałe świnki zostały rozesłane po całym świecie. Okja rosła i wychowywała się wraz z wnuczką mężczyzny, Miją, aż do momentu, kiedy została wytypowana na najlepszą superświnkę. Dziewczynka nie chciała się zgodzić, by korporacja, do której zwierzę należało, zabrała je do Ameryki, gdyż było to jednoznaczne z przeznaczeniem jej na ubój. Początkowo niewiele mogła zdziałać, gdy do akcji wkroczył Front Wyzwolenia Zwierząt. Okja miała im posłużyć jako tajny agent, który ujawni niegodziwości firmy Mirando.

Prosta z pozoru historia ocierająca się o pełnokrwiste kino familijne w tym samy stopniu bliska jest społecznej satyrze. Joon Ho pozostaje jednak sprawiedliwy wobec wszystkich. Nie oszczędza ani wojowników o prawa zwierząt (bo cóż można zdziałać, w karykaturalny sposób brzydząc się przemocą?), ani korporacji, której umowna bezduszność znika za sprawą Lucy (granej przez Tildę Swinton), przekonanej, że można wybawić ludzkość od głodu. Wobec hipokryzji społeczeństwa zafiksowanego na punkcie ekologicznego żywienia, a zarazem pochłaniającego kolejne hamburgery z budek z fast foodem, nikt nie jest bezkarny. Jay, grany przez Paula Dano, naprawdę wierzy, że dzięki swoim szaleńczym akcjom zmieni świat. Jednak jego działania ocierają się o podobną błazenadę, jaką prezentuje Jake Gyllenhaal, wcielający się w znawcę zwierząt i showmana przypominającego połączenie Steve’a Irwina z Ace Venturą.

Skoro wszyscy kochają zwierzęta, to chciałoby się zapytać, czemu okrutny przemysł wciąż istnieje. Gdzieś w tle pozostaje zła siostra bliźniaczka (w tej roli również Tilda Swinton), która jako jedyna zdaje się znać prawidła tego biznesu. W pewnym momencie konflikt z Okji przypomina sytuację z połowy lat 90. i przełomu 2000, kiedy każdy ekran należący do McDonald’s wyświetlał szczęśliwe krowy z wolnego wybiegu, a Internet pełen był wstrząsających, amatorskich nagrań z rzeźni, niby „odkłamujących” przyszłym konsumentom, skąd biorą się dania na ich talerzach, tak ładnie przyrządzone i serwowane. Mimo silnie populistycznego wydźwięku, było przecież w tych filmikach wiele mentalnie sadomasochistycznego gore, bazującego na brutalnych scenach ubojów czy innych okropieństwach dziejących się w rzeźniach bądź na taśmach produkcyjnych. Tak, mięso bierze się ze zwierząt, które dla jego pozyskania trzeba zabijać. Jednak Joon Ho nie zamierza nikogo ani niczego demaskować. Na bohaterki swojej historii wybiera dwa niewinne (wręcz nieskażone cywilizacją) istoty, które walczą o siebie nawzajem, i dlatego nie sposób im nie kibicować. Jednak siła tego filmu tkwi w czymś innym – mimo tego, iż porusza się on po bliskich oczywistościom prawdach o bezzasadnym i zbędnym okrucieństwie, to reżyser nie daje złudnych nadziei: powrót do natury nie jest już możliwy. Ekoterroryzm i eko-jedzenie pozostają tylko przywilejem kilku zapaleńców. Być może wspólne dzieciństwo Miji i Okji było tylko rajskim epizodem wśród szczytów koreańskich gór i taką enklawą pozostanie, a gdzieś pomiędzy wieżowcami ludzie nadal będą pogryzać kabanosy z ekstra-wieprzowiny. Cóż, reżyser naśmiewa się z konsumentów, którzy wolą wierzyć w konkurs na superświnkę cudem znalezioną gdzieś w Chile niż zaakceptować fakt, że zarówno zwierzęta, jak i jedzenie nie są wolne od modyfikacji genetycznych.

Okja to również film, który nie wstydzi się swojego gatunkowego pochodzenia. Pozostając dziełem w pełni autorskim, czerpie ze schematów i konwencji, przetwarzając gotowe rozwiązania oraz dopasowując je do swojej stylistyki. Joon Ho nie boi się rozpocząć filmu od sentymentalnej, odrobinę lukrowanej sekwencji dzieciństwa, jak i umieścić w jego środku widowiskową scenę pościgu zaczynającego się w tunelu, a kończącego w centrum handlowym. Reżyser nie łamie gatunkowych ram, skoro konstrukcja filmu tego nie wymaga, i to należy pochwalić. Rozsądnie porusza się między konwencjami, nie wahając się nawet prowokować widza do łez. Z perspektywy czasu wątpliwości, czy należy oddawać niezależny projekt pod skrzydła platformy, wydają się odrobinę śmieszne. Serwis streamingowy dbający o wysoki poziom swoich seriali i tutaj okazał się doskonałym partnerem dla Joona Ho. Widać w filmie swobodę twórczą oraz odpowiedni budżet, który pozwolił „ożywić” superświnkę bez poczucia zażenowania i zazdrości o efekty z filmów o superbohaterach. Jednocześnie dobre przyjęcie Okji i canneński skandal sprawiły, że Netflix rozszerza swoją politykę produkcyjną – obecnie, potwierdzając kontrakt z Martinem Scorsese na produkcję jego najnowszego filmu The Irishman, twórcy Netflixa zapowiedzieli, że platforma zostanie również dystrybutorem filmu (o czym mówiło się od momentu, kiedy wykupiła prawa do nowego dzieła Dana Girloya, reżysera Nocnego strzelca).

Zawiedzeni mogą być ci, którzy oczekiwali po Okji przełomowego głosu w dyskusji o prawach zwierząt i mięsnym przemyśle. Inną kwestią pozostaje pytanie, czy taki głos w obecnych dyskursach może jeszcze kiedykolwiek wybrzmieć… Jedna uratowana superświnka jest ledwie elementem wielkiego biznesu, w ramach którego setki, jeśli nie miliony jej podobnych giną. Być może dlatego po seansie Okji tak trudno zasiąść do posiłku. Pozostawia on bowiem nieprzyjemną, gorzką myśl, że w dobie hiper-konsumpcji losy Okji są ledwie wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Avatar

Karolina Dzieniszewska

REKLAMA