ODLUDZIE (THE OUTWATERS). Horror, który jest intensywnym doznaniem
Najbardziej wymagający fani horroru od dawna czekają na przełom w gatunku. Chociaż w obecnych czasach szufladka kina grozy jest całkiem pojemna i widz ma szansę wyciągnąć z niej tytuł pasujący do jego prywatnych gustów i upodobań. Kasowe horrory bazujące na starych schematach w nowych wcieleniach? Są. Kolejne serie znanych produkcji? Tych również nie brakuje. Eksperymentalne, awangardowe próby reanimacji ambitnego horroru? Od czasu do czasu powstają. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że chciałoby się obejrzeć naprawdę straszny obraz, który ma szansę dołączyć do panteonu zasłużonych już pozycji mających przykładowo najwyższe miejsca w naszym niedawnym plebiscycie na horror wszech czasów.
Odludzie jest reklamowane jako najbardziej przerażający film tego roku, zrywający z utartymi standardami, powracający z impetem i pazurem do metody tzw. found footage, czyli znalezionych taśm, gdzie zapisano straszne wydarzenia mające przydarzyć się bohaterom. Taka siła sugestii i promocji zadziałała w 1999 roku w chwili premiery The Blair Witch Project, który przekonał wielu odbiorców, że cała sytuacja w filmie była autentyczna. The Outwaters zrealizowany przez początkujących twórców podąża podobną ścieżką w swoim opakowaniu, chcąc uzyskać zbliżony efekt namacalności i realizmu za pomocą dokumentalnych środków wyrazu. Czy skutecznie?
Wstępem do filmu jest telefon alarmowy 911, podczas którego słychać histeryczny żeński głos wzywający pomocy. Dyspozytorka na linii bezskutecznie usiłuje nawiązać rozmowę. Zdjęcia i materiały z kart pamięci sugerują zaginięcie czterech młodych ludzi, a zapis wydarzeń znaleziony na pustyni, umieszczony w policyjnym rejestrze ma doprowadzić do szczegółów. Reżyser projektu składa widzowi obietnicę. Deklaruje, że warto przeczekać preludium podczas wolnej ekspozycji bohaterów. Robbie jest początkującym filmowcem i chce zrealizować muzyczny teledysk dla swojej przyjaciółki, debiutującej wokalistki Michelle. Angażuje do pomocy brata i swoją koleżankę. W trakcie przygotowań do wyjazdu w miejsce nagrań w jego życiu toczą się zwyczajne, normalne sprawy: urodziny brata, odwiedziny u matki, próby wokalne, żarty w relacjach. Od czasu do czasu następuje rodzaj zakłócenia w postaci ruchów tektonicznych. Czyli niejako zapowiedź nadchodzących wydarzeń. Trzęsienie ziemi pojawia się dwukrotnie, zaburzając rutynę pierwszego rozdziału pod tytułem numeru zapisanej karty pamięci w kamerze. Ten wstęp ma zapoznać widza z bohaterami, pokazać ich naturalność i osobowość oraz kilka istotnych faktów z ich życia. Dowiadujemy się, że Michelle straciła matkę, Angela jest wesołą grubaską, brat Robbiego Scott stoi nieco w cieniu, będąc raczej biernym obserwatorem. Sam Robbie podchodzi do całej sytuacji bez spiny, ma dobre chęci i pozytywne nastawienie. Zatem widz ma prawo z nimi sympatyzować. Wyruszają autem na plan zdjęciowy. W drodze na pustynię Mojave mamy ładne widoki wzgórz i dolin nagrywane ujęciami z ręki również w odwróconej perspektywie. Zwiedzają kopalnię, zatrzymują się nad jeziorem. Sielanka. Podążając w głąb pustyni, natrafiają na małe stado osłów blokujące przejazd. A więc pierwszy znak ostrzegawczy. Po nim pojawiają się kolejne, kiedy rozbijają obóz we właściwej lokalizacji do nagrań. Grzmoty i huki wydają się zjawiskami meteorologicznymi, atmosferycznymi wyładowaniami. Z czasem złowieszcze prognozy są coraz dziwniejsze i bardziej niepokojące. Dochodzą tajemnicze odgłosy zwierząt i hałasy wydobywające się ze skalnych szczelin, migające oświetlenia, nieprzychylne wibracje. Wszelkie znaki na niebie i ziemi zdają się mówić całej czwórce: zabierajcie się stąd. Następne wydarzenia następują gwałtownie, zamieniając pobyt bohaterów na terenie pustyni w koszmarny miraż. Nie wiemy, z czym tak naprawdę mamy do czynienia. Jakaś potężna i złowroga siła nieznanego pochodzenia atakuje bodźce, zmysły i ciała, nie pozwalając na żaden ratunek.
Odludzie korzysta z przepisu paradokumentalnego horroru, dodając senny pierwiastek Pikniku pod Wiszącą Skałą i ostrzeżeń Ostatniej fali Petera Weira. Pobiera również surrealistyczne koszmary rodem z bardziej zakręconych filmów Lyncha, sięga po recepturę kina gore, a nawet filtruje gatunek body horroru wczesnego Cronenberga. Daje to razem psychodeliczny i schizofreniczny kolaż oparty na amatorskim modelu kina grozy. Projekt można podpiąć bardziej pod ciekawe, szalone doświadczenie niż uporządkowaną fabularnie konstrukcję. Autor filmu grający główną postać robi co w swojej mocy, żeby przestraszyć widza i pozbawić go strefy komfortu, czasami nadużywa środków w celu dezorientacji i oszołomienia, wybija widza z rytmu, gubi narrację, wprowadza rwany chaos i zamęt, ogranicza widoczność szczegółów stosując zaawansowaną immersję. Dla niektórych widzów może to być kłopotliwe i frustrujące. Ma to jednak swoje uzasadnienie; po leniwej, lecz niezbędnej ekspozycji sylwetek bohaterów otrzymujemy obrót sytuacji o 180 stopni – nieustający, niepowstrzymany terror na dodatek w obiektywie małej kamery i domagający się racjonalnego wytłumaczenia i wysnucia prawidłowych wniosków. Sięgając wstecz, mamy wrażenie, że oznaki alarmowe dały o sobie znać jeszcze przed dotarciem na pustynię, później jedynie się nasilały w mniej lub bardziej wyraźny sposób.
The Outwaters jest intensywnym doznaniem, wyróżnia się na tle gatunkowym, jak na produkcję o ograniczonym budżecie zrealizowaną przez jeszcze niedoświadczonych filmowców. Nie jesteśmy już w stanie się złapać na chwyt rzekomej autentyczności przedstawionych wydarzeń, wiadomo, że to jedynie gatunkowa konwencja. Produkt Banfitcha pokazuje go jako zdolnego, twórczego autora mogącego sporo namieszać w świecie tzw. indie horrorów. Odludzie prawdopodobnie nie będzie odnowicielem nurtu, nie zdefiniuje na nowo niezależnej odmiany kina grozy. To jednak kawał świeżej, ożywczej, dzikiej i wściekłej alternatywy na skostniałość i szablonowość w obrębie filmowego straszenia. Na dodatek należy uznać pomysłowość twórców przy przecież mocno okrojonych środkach finansowych, stawiających na zamysł i koncepcję, co wcale nie jest prostym zadaniem nie dysponując wystarczającą kwotą, żeby urzeczywistnić swoje założenia. Oczywiście nie każdemu będzie odpowiadać taka formuła przedstawienia zdarzeń, widzowie przyzwyczajeni do typowo fabularnego horroru, gdzie wszystko jest widoczne, jasne i podane na tacy mogą mieć kłopot z tą produkcją. Niemniej The Outwaters zasługuje na uwagę i pochwałę dla młodych filmowców, którzy bez większej gotówki i wsparcia wielkiego studia i sztabu producentów próbują wyjść poza dobrze znane i utarte struktury.