Zagadka nieśmiertelności (1983)
Horror i erotyczny to zestawienie, które brzmi poniekąd kuriozalnie – nawet jeśli wziąć poprawkę na to, że lęk i ekscytacja to dwie zaskakująco sobie bliskie emocje. The Hunger Tony’ego Scotta bywa właśnie tak klasyfikowane, ale to definicja krzywdząca, chociaż faktycznie film zawiera jedną z najbardziej zmysłowych scen w historii kina. Równie krzywdzący jest nieporadny polski tytuł – Zagadka nieśmiertelności.
Pełnometrażowy debiut Tony’ego Scotta skupia się na czymś o wiele głębszym – na ślepej, niszczącej i nieopanowanej potrzebie, na przemożnym pragnieniu wypływającym z dzikiego instynktu. I nie mówimy tu o głodzie krwi, ale czymś znacznie szerszym i bliższym nam wszystkim.
Film rozpoczyna sekwencja w nocnym klubie. Peter Murphy, lider zespołu Bauhaus, dziś uznawanego za pioniera gotyckiego rocka, śpiewa legendarną piosenkę Bela Lugosi’s Dead. Jego ekspresyjny występ jest po równi niepokojący i hipnotyzujący, niczym mroczna mantra: „undead undead undead…”. W klubie zjawiają się dwie nowe osoby. Ona i on, wystarczy raz na nich spojrzeć, by dostrzec, że są połączeni silnym intymnym węzłem. To Miriam i John, przyszli na polowanie.
Ta para żyje ze sobą już trzysta lat, znają się doskonale i wiedzą o sobie wszystko – a przynajmniej on ulega takiemu złudzeniu. Kiedy przyjmował od niej dar nieśmiertelności, przysięgli sobie wzajemnie, że to na zawsze i na wieki. Miłość idealna, dwie osoby połączone mrocznym sekretem na wieczność przeciwko światu. Ale coś jest nie tak. John ma od jakiegoś czasu kłopoty ze snem, zaczynają wypadać mu włosy, wokół oczu dostrzega drobne zmarszczki. Jego młodość się kończy. Wiedział, że tak się stanie, nie potrafi się jednak z tym pogodzić. To się dzieje zbyt szybko. Zrozpaczony szuka pomocy u lekarki specjalizującej się w badaniach nad progerią, Sary Roberts, która jednak lekceważy jego prośby. W akcie rozpaczy rzuca się na przyjaciółkę i podopieczną. Wszystko na próżno – John jest skazany na zagładę.
Miriam kocha Johna, oczywiście. Kochała wszystkich swoich partnerów, a jej życie sięga czasów starożytnego Egiptu, było ich więc wielu. Mężczyźni i kobiety. Jednego im jednak nigdy nie powiedziała: że ich życie to warunek jej młodości. John również zostanie skazany na zawieszenie w wiecznej męce, żeby ona, Miriam, mogła znaleźć nowego partnera. Jej żal, jej rozpacz są szczere. Jej ból jest autentyczny. Jednak pragnienie przetrwania jest silniejsze.
W gruncie rzeczy bowiem każdy z nas w pewnym momencie życia staje w obliczu straty czegoś, co wydaje mu się niezbędne do przetrwania. I wtedy budzi się w nas pierwotny instynkt, którego podstawą i motorem napędowym jest egoizm. Chcemy za wszelką cenę zatrzymać to, co jest dla nas cenne. Uczucie, nawet w skarlałej i skażonej formie. Osobę, którą przyzwyczailiśmy się uważać za centrum wszechświata. Młodość i urodę zapewniającą powodzenie. Status materialny. Rodzinę. Dzieciństwo. Czasem nawet ukochany przedmiot. Trzymamy się tego kurczowo i gorączkowo, byle tylko nie wymknęło się nam z rąk. Ogarnia nas przerażenie. Włącza się instynkt posiadania i przetrwania. Równie silny i bolesny jak głód. I równie mocno domagający się zaspokojenia.
Z tym przemożnym uczuciem nie są w stanie wygrać nawet żal i wstyd, świadomość, że kogoś krzywdzimy, że osuszamy go krok po kroku, że staramy się czerpać ze źródła, które wysycha. To uzależnienie domagające się zaspokojenia. Im częściej mu ulegamy, tym silniejszy ma na nas wpływ. W którymś punkcie życia wszyscy stajemy się nieuleczalnymi egoistami. Prędzej czy później każdy z nas będzie musiał się z tym zmierzyć. Być może przyjdzie nam wówczas znienawidzić samych siebie. A może ulegniemy swojemu instynktowi ze spokojem. Może będziemy walczyć i przegramy. A może mimo wszystko uda nam się wyjść z tej walki cało, ponieważ oprócz instynktu mamy przecież jeszcze godność i człowieczeństwo.
Istnieniu pierwotnego egoizmu, woli zachowania tego, co uważamy za niezbędne do życia – nawet jeśli obiektywnie rzecz biorąc wcale takie nie jest – zaprzeczyć się nie da. Jednak czy mu ulegniemy, czy postawimy stanowcze weto, to już zależy od tego, kim jesteśmy i kim pragniemy być.
Może się bowiem okazać, że ulegając sobie, w którym momencie staniemy się żałośni i karykaturalni. Spójrzmy na twarz Miriam, tę spokojną, chłodną, klasycznie piękną twarz. Na jej nienaganny styl, eleganckie szpilki i wyrafinowaną woalkę. Na smukłe palce trzymające papieros, doskonale umalowane usta, kołyszące się biodra, zgrabnie skrzyżowane nogi. Na bolesny smutek w oczach, które widziały już zbyt wiele. A jednak i ona, kobieta idealna, kobieta nieśmiertelna, kobieta wiecznie piękna, może nagle zderzyć się z czymś, co sprowadzi ją do roli zwierzęcia, rzuci na kolana, zburzy całą perfekcyjną fasadę.
Niektórzy z krytyków filmowych po premierze z niesmakiem wytykali tę dziwną przemianę. Spodziewali się stylowego horroru wampirycznego i spodziewali się znanego im nieskażonego wizerunku Catherine Deneuve. W końcu to pierwsza dama francuskiego kina, prawda? Miło ją oglądać w roli uwodzicielki, ale spazmującą na kolanach już mniej. To takie… ordynarne. Fantastycznie pokazany upadek Miriam to jednak jeden z bardziej przejmujących elementów filmu i istota jego przesłania. Brawa dla wielkiej aktorki, że się tego nie przestraszyła. To nie przypadek, że w Hunger słowo „wampir” nie pada ani razu. Nie mówimy bowiem o wampiryzmie. Mówimy o człowieczeństwie.
Równie wspaniały co Catherine jest jej ekranowy partner – David Bowie, czyli John. Na ekranie pojawiał się rzadko, ale kiedy już to czynił, to z hukiem. To, w jaki sposób pokazuje dramat swojego bohatera, przechodzącego w przyspieszonym tempie kolejne fazy starzenia, zasługuje na wszelkie nagrody świata, ponieważ charakteryzacja i makijaż to tylko jeden z elementów tego procesu, i to wcale nie najważniejszy.
I wreszcie Susan Sarandon, czyli Sara, młoda lekarka odrobinę zagubiona we własnych pragnieniach. Sara chce, owszem, smakować życie jak najintensywniej się da. Tak, ma poczucie, że gdzieś się po drodze zagubiła, zaprzeczając temu, kim jest i czego pragnie. Niemniej Sara odmawia też życia w szponach uzależnienia. To jej uwłacza i jest w tym stanowcza. To postać Sary uświadamia nam, że mamy prawo i możliwość przeciwstawienia się instynktowi, nawet jeśli będzie to bolesne, a nawet niszczące.
W odróżnieniu od krytyków mając świadomość, że Hunger to zdecydowanie coś więcej, niż „erotyczny horror”, Sarandon była bardzo rozczarowana finałem, uznając, że wypacza całą ideę filmu i jej postaci w szczególności. I trudno jej odmówić racji. Zakończenie to tutaj największa wada, niczym wypadek przy pracy, zgrzyt na tle stylowej, wysmakowanej, przemyślanej w każdym szczególe całości. Jeśli jednak wyobrazić sobie, że finał miał miejsce kilka minut wcześniej, otrzymujemy mądrą, gorzką i filozoficzną opowieść, która jest czymś więcej niż po prostu kolejnym wampirycznym horrorem.
korekta: Kornelia Farynowska