search
REKLAMA
Recenzje

OBSESJA, czyli erotyczny thriller z zerowym libido od Netflixa [RECENZJA]

„Obsesja” zbudowana jest na prawie archetypicznym motywie erotycznej fascynacji pomiędzy starszym mężczyzną a młodą kobietą.

Tomasz Raczkowski

21 kwietnia 2023

REKLAMA

W branży reklamowej funkcjonuje zasada „sex sells”. Znają ją i stosują od lat producenci rozmaitych produktów i usług, w tym także branża filmowa. Dramat obyczajowy, thriller czy dowolny inny gatunek często łatwiej sprzedać, jeśli film jest okraszony tzw. momentami, czyli scenami seksu i nagości. W tym zapewne mechanizmie należy upatrywać zarówno motywacji producentów Netflixa do stworzenia Obsesji, jak i całkiem sporej popularności, jaką zapewnił sobie w algorytmach serwisu brytyjski miniserial, wprowadzony jako thriller erotyczny. Za taką etykietą mogą kryć się bardzo dobre produkcje – dowodem niech będzie choćby Nagi instynkt czy Oczy szeroko zamknięte – jednak w tym przypadku artystycznego spełnienia zdecydowanie brak.

Obsesja to napisana przez Morgan Lloyd Malcom i Beniego Waltersa, a wyreżyserowana przez Glenna Leyburna i Lisę Barros D’Sę (nie przejmujcie się, że nazwiska te nic wam nie mówią) czteroodcinkowa adaptacja książki Josephine Hart Skaza. Powieść była już wcześniej ekranizowana przez Louisa Malle’a z udziałem Jeremy’ego Ironsa i Juliette Binoche. Tym razem obsada jest bardziej „budżetowa” – w główną rolę wciela się znany przede wszystkim z trylogii Hobbita Richard Armitage, a towarzyszą mu Charlie Murphy (Peaky Blinders) i Indira Varma (Gra o tron). To niekoniecznie zarzut, aktorzy i aktorki z tzw. drugiego czy trzeciego szeregu potrafią często wykorzystać swoje szanse na pierwszy plan i zaprezentować elektryzujące kreacje. Ale to nie jest ten przypadek. A taki, a nie inny casting, tylko zwiększa bijące od całej produkcji wrażenie taniości – niekoniecznie finansowej, a głównie jakościowej.

Obsesja zbudowana jest na prawie archetypicznym motywie erotycznej fascynacji pomiędzy starszym mężczyzną a młodą kobietą. Ten pierwszy, grany przez Armitage’a William Farrow, to wzięty londyński chirurg stawiający też pewne kroki na scenie politycznej. Ta druga to kreowana przez Murphy Anna Barton, trzydziestoparoletnia narzeczona Jaya, syna Williama. Między Williamem a Anną z miejsca iskrzy (a przynajmniej tak każe nam wierzyć scenariusz, bo na ekranie niespecjalnie to widać) i bez zbędnych podchodów rozpoczynają oni romans, z oczywistych względów sekretny i obłożony kilkoma warstwami tabu. I tak to się żyje w tej brytyjskiej socjecie, chciałoby się powiedzieć – bo też niewiele więcej powiedzieć można. Wychodząc z takiego punktu, Obsesja snuje się od jednej sceny dialogowej w mniejszym lub większym gronie oraz od jednej sceny schadzki do kolejnej. W obydwu warstwach serial jest równie nużący.

Nie wiem, jak dalece apatyczna gra Armitage’a była celowym zamysłem twórców, ale nawet jeśli, to był to pomysł chybiony. Skądinąd raczej zdolny Brytyjczyk sprawia wrażenie, jakby przed kamerą musiał stać za karę, zupełnie masakrując jakiekolwiek zalążki życiowej energii w swoim bohaterze. Nie wiem w zasadzie, czy gorszy jest w momentach, kiedy gra statecznego człowieka sukcesu – na którego tle manekin z pustą twarzą ma więcej ekspresji – czy zafascynowanego ciałem młodszej partnerki kochanka, co wygląda mniej więcej tak, jakby awatar sztucznej inteligencji odgrywał skrypt pożądania (choć nie, Domhnall Gleeson jako robot w Czarnym lustrze miał więcej emocji). Charlie Murphy nie jest o wiele lepsza, z wachlarzem kilku uwodzicielskich gestów zaczerpniętych chyba prosto z zakurzonej gazetki w poczekalni dentystycznej oraz w założeniu chyba zmysłowym wpatrywaniem się w postać protagonisty.

Chemia między tą dwójką jest żadna, co z miejsca kładzie cały centralny pomysł fabuły (z litości nie wspomnę może już o kuriozalnej scenie pierwszego spotkania kochanków, podczas którego związuje się między nimi erotyczne napięcie) i przekłada się na zupełną daremność trwającej cztery odcinki opowieści. Problem nawet nie w tym, że nie wierzę w autentyczność choćby najmniejszego gestu. Gorsze jest to, że tak odgrywana historia zupełnie mnie nie obchodzi. Obsesji nie ratują też sceny erotyczne. Bez zbudowania odpowiedniej dramaturgii psychologicznej nie mają one odpowiedniego paliwa, a realizacyjnie są dystansowane przez połowę scen łóżkowych z kablówki lat 90. Twórcy serialu Netflixa w sekwencjach zbliżeń Williama i Anny wykazują się inwencją godną Pięćdziesięciu twarzy Greya, tworząc wysilone, zupełnie płaskie i nieciekawe momenty, które z erotyzmem niewiele mają wspólnego. Nie wiem, kogo może ekscytować to, co się dzieje między bohaterami Obsesji. I prawdę mówiąc, nie chcę wiedzieć.

Nawet jeśli w fabule Obsesji drzemią jakieś pokłady interesujących psychologicznych tematów, to zostają one bardzo skutecznie stłamszone przez nijakie i koślawe wykonanie. Intryga rozwija się w mocno przewidywalny sposób i brakuje w niej nerwu, scenariusz sprawia wrażenie pisanego na kolanie, a konkluzje rozczarowują. Nie ma tu ani grama filmowej jakości (nawet zdjęcia są sterylnie stylowe, pozbawione wizualnego uroku) i gdyby nie recenzja, zapewne nie odpaliłbym nawet drugiego odcinka. To niestety kolejny streamingowy półprodukt, bardziej imitujący robotę filmową, niż oferujący rozrywkę jakiegokolwiek sortu. Byłoby mi nawet szkoda zmarnowanych na produkcję tego serialu środków i czasu, ale Obsesja nie może ze mnie wykrzesać nawet takiej emocji.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA