Obce ciało
W polskim kinie wszystko jest ostatnio na opak. Postmoderniści, tacy jak Wojciech Smarzowski czy Władysław Pasikowski, bez problemu zdobywają finanse na swoje kolejne postmodernistyczne filmy, które okropnie mącą w głowach widzów, a Mistrz polskiego kina, Krzysztof Zanussi, przez kilka lat musi czekać na dofinansowanie z PISF-u i jest blokowany przez lewicowe media. To sytuacja o tyle frustrująca, że reżyser „Obcego ciała” pisze przecież scenariusze już od ponad czterdziestu lat, a co za tym idzie – jest nieomylny i pieniądze na film powinien dostawać bez żadnych przeszkód. Ba, to my powinniśmy Profesorowi Zanussiemu dziękować, że ciągle chce kręcić filmy w Polsce i – mimo wielu możliwości zagranicznych – rzuca perły przed wieprze.
Blokowanie „Obcego ciała” w instytucjach państwowych to zresztą nie koniec niegodziwości, jakie spotkały Mistrza. Pan Zanussi otrzymał ostatecznie odpowiednią ilość pieniędzy (dzięki czemu nie musiał dokładać do filmu z funduszy swojej firmy produkującej artykuły AGD), ale już po pierwszych pokazach festiwalowych spotkały go same przykrości. Nie dość, że krytycy w głos śmiali się z „Obcego ciała” na pokazie prasowym, to jeszcze napisali wiele nieprzychylnych, niegodziwych, stronniczych i nieobiektywnych recenzji. Chodzą także słuchy, że „Obce ciało” zostało celowo zablokowane przez jury Festiwalu w Gdyni, co zakrawa na kpinę. Wszystkie te wydarzenia doprowadziły Mistrza do dramatycznej konstatacji: w Polsce krytyka filmowa nie istnieje. Poruszony dogłębnie tym trafnym spostrzeżeniem, ogłaszam, że niniejsza recenzja została napisana w zgodzie ze wszystkimi wytycznymi Jego Ekscelencji Zanussiego i że dzięki temu jak najbardziej istnieje.
Nietrudno zgadnąć, dlaczego „Obce ciało” było tak wściekle blokowane przez środowiska lewicowo-feministyczno-liberalne – otóż dlatego, że bezlitośnie te środowiska obnaża. Fabuła opisywanego filmu opowiada o parze młodych katolików: Kasi (Agata Buzek) i Angelo (Riccardo Leonelli). Choć bohaterowie są w sobie zakochani, Kasia postanawia, że pójdzie do klasztoru. Angelo liczy, że dziewczyna zmieni decyzję przez ślubami zakonnymi, zatrudnia się więc w polskiej korporacji, by być blisko niej. Tu czeka jednak na niego okrutna, harpiowata szefowa, Kris (Agnieszka Grochowska), która stara się zdemoralizować Angelo i – o zgrozo! – zaciągnąć go do łóżka. Kiedy nie udaje jej się to ostatnie, Kris zaczyna znęcać się nad niewinnym i trwającym w czystości chłopakiem.
Mistrz Zanussi często powtarza bardzo mądrą maksymę, wedle której feminizm jest jak cholesterol – może być dobry albo zły. Kris jest niewątpliwie jedną z tych złych feministek. Swoich podwładnych traktuje bez cienia szacunku, wręcza łapówki zagranicznym kontrahentom, nie ma żadnych oporów moralnych, a w rozmowach z równie rozwiązłą koleżanką chwali się swoim życiowym credo: „My, ludzie postępu, popieramy przekraczanie wszystkich granic, łącznie z granicami przyzwoitości. To jest transgresja”. W hallu jej drogiego, nowoczesnego (albo może wręcz ponowoczesnego?) domu wisi bicz, służący do seksualnych praktyk, o istnieniu których porządni katolicy nawet nie wiedzą. Dlaczego Kris jest taka? Oczywiście dlatego, że jest ateistką. Ale to nie wszystko – Kris jest też córką zatwardziałych komunistów. Reżyser dobitnie pokazuje, że feminizm to współczesny odpowiednik stalinizmu. Przecież nie bez powodu oba te słowa kończą się na „izm”.
Po drugiej stronie stoi niewinny i odważny Angelo, który nie robi nic złego, czeka tylko na swoją prawdziwą miłość. O tym, że Angelo jest pozytywnym bohaterem, wiemy już na początku, gdyż bohater nazywa się Angelo, a Angelo to po włosku anioł. Mistrz Zanussi po raz kolejny zaskakuje tu oczytanych i inteligentnych widzów swoją erudycją, wykorzystuje bowiem imię znaczące. Angelo wystawiany jest na wiele prób przez niegodziwą, postępową i postmodernistyczną Kris, ale nigdy się nie poddaje. Kiedy w nocy budzi go grzeszna pokusa, zamiast jej ulec i zanieczyścić prześcieradło (a przy okazji także sumienie), Angelo idzie pod prysznic, odkręca zimną wodę i kieruje jej strumień prosto na swoje grzeszne genitalia. Nie każdej pokusie należy ulegać – naucza reżyser i pokazuje kontrast między niewinnością Angelo, a zepsuciem Kris, która zamawia do domu męskie prostytutki; w dodatku dwie naraz, co jasno sugeruje, że Kris jest zepsuta podwójnie. Angelo chodzi natomiast na spotkania modlitewne, odbywające się w ciemnych katakumbach. Taki wybór scenografii to kolejna sugestia dla widza – katolicyzm jest w Polsce prześladowany, a prawdziwi katolicy muszą się modlić w piwnicach, bo inaczej zostaną napadnięci przez feministki, postępowców i środowiska lewicowe.
Wielu współczesnych postmodernistycznych krytyków zarzuca Profesorowi Zanussiemu, że jasny podział na dobrych i złych bohaterów jest nierealny i nieprawdziwy. Każdy fan… tfu, fanem to można być Tarantino! Każdy miłośnik twórczości Zanussiego wie, że to oczywiście bzdura. Zamazywanie tożsamości bohaterów i prezentowanie różnego rodzaju niejednoznaczności to przecież postmodernistyczny wymysł, któremu prawdziwi Mistrzowie nie mogą ulegać. Albo ktoś jest katolikiem, albo ateistą; albo tradycjonalistą, albo postmodernistą; albo zakonnicą, albo feministką. Nie da się być jednocześnie jednym i drugim, i bardzo dobrze, że reżyser to tak dobitnie pokazał, zamykając jednocześnie usta wszelkim krytykom, którzy teraz pewnie wyładowują swoje frustracje za pomocą pejczy.
Reżyser trafnie ocenia też świat współczesnych korporacji, ulokowanych w bezdusznych, szklanych budynkach. Pracujący w nich ludzie właściwie nie zajmują się prawdziwą pracą, a jedynie knuciem, romansowaniem i upokarzaniem siebie nawzajem. Dochodzi tu do scen takich jak na przykład lesbijski podryw. Po drugiej stronie widzimy Angela, który – dzięki sile swej wiary – kontaktuje się z oddaloną o tysiące kilometrów matką za pomocą telepatycznych sygnałów. To kolejny dowód na siłę jego wiary.
Wszelkiej maści liberalni krytycy zarzucają reżyserowi, że jego film to karykatura, w dodatku pełna logicznych błędów. Tego typu argumenty można zbić w sposób bardzo prosty: Mistrz Zanussi kręci filmy od ponad czterdziestu lat, w związku z czym nie popełnia błędów, a wszystko, co widzimy na ekranie, jest efektem jego artystycznych założeń. Widać to choćby na przykładzie sceny, w której reżyser świadomie i ironicznie wykorzystuje postmodernistyczny motyw przełamania czwartej ściany. Zresztą założę się, że wszyscy ci postępowi krytycy pialiby z zachwytu, gdyby feministka Kris była pozytywną bohaterką, a katolik Angelo – postacią negatywną (wtedy musiałby się oczywiście nazywać Diavolo).
W związku z tym, że „Obce ciało” jest arcydziełem, gorąco polecam pójść na ten film, by przekonać się na własnej skórze, czym grozi postępowość i postmodernizm. A ponieważ dystrybutor celowo blokuje film Zanussiego (w całym Trójmieście jest tylko jeden seans dziennie), by widzowie nie poznali prawdy, dobrym pomysłem będzie zorganizowanie pokazu na przykład w lokalnym Kole Przyjaciół Radia Maryja. Seans we właściwym towarzystwie pozwoli na obejrzenie filmu w skupieniu i odcięcie się od ewentualnych postmodernistycznych szyderców, którzy mogliby pojawić się na zwykłej sali kinowej.