NITRAM. Musimy porozmawiać o Martinie
Nitram, Nitram. Martin, Martin. Od najmłodszych lat chłopak był ciężkim wychowawczo przypadkiem. Fascynacja fajerwerkami zakończona bolesnym poparzeniem nie wywołała w nim nawet odrobiny refleksji. Zaraz po wyjściu ze szpitala od razu zatęsknił za ogniem i towarzyszącym mu hukiem. W szkole gnębiony, uważany za odludka i dziwadło. Prześmiewczo wymawiane od tyłu imię miało mu przypinać, że nie należy do klasowej paczki. Uspakajające leki działają jedynie powierzchownie i tymczasowo. Matka ma do niego coraz mniej cierpliwości i traktuje z coraz większym chłodem. Bezradny ojciec ciągle stara się mu zapewnić ciepło, zainteresowanie i czułość. Tak na naszych oczach formuje się prawdziwy potwór.
Spoiler to i nie spoiler. Justin Kurzel w Nitramie opowiada o tym, co poprzedziło strzelaninę w 1996 roku w Port Arthur w Australli. Reżyser przyjmuje jednak zupełnie inną perspektywę niż Gus Van Sant w Słoniu czy Denis Villeneuve w Politechnice. Tam dostawaliśmy precyzyjną rekonstrukcję samych wydarzeń. Krok po kroku, strzał po strzale, ofiara po ofierze. Tu, Justina Kurzela interesuje kształtowanie się umysłu psychopaty. Chce zrozumieć ten graniczny momentu, kiedy Martin jest w stanie skierować broń w niewinnego człowieka i nacisnąć spust. Wstrząsające. Otoczeni mrokiem kinowych sal, na pewno sami tego doświadczycie. Poczujecie to w kościach. Poczujecie to pod skórą.
Nitram to dwugodzinne przeciąganie liny nad przepaścią. Justin Kurzel pomalutku podnosi napięcie i emocjonalny ciężar. Szuka tego punktu krytycznego, momentu kiedy Martin (przełomowa rola Caleba Landry’ego Jonesa) wewnętrznie wybuchnie. Słowne przepychanki z matką (Judie Davies), niewinne strzelanie do puszek w ogrodzie, rozczarowanie po nieudanym podrywie dziewczyny na wybrzeżu. Martin, zakompleksiony i wycofany, lubi przy tym kreować się na macho. Nie ma prawa jazdy, ale za kółkiem ceni ryzyko. Nie umie pływać, ale na dachu samochodu wozi surfingową deskę. Nazywa się „biznesmenem”, kosząc ludziom trawę w ogródkach. Martin sam się postrzega na wyrost i bardzo wysoko stawia sobie poprzeczkę. W budowaniu ego nie pomaga fakt, że zanim do kogoś zdąży się odezwać musi z rozczarowaniem przyjąć trzask gwałtowanie zamykanym drzwi. Tak wiele od życia chce, tak podłe ochłapy dostaje.
Kontrapunktem do niekończącej się serii życiowych porażek będzie dla Martina owocna, ale też kuriozalna znajomość z Helen (Essie Davies). Ekscentryczna i zamożna samotniczka, mieszkająca z kilkunastoma psami i dziesiątkami kotów. Z wyjątkiem ojca (Anthony LaPaglia), Martin tylko z nią nawiązuję trwalszą nić porozumienia i emocjonalną więź. Ich relacja niepozbawiona jest erotycznego podtekstu – choć główny bohater jest raczej niezdolny do tego rodzaju uczuć – i ciągle balansuje gdzieś na granicy przyjaźni, partnerstwa czy przybierania ról matki i syna. Martin nie pasożytuje na majątku Helen, ale równocześnie jest przekonany, że ona wszystko mu da, że to co jej należy również do niego.
Sukces Nitrama tkwi w jego tonalnym wyważeniu. Poza wyrazistym finałem nie ma tu przesadnych ekstremów, są postawy, sygnalizujące psychologiczne rozstrojenie. Nie ma rodzicielskiej patologii, są widoczne wychowawcze zaniechania. Nie ma brutalnej przemocy, ale gdzieś w tle słyszalna jest tykająca bomba. Dla Justina Kurzela Martin to na pewnym poziomie ofiara, która nie otrzymała we właściwym czasie koniecznej pomocy: ze strony rodziców, nauczycieli, psychiatrów. Do wybuchu gniewu nie doprowadziło jedno konkretne wydarzenie, ale splot mniejszych niepowodzeń i kilku straconych szans. Nitram jest dramatycznie mocny. Nitram jest egzystencjalnie smutny. Nitram jest dojmujący chłodny. Nitram ciągle podtrzymuje niewygodne poczucie bezsilności. To określenia tożsame tylko dla filmowych dreszczowców z najwyżej półki.