NIEODEBRANE POŁĄCZENIE. Horror, który tylko straszy
Nie da się zaprzeczyć – podstawowym zadaniem horroru jest wywołać lęk. Po to jest, żeby straszyć. Jeśli ograniczyć kwestię do pytania, czy film Takashiego Miike potrafi przerazić – to odpowiedź brzmi tak, jak najbardziej. Pod tym względem sprawdza się bardzo dobrze, szczególnie niektóre pojedyncze sekwencje trzymają w rozkosznie nieznośnym napięciu. Sęk w tym, że film miał dużą szansę stać się czymś więcej. I naprawdę wielka szkoda, że to szansa zmarnowana.
Yoko, przyjaciółka głównej bohaterki, otrzymuje kuriozalny sygnał na komórkę. Nie dość, że melodyjka telefonu brzmi zupełnie obco, a połączenie zostało nadane z jej własnego numeru, to jeszcze pozostawiona na poczcie wiadomość nosi datę o trzy dni późniejszą, niż wynika z kalendarza. Nagranie podnosi włosy na głowie – słychać na nim głos Yoko, która mówi “chyba zaczyna padać…” po czym rozlega się jej przerażający krzyk. Dziewczyna próbuje lekceważyć sprawę, ale faktycznie trzy dni później traci życie w makabrycznym wypadku. Telefony i niewyjaśnione śmierci mnożą się w zastraszającym tempie. Yumi, we wzrastającym poczuciu zagrożenia, usiłuje się dowiedzieć, co się za tym wszystkim kryje, wspierana przez poznanego przypadkowo Yamashitę, który w podobny sposób stracił siostrę. Oboje walczą z czasem, tym bardziej desperacko, że życie samej Yumi może być zagrożone…
Miike bez żenady nawiązuje do rozwiązań fabularnych z powodzeniem zastosowanych wcześniej przez kolegów – Hideo Nakatę, twórcę Ringu i Dark Water oraz Takashiego Shimizu, reżysera Klątwy. Czyni to z pewnym przymrużeniem oka i swoistą ironią, wcale się ze swoimi zabiegami nie kryjąc – bawi się konwencją japońskiego horroru, która tak bardzo oczarowała świat. Znawcy filmografii Miike rozpoznają charakterystyczne dla niego smaczki, połączenie gore z groteską, jak w epizodzie z przedsiębiorcą pogrzebowym, którego hobby jest katalogowanie zdjęć trupów.
Utrata rozpędu
Do pewnego momentu film rozwija się pełną parą. Jest bezlitosną satyrą na szał medialny i dehumanizację właściwą współczesności. Przerażona dziewczyna obciążona zapowiedzią nieuchronnej śmierci, a wokół niej reporterzy, szarlatani, mikrofony i kamery. Prawdziwe łzy i przerwa na reklamę. Zestawienie telefonu komórkowego – typowego atrybutu naszych czasów – z mrocznymi siłami zza grobu. Normalna, zwykła tendencja wymieniania się numerami telefonów, zapełnione książki telefoniczne, namiętne esemesowanie stają się synonimem rozprzestrzeniającej się grozy – zagrożenia, które przechodzi z człowieka na człowieka poprzez czynność tak dla niego normalną i codzienną, że nie poświęca jej żadnej myśli. To nie przypadek, że niejako osią filmu jest choroba, której podstawą jest obsesyjna chęć zwrócenia na siebie uwagi – szczególnie dojmująca w czasach, gdy indywidualność przestaje się liczyć, młodzież umawia się na weekend nad jeziorem po kwadransie znajomości, a dziewczyna zrywa ze swoim chłopakiem za pomocą smsa.
Niestety, w pewnym momencie film wyraźnie traci rozpęd. Za dużo w nim wszystkiego, elementów wrzuconych do jednego worka bez ładu i składu, co robi wrażenie kompletnego melanżu i niespójności. Wszystko zaczyna się dłużyć, ciągnąć i prowadzi donikąd. Świetna koncepcja zarysowana na początku gdzieś znika. Robi się schematycznie i w konsekwencji – banalnie, chociaż paradoksalnie to właśnie sceny pod koniec filmu, rozgrywające się w starym szpitalu, przerażają najbardziej.
Zdecydowanie polecam oglądanie tego filmu w domowych zaciszu, w ciemności i przy zaciągniętych zasłonach. Dostarczy dokładnie takich wrażeń, jakich spodziewamy się po dobrym horrorze, czyli odpowiedniej dawki strachu, napięcia i nie do końca racjonalnej obawy przed naszą własną Nokią czy innym Siemensem. Szkoda jednak, że mając po temu wszelkie dane, nie wykorzystał szansy, by wysunąć się z szeregu tysiąca podobnych obrazów i zapaść w pamięć czymś więcej. Z drugiej strony, już w pierwszej scenie jeden z bohaterów rzuca zdanie, że lęk jest tym, co człowiek zapamiętuje najlepiej. Niech i tak będzie.
Tekst z archiwum film.org.pl (04.03.2006).