search
REKLAMA
Nowości kinowe

Nieobliczalni

Tekst gościnny

30 kwietnia 2013

REKLAMA

O niekwestionowanym przeboju kin pt. „Nietykalni” z roku 2011 słyszeli niemal wszyscy. Film, który nawet w naszym kraju zgromadził przed wielkim ekranem ponad 1,5 mln widzów, to niezwykle ciepła opowieść o przekraczaniu barier fizycznych dzięki sile przyjaźni; produkcja traktująca o więzi łączącej prostego, czarnoskórego chłopaka z dystyngowanym, sparaliżowanym od szyi w dół milionerem. Duża zasługa w sukcesie „Nietykalnych” tkwi w brawurowo odegranych rolach głównych, zaś Omar Sy wcielający się w tryskającego humorem pomagiera z miejsca stał się rozpoznawalnym aktorem. Jego ponadprzeciętny talent komediowy z pewnością nie umknął uwadze francuskich filmowców, którzy postanowili dać Sy’owi szansę sprawdzenia się w nieco innym gatunku, „luzackiej policyjnej sensacji” mianowicie. Czy Sy skorzystał z otwartych na oścież drzwi do kariery i wykazał się na ekranie?

Francuska produkcja o jakże frapującym tytule „Nieobliczalni” (polecam przyjrzeć się topornej grze słów umieszczonej na reklamujących film afiszach…Ile razy można odmienić słowo „Nietykalni” przez wszelkie możliwe przypadki?) to opowieść o dwóch zupełnie odmiennych gliniarzach pochodzących z różnych sfer społecznych. François Monge (Laurent Lafitte) to typowy karierowicz, lubiący łatwe samochody i szybkie kobiety (a może na odwrót?), wytrwale pracujący na upragniony awans. Detektyw z paryskiego wydziału kryminalnego pochodzi z bogatej dzielnicy i zna od podszewki jedynie światek grubych ryb. Dokładnym przeciwieństwem Monge’a jest czarnoskóry Ousmane Diakhité (Omar Sy), wychowany w brudnych i zatęchłych przedmieściach Paryża glina, który sprytem i ulicznym cwaniactwem nie raz wykaraskał się z największych tarapatów. Dobroduszny Ousmane za wszelką cenę próbuję udowodnić, iż ludzie trzymający władzę (i mamonę) stoją za spiskiem związanym z wymykającym się ramionom prawa bossem mafii. W wyniku zbiegu okoliczności, Diakhité wymusza na Monge’u współpracę w rozwiązaniu zagadki morderstwa. Jedno jest pewne – śledztwo paryskich gliniarzy będzie głośne i zakończone z hukiem.

„Nieobliczalni” to typowy przedstawiciel gatunku „buddy action comedy” czerpiący mocną inspirację z szlagierowych serii takich jak „Zabójcza broń” czy „48 godzin”, w których większość humorystycznych scen bazowała na kontraście między skrajnymi postaciami dwóch głównych bohaterów. Tak jak i we wspomnianych tytułach, duet francuskich policjantów wywodzących się z różnych środowisk również dogryza sobie w niewybrednych komentarzach, w prześmiewczy sposób wyśmiewając wady swojego partnera. Wymiany zdań są lekkie i przyjemne, jednak pomiędzy dwójką aktorów zabrakło „chemii” charakterystycznej dla pary Gibson-Glover czy Nolte-Murphy (do tego ostatniego komika zresztą w „Nieobliczalnych znajduje się sporo nawiązań, o czym szerzej za chwilkę), same dialogi zaś pozbawione zostały pazura, stanowiąc zwykłe przekomarzanie (brak zapadających w pamięć kwestii).

Francuski styl widoczny jest w paru topornych żartach, tak słownych jak i sytuacyjnych. O ile jeszcze scena w klubie nocnym jest nawet zabawna (Monge i Ousmane paradujący „na waleta”), tak wymiany zdań dotyczące…”fryzury na intymnym miejscu kobiety” to kierunek, w jakim zdecydowanie film iść nie powinien. Niesmaczne, niezbyt śmieszne i zbędne, adresowane najwyraźniej do mniej wymagającej publiczności.

Największy żal można mieć do osób odpowiedzialnych za całokształt produkcji „Nieobliczalni”. Omar Sy idealnie pasowałby na duchowego następcę Axela Foleya, słynnego „Gliniarza z Beverly Hills” odegranego przez święcącego w szalonych latach 80. triumfy Eddy’ego Murphy’ego. W „Nieobliczalnych” zaś Ousmane nosi jedynie charakterystyczną kurtkę przypominającą odzienie Foleya, ma również dzwonek w komórce stanowiący motyw przewodni wspomnianego hitu kinowego (młodszemu pokoleniu znany bardziej jako „Crazy Frog song”), jednak z rzadka dorównuje gadulstwem słynnemu gliniarzowi. Sy otrzymał za mało scen, w których mógłby wykazać się cwaniactwem, w głównej mierze zostaje mu zatem „pajacowanie” przed kamerą. Wielka szkoda…

Jak przystało na policyjną opowieść z przymrużeniem oka, w „Nieobliczalnych” znalazło się miejsce na parę dynamicznych pościgów, efektownych wymian ognia przeplatanych wzajemnymi docinkami Ousmane’a i Monge’a z lekką domieszką klasycznej mordoklepki. Żadna ze wspomnianych sekwencji nie wybija się jednak niczym szczególnym na tle licznych przedstawicieli gatunku (no, może jedynie scena zwiastunowa scena z przebiciem się przez basen stanowi wyjątek). Najlepsze momenty komicznej „kooperacji” gliniarzy występują głównie pod koniec filmu, kiedy to humor wydaje się niczym żywcem wyjęty z komedii pomyłek (słowo-klucz „parkiet” oraz scena zakucia Ousmane’a w „obrączki”), autentycznie bawiąc.

Pierwsze wrażenie po seansie „Nieobliczalnych” nie było zbyt pochlebne – ot, przeciętny przedstawiciel kina sensacyjnego opartego na wyświechtanym motywie współpracy dwóch skrajnych charakterów. Zrobiony na hollywoodzką modłę film momentami bawi ciekawym zestawieniem postaci, momentami zaś załamuje ciężkim humorem i przewidywalnością.

Co ciekawe jednak, po ochłonięciu po projekcji filmu, negatywne wrażenie lekko ustępuje miejsca pozytywnemu odbiorowi. Summa summarum, otrzymaliśmy wszak film wywodzący się z rzadko ostatnio uskutecznianego gatunku, w którym para zaprawionych w bojach gliniarzy przedziera się przez każdą sprawę z lekkością puszczonej samopas gazeli, poprzez wzajemne dogryzki zacierając zaś kulturowe różnice ich dzielące. A że w Hollywood robią to lepiej? Cóż, może sequel dałby Sy’owi szansę na zostanie francuskim „Gliniarzem z Beverly Hills”…

REKLAMA