search
REKLAMA
Nowości kinowe

Najlepsze najgorsze wakacje

Krzysztof Połaski

29 września 2013

REKLAMA

Coraz trudniej mnie rozśmieszyć. Nie wiem, czy po prostu się starzeję (siwizna już od dawna daje o sobie znać), czy jest jeszcze jakiś inny powód. Dzięki twórcom komedii „Najlepsze najgorsze wakacje” kilka razy na mojej twarzy zagościł uśmiech, lecz zastanawiam się, czy to aby na pewno wystarczy, żeby mówić o dobrym filmie?

Rodzina to najmniejsza, lecz jednocześnie najważniejsza komórka życia społecznego, na której opiera się całe społeczeństwo. To tyle słowem wstępu, ponieważ rodzina jest głównym motywem debiutanckiego obrazu duetu Nat Faxon & Jim Rash. Zresztą można odnieść wrażenie, iż skomplikowane relacje pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny to domena tych twórców, ponieważ o ten temat zahaczali już w „Spadkobiercach”, do których napisali scenariusz.

Już pierwsza scena tego obrazu jest dość znacząca. Akcja dzieje się w samochodzie, pusta droga, prowadzi mężczyzna, obok jest kobieta, tuż za nimi leży nastolatka, a na samym końcu, wręcz w bagażniku, jakby na kształt zbędnego balastu, siedzi on, bohater naszej historii – Duncan (bardzo dobry Liam James). Warto zwrócić uwagę, iż ten 14-letni młodzieniec siedzi tyłem do kierunku jazdy, co jest prostą metaforą tęsknoty za przeszłością. Pozornie na ekranie widzimy rodzinę, tyle że tak naprawdę są to dwie rozbite familie, które dopiero próbują stać się jednością, a czy jest lepszy sposób na integrację od wspólnych wakacji?

Wakacje rządzą się swoimi prawami, podobnie jak chociażby parki wodne – „co się zdarzyło w rurze, zostaje w rurze”. Duncan wyraźnie nie jest zadowolony z faktu, iż jego matka (Toni Collette) znalazła sobie nowego partnera, zresztą kandydat na głowę rodziny (świetny Steve Carell!) nie ułatwia mu tego zadania, wszystko wie najlepiej i w każdej możliwej sytuacji deprecjonuje swojego przyszłego pasierba. Duncan nie dość, że traci dobry kontakt z matką, ma na głowie docinki potencjalnego ojczyma, to oczywiście nie potrafi dogadać się również z przyszywaną siostrą, która, zgodnie z komediowym schematem, jest starsza i nie będzie się nawet przyznawała do jakiejkolwiek znajomości z takim małolatem. Nic dziwnego, że główny bohater snuje się po miasteczku z miną przyszłego pacjenta poradni psychologicznych.

Żeby w życiu głównego bohatera nastąpiła jakaś zmiana, to na horyzoncie musi pojawić się motywacja. Poznajemy ją dość szybko, w postaci pięknej, i jak się później okaże, równie zagubionej blondynki (śliczna AnnaSophia Robb). Duncan i Susanna odkryją, że łączą ich problemy z rodzicami, a konkretniej w ojcami, którzy najprawdopodobniej mają już inne rodziny. Do tego Susanna musi zmagać się z matką alkoholiczką (żywiołowa Allison Janney) i zezowatym młodszym bratem (River Alexander). Zresztą, na żartach z jego oka opiera się część gagów w tym obrazie.

Na drodze Duncana nie mogło zabraknąć także mentora, zapełniającego lukę nie tylko po nieobecnym ojcu, lecz, a może przede wszystkim, po przyjaciołach. Mowa o Owenie (Sam Rockwell), miejscowym luzaku, który zwyczajnie utknął w tym miasteczku kilka lat temu, przez co park wodny stał się zarówno miejscem jego pracy, jak i zamieszkania. Owen, chociaż ma świadomość, iż jego życie mogło potoczyć się lepiej, stara się nie narzekać, nakładając na siebie maskę człowieka nie traktującego życia poważnie, dla którego wszystko jest żartem. W momencie, gdy pozna Duncana, zapragnie mu pomóc wszelkimi dostępnymi dla siebie metodami, lecz ostrzeże go, że każdy musi odnaleźć w życiu własną ścieżkę, i lepiej, aby znalazł taką, w której nie będzie wiecznym pracownikiem aquaparku. Największą siłą „Najlepszych najgorszych wakacji” jest właśnie ta ojcowsko-przyjacielska relacja na linii Duncan – Owen. Gdy patrzymy na bohaterów, to zazdrościmy im tego świetnego kontaktu, rozumienia się bez słów i myślimy sobie „kurczę, ja też chciałem w przeszłości mieć takiego przyjaciela z prawkiem!”.

Niewątpliwą zaletą filmu Faxona i Rasha jest doskonale dobrana obsada. Nie wiem, czy Liam James to nowy Michael Cera czy Keir Gilchrist, ale ta rola wygląda, jakby została napisana specjalna dla niego. Kolejnym atutem tego dziełka jest Steve Carell, który w końcu nie jest ciamajdą czy prawiczkiem, tylko czarnym charakterem z krwi i kości. Patrzysz na niego i wiesz, że masz do czynienia ze zwyczajnym, zakłamanym dupkiem, brawo! Drugi plan również ma się dobrze, bryluje tam zresztą duet reżyserski, wzbogacony o Mayę Rudolph. Gdy ta trójka pojawia się na ekranie, to na twarzy automatycznie rozkwita uśmiech.

Więc co jest bolączką „Najlepszych najgorszych wakacji”? Przede wszystkim powielanie klisz i schematów. Patrząc na ten film wiemy, że to już wszystko kiedyś widzieliśmy, tylko w innej obsadzie i scenerii. To drugi film opowiadający o dorastaniu i trudnych relacjach z rodzicami, który w ostatnim czasie został wprowadzony do polskich kin, jednak ja odnoszę wrażenie, że „Królowie lata” to bardziej oryginalna i udana produkcja. Tam mieliśmy ciekawszą historię i o wiele bardziej charyzmatycznych bohaterów.

„Najlepsze najgorsze wakacje” są jak Duncan dokonujący samooceny na początku filmu – to po prostu sympatyczna „szóstka”. To miły i lekki w odbiorze obraz, z mniej lub bardziej dowcipnymi dialogami, który zagwarantuje udane spędzenie wieczoru w kinie. I chyba więcej nie należy nawet od niego wymagać. To były udane wakacje, spędzone w dobrym towarzystwie, ale wydaje mi się, że ci reżyserzy w kolejnym filmie mogą zaserwować nam jeszcze większą frajdę. Mam nadzieję, że tak będzie.

REKLAMA