Mulholland Falls. Dwadzieścia lat później
Mija dokładnie dwadzieścia lat od premiery tego kompletnie już chyba zapomnianego filmu, który miał pecha trafić na ekrany rok przed premierą Tajemnic Los Angeles i kompletnie przepadł w porównaniu z filmem Curtisa Hansona, obsypanym nagrodami i okrzykniętym wielkim odrodzeniem kina noir.
To prawda, Mulholland Falls, który miał ambicję sięgnąć po inspiracje rodem z Chinatown i Nietykalnych, w żadnym razie Tajemnicom… nie dorównuje. Niemniej jest to kawałek porządnego i przyjemnego w odbiorze kina, które – nawet jeśli nie wprowadza do stylistyki noir niczego świeżego – to jednak przynajmniej częściowo zręcznie się w nią wpisuje.
Rzecz rozgrywa się w latach pięćdziesiątych w Los Angeles. Elitarna grupa detektywów, skutecznych, błyskotliwych i nieugiętych (stąd polski tytuł filmu, właśnie Nieugięci), działa na granicy prawa, a czasami poza tą granicą, przy cichej akceptacji komendanta (Bruce Dern). Na czele grupy stoi Max Hoover (Nick Nolte), a partnerują mu (na zasadzie jeden za wszystkich, wszyscy za jednego) Coolidge (Chazz Palminteri), Hall (Michael Madsen) i Relyea (Chris Penn).
Ekipa zostaje wezwana na miejsce zbrodni – ciało młodej kobiety, całkowicie zmasakrowane, znaleziono porzucone na placu budowy. Max przeżywa wstrząs – znał tę dziewczynę (Jennifer Connelly) i miał z nią półroczny romans, o którym wolałby nie informować żony (Melanie Griffith). Wkrótce okazuje się, że dziewczyna, Allison Pond, regularnie organizowała sobie erotyczne schadzki, również z wysoko postawionymi dygnitarzami, jak generał Timms (John Malkovich), przewodniczący Komisji Energii Atomowej. Co gorsza, część tych orgietek została zarejestrowana na taśmie filmowej przez przyjaciela Allison, Jimmy’ego (Andrew McCarthy). Dlaczego dziewczyna musiała zginąć? Kto stoi detektywom na drodze do odkrycia prawdy i jest gotów boleśnie uderzyć w życie prywatne Maxa Hoovera?
Jak widać na załączonym obrazku, zestaw aktorski jest imponujący. Podczas seansu niestety nie jest to do końca widoczne. Z grona detektywów osobowość mają tylko Max i Coolidge, pozostała dwójka funkcjonuje trochę na przyczepkę i ani o Madsenie, ani o Pennie za wiele powiedzieć się nie da. Ciężar filmu spoczywa całkowicie na barkach Nicka Nolte, który zresztą wywiązuje się z zadania z powodzeniem, tworząc wiarygodną, nieprzerysowaną postać niedoskonałego twardziela, który popełnia błędy i jest gotów się z nimi mierzyć.
Za rolę jego żony Melanie Griffith została „uhonorowana” Złotą Maliną – może trochę na wyrost, ponieważ wiele nie psuje, po prostu jest zwykłą sobą. Zawsze uważałam, że na przeszkodzie w rozwoju kariery stanął jej ten nieznośnie dziecinny, afektowany głosik – im jest starsza, tym mniej jej pasuje, niestety. Ze swojej strony wręczyłabym malinkę raczej Treatowi Williamsowi, zwłaszcza za sekwencję w samolocie i kwestię zaczynającą się od słów „Jesteś żałosny, Hoover…”. Spokojnie mogłaby pretendować do roli najbardziej drętwo wypowiedzianego zdania dekady. Kto widział, ten wie.
Malkovich pojawia się właściwie w epizodzie, jest na ekranie dwukrotnie, udowadniając jednak, że epizod też może być znaczący, jeżeli potrafi się go dobrze zagrać. I dalej à propos epizodu – może to się wydawać zaskakujące, ale prawdziwą gwiazdą filmu jest bezsprzecznie Jennifer Connelly, chociaż widać ją łącznie przez jakieś dziesięć minut, a nawet mniej.
Jej nasycona erotyzmem obecność jest stale wyczuwalna, tak jakby chwilę wcześniej zniknęła z kadru albo miała zaraz wyłonić się zza rogu. Nie będąc wcale klasycznym uosobieniem femme fatale, staje się jednak główną wyrazicielką stylistyki noir. Tej bowiem w filmie trochę brakuje, to bardziej gra z tą konkretną konwencją niż realizacja jej założeń. Brakuje tej gęstej atmosfery rezygnacji, beznadziei i dekadencji, tych bezosobowych wnętrz wypełnionych papierosowym dymem, tej mieszanki ryzyka i przyciągającego, fascynującego niebezpieczeństwa. Jest za to świetna, bardzo klimatyczna muzyka Dave’a Grusina, która rzeczywiście robi wrażenie bardzo noir.
To jednak mimo wszystko porządny kryminał, nawet jeśli trochę powierzchownie poprowadzony i fabularnie raczej schematyczny – to jednak z kilku względów na zapomnienie nie zasługuje. Jennifer Connelly jest z pewnością jednym z nich.
korekta: Kornelia Farynowska