Die, My Love, jedno z najbardziej wyczekiwanych dzieł tegorocznego canneńskiego pojedynku to ekstatyczny, dziki i pełen sprzeczności obraz demitologizujący idealistyczną wizję macierzyństwa, w którym powracająca do reżyserii po siedmiu latach Lynne Ramsay wyszarpuje z Roberta Pattinsona i Jennifer Lawrence najbardziej naturalistyczne, zwierzęce wręcz instynkty ich aktorskich możliwości. Architektka brytyjskiego kina artystycznego rzuca aktorom – prywatnie również świeżo upieczonym rodzicom – wyzwanie ekranowego ujarzmienia trudów macierzyństwa i tacierzyństwa na bardzo wczesnym etapie związku głównych bohaterów. Gdy w ich odizolowanej od wcześniejszego nowojorskiego przepychu przestrzeni niespodziewanie pojawia się dziecko, szczególnie Gracie (nieokrzesana i drapieżna w swojej roli Jennifer Lawrence) nie potrafi pogodzić się z utratą wolności, szaleństwa i seksualnego napięcia, jakie już w pierwszych scenach nakreśla żądzę ich relacji. Wewnętrzna frustracja i brak intymnego zaangażowania partnera doprowadza kobietę na skraj obłędu – choć Ramsay niejednokrotnie podrzuca widzom sygnały, iż zrozpaczona Gracie wpadła w otchłań poporodowej depresji, jej coraz bardziej absurdalne, obłąkańcze wybryki sugerują coś znacznie bardziej przerażającego i wymykającego się wszelkim medycznym wytłumaczeniom.
Szaleństwo to dla zbuntowanej Gracie jedyna forma ekspresji, będąca w stanie zaspokoić dzikość jej serca. Aż trudno sobie wyobrazić, iż energia rozpierająca ją w niemal każdym kadrze zdołała pomieścić się w nowojorskiej klitce, z której wraz ze swoim partnerem Jacksonem (rewelacyjny Robert Pattinson) ostatecznie zdecydowała się uciec. Bez opamiętania zakochani w sobie piękni i zdolni marzyciele – Gracie jest bowiem początkującą pisarką, a Jackson marzy o karierze rockmana – spragnieni swoich ciał zdzierają z siebie ubrania niemal natychmiast po przekroczeniu progu nowego mieszkania, którego chaos, podrapane ściany i łamiące się meble (jakich bynajmniej nie mają zamiaru doprowadzić do porządku) idealnie obrazują ich równie poszarpane stany emocjonalne. Ramsay nie trzyma nas w niepewności zbyt długo: miłosna sielanka i ambitne plany na zawodową przyszłość znikają z ekranu w mgnieniu oka, gdy Gracie, dotychczas będąca niezdolnym do ujarzmienia obiektem pożądania Jacksona, z trybu gorącej kochanki przełącza się na tryb świeżo upieczonej mamy. Szybko orientujemy się, iż Jackson zdecydowanie nie jest gotowy na ojcostwo – nie, kiedy sam w głębi duszy nie oswoił się z obowiązkami dorosłego życia. Gracie bez skutku próbuje przekonać go do opieki nad synem, emocjonalnego zaangażowania dla nowego członka rodziny, i przede wszystkim – seksu, który wyznaczał w końcu ich gorączkową relację. Po pierwszej odmowie ratuje ją masturbacja. Po drugiej poważnie zaczyna zastanawiać się nad zdradą. Z każdą kolejną jej wściekłość gwałtownie rośnie, by w końcu absolutnie rozsadzić ekran z niemocy zaspokojenia własnych pragnień.
Mistyczna sceneria Die, My Love – las, do którego Gracie zabiera swoje sekrety, pogrążone we mgle opuszczone ulice, jakimi podąża w obłąkańczym zawirowaniu, czy obita deskami kryjówka, w której spotyka się ze swoim tajemniczym kochankiem – to symboliczny wymiar ciemnej strony macierzyństwa, wciąż tak rzadko poruszanej we współczesnym kinie. Die, My Love momentami przytłaczający swoją poszarpaną strukturą i kolejnymi szokującymi decyzjami głównej bohaterki (scena demolki w łazience i pijackiej awantury na własnym weselu to absolutny top w ostatnich latach kariery Jennifer Lawrence), eksploruje wyjątkowo trudne emocje, w mniejszym lub większym stopniu towarzyszące młodym matkom.
Pattinsonowski Jackson zostaje gdzieś w cieniu tej ekstatycznej opowieści będącej jednocześnie triumfem feministycznej fali współczesnego kina, jak i jego absolutną antytezą. Gracie to bez wątpienia jedna z najbardziej wielowymiarowych i już teraz dzielących krytyków filmowych anty-bohaterek ostatnich lat, jak i najmocniejsza i najbardziej kontrowersyjna rola w karierze samej Lawrence. Ramsay kieruje 34-latkę w najbardziej niebezpieczne rejony aktorskiej wytrzymałości – od odważnej cielesnej ekspozycji, poprzez lizanie i wydrapywanie ścian, aż po wyskoczenie przez szklane drzwi, będące rozpaczliwym wołaniem o pomoc partnera. W połączeniu z wizualnie dopieszczonymi elementami fantastyki i mistyczności, Die, My Love to wyjątkowo awangardowa i masakrująca wytrzymałość widza analiza współczesnych związków, jak i mocny komentarz nawołujący do otwartej dyskusji o zdrowiu psychicznym, wciąż tabuizowanym, szczególnie w odniesieniu do młodych matek, zbyt wystraszonych, by sprzeciwić się odgórnym społecznym oczekiwaniom.
Ta trudna do gatunkowego sklasyfikowania wiwisekcja trudów macierzyństwa to z pewnością jedno z większych odkryć filmografii Ramsay, która po genialnym Musimy porozmawiać o Kevinie zdaje się odnajdywać w swoim pogmatwanym, otwartym do szerokiej interpretacji świecie, którego fundamentem są niezwykle silnie i świadomie wykreowane postacie. Die, My Love za swoją odważną, momentami nawet i skandalizującą naturę już teraz zbiera baty i polaryzuje canneńską publikę. Pokuszę się o tezę, iż to właśnie o tych sprzecznościach i łamaniu społecznych oczekiwań mówi nowe dzieło Ramsay. I choć nie zawsze potrafi do końca odnaleźć się w swojej głównej intencji, pozostawia widza rozgorączkowanym do granic możliwości – a czy to właśnie nie tego oczekujemy od przełomowych festiwalowych projekcji?