MORDERSTWO W ORIENT EXPRESSIE (2017)
Światowej sławy detektyw Herkules Poirot (Kenneth Branagh) zostaje w trybie pilnym odwołany z zasłużonego urlopu. Za sprawą interwencji dyrektora kompanii, monsieur Bouca, znajduje się dla niego w ostatniej chwili miejsce na pokładzie Orient Expressu, pociągu łączącego Stambuł z Paryżem, zaskakująco, jak na tę porę roku, zatłoczonego. W gronie pasażerów jest też niejaki Ratchett (Johnny Depp), obawiający się zamachu na swoje życie w świetle powtarzających się listów z pogróżkami. Poirot jednak odmawia zostania prywatnym ochroniarzem, chociaż propozycja wydaje się niezmiernie lukratywna. Jeszcze tej samej nocy Ratchett zostaje zamordowany, a jedna z pasażerek, pani Hubbard (Michelle Pfeiffer), twierdzi, że morderca był wcześniej w jej przedziale… Tak rozpoczyna się śledztwo, które poprowadzi Poirota w zupełnie niespodziewanym kierunku.
Słowo, które towarzyszyło mi przez kilkanaście pierwszych minut seansu Morderstwa w Orient Expressie, to “przedziwny” we wszystkich odmianach. Przedziwne wąsy Poirota. Jego przedziwne wypowiedzi. Przedziwne wprowadzenie postaci hrabiego Andrenyi (z wykopem, dosłownie). Połączenie greckiego lekarza i brytyjskiego pułkownika w jedną postać czarnoskórego doktora Arbuthnota…Wraz z upływem czasu słowo-klucz przeszło z przedziwnego w “niepotrzebny”. I tak już pozostało.
Film Branagha broniłby się może odrobinę lepiej, gdyby była to pierwsza ekranizacja powieści Agathy Christie. W porównaniu ze znakomitą adaptacją Sidneya Lumeta wypada blado. Po co realizować od nowa coś, czego poprawiać nie trzeba, skoro nie ma na to żadnego sensownego pomysłu?
Tego pomysłu zaś nie ma ewidentnie. Klimat jest staroświecki, wierny duchowi książki, ale niestety – pojawiają się też próby wprowadzenia bardziej współczesnych akcentów. Na tyle chaotyczne i nieuzasadnione, że sprawiają wrażenie wciśniętych na siłę, podobnie jak kosmetyczne zmiany fabularne, zwłaszcza w finale. Scenariusz przesadnie koncentruje się na postaci Poirota, przez co największa siła Morderstwa w Orient Expressie – skomplikowana tkanka podskórnych napięć w relacjach między ludźmi zgromadzonymi pod jednym dachem i skazanymi na własne towarzystwo – zupełnie traci na wyrazistości. Niemal przez cały czas na pierwszym planie dominują imponujące wąsiska.
Film nie jest zły, po prostu jego powstanie w tej formie, w jakiej został zrealizowany, nie miało większego sensu. Brakuje tu świeżości, oryginalności, nowego podejścia, błyskotliwego pomysłu. Solidna, rzemieślnicza robota, która dzięki rewelacyjnej, gwiazdorskiej obsadzie – oprócz już wymienionych to również Judi Dench, Willem Dafoe, Penélope Cruz, Daisy Ridley czy Derek Jacobi – broni się przed pogrążeniem w zupełnej przeciętności.
Jest też kilka jaśniejszych punktów, na które warto zwrócić uwagę. Ciekawie prezentuje się Johnny Depp w roli Ratchetta, chociaż na ekranie widać go stosunkowo krótko. Jest oślizgły, odstręczający, ale jednocześnie bardzo ludzki w swoim narastającym lęku i osamotnieniu. Na swój sposób interesująca jest również reinterpretacja postaci pani Hubbard, pokazanej zupełnie inaczej niż w książce i inaczej niż w adaptacji Lumeta. Kiedy ją poznajemy, raczy nas co prawda trzpiotowatym słowotokiem, potem jednak przyjmuje raczej pozę doświadczonej i dojrzałej uwodzicielki, a jej zachowanie ma wyraźnie zmysłową nutę. Michelle Pfeiffer ładnie prowadzi tę rolę, osiągając szczyt możliwości w ostatnich dwudziestu minutach filmu. Doceniam tę zmianę, chociaż nieco żałuję – Lauren Bacall u Lumeta również zagrała postać inną niż ta książkowa, komiczna, rozgadana matka-kwoka, przyjemnie byłoby zobaczyć właśnie taką panią Hubbard. Dla Pfeiffer też mogłaby to być okazja do pobawienia się swoim aktorskim wizerunkiem.
Film ogląda się przyjemnie, z pewnością nie jest to katastrofa czy artystyczna porażka, nic, nad czym należałoby załamywać ręce i rwać włosy z głowy. Sympatyczna rozrywka z dodającymi lekkości elementami humorystycznymi to niezły wytrych na wieczorny seans w kinie. Nie jest to jednak ta wersja Morderstwa w Orient Expressie, do której będę z przyjemnością wracać.
korekta: Kornelia Farynowska