search
REKLAMA
Recenzje

MONUMENT ku czci rozpadu realizmu

Jan Dąbrowski

20 września 2018

REKLAMA

Grupa uczniów szkoły hotelarskiej jedzie na praktyki. Na miejscu despotyczna menadżerka wyjaśnia, że oczekuje od nich pełnego posłuszeństwa, a najmniejszy sprzeciw oznacza brak zaliczenia. Nie będzie też miejsca na indywidualność – wszyscy dostają identyczne mundurki i plakietki z imionami: Ania dla dziewcząt, Paweł dla chłopców. Zajęć związanych z prowadzeniem ośrodka będzie dużo, a poza swoimi godzinami pracy praktykanci będą wykonywać dodatkowe czynności na życzenie gości. Obowiązki wykonywane są w małych grupach lub pojedynczo, a każdy jest przypisany na stałe do swojego zadania. Jedne Anie sprzątają pokoje, drugie pracują w kuchni, za pralnię odpowiada dwóch Pawłów. Reszta pracuje w SPA, pomaga przy śmieciach i wieczorami czyści tajemniczy betonowy blok pod lasem. Rutyna związana z pracą w ośrodku sprawia, że kolejne dni wyglądają tak samo, a bohaterowie coraz mocniej przesiąkają niepokojącą atmosferą hotelu, który zaczyna wpływać na ich zachowanie.

Im bliżej końca filmu, tym mniej jest fabularny, a bardziej emocjonalny. Praktykanci na początku są szkoleni, by pracować jak roboty, zuniformizowani do granic, bez własnych imion i cech indywidualnych. Im dłużej poświęcają się hotelowi, tym bardziej się odczłowieczają. Pod tym względem Monument ma w sobie coś z High-Rise Bena Wheatleya, gdzie w jednej z symbolicznych scen bohater nagrywał na magnetofon siebie wymawiającego swoje nazwisko, za każdym razem coraz mniej wyraźnie, aż słowa przeszły w bełkot. W filmie Jagody Szelc w pewnym momencie bohaterom łatwiej jest porozumiewać się pantomimą niż słowami. W miarę rozwoju wydarzeń Monument nabiera coraz więcej cech performance’u, który w jakiś przewrotny sposób wydaje się naturalną kontynuacją wydarzeń w filmie. Jego kulminacja przypomina pogański rytuał lub przekazujący wewnętrzne emocje przez spontaniczny ruch japoński taniec butoh.

Niepokojąca, tajemnicza siła popycha bohaterów Monumentu coraz bliżej ich osobistych granic, które w pewnym momencie zacierają się zupełnie, a młodzi praktykanci stają się naprawdę wolni. Ich otoczenie zaczyna być czymś więcej, niż się na początku wydaje. Betonowy blok pod lasem, sterta śmieci za hotelem, piwnica pod schodami, zaniedbane SPA – każde miejsce nabiera nowych znaczeń i kontekstów. Co najlepsze, Jagoda Szelc nie wskazuje, które skojarzenia są trafne. Przeciwnie – mnoży pytania przez cały film, a jego zakończenie odpowiada tylko na niektóre, pozostawiając białe plamy. Po seansie zamiast (lub poza) katharsis niektórzy widzowie poczują się zdezorientowani tą niejednoznacznością. Opowiadana historia dość szybko zaczyna się rozpadać, a to może wytrącić część kinomanów ze strefy komfortu, gdzie fabuła ma początek, środek i koniec. Prawdopodobnie najlepiej bawić się będą ci, którzy szukają w kinie czegoś nowego i autentycznego, gdzie schematów się nie powiela, tylko przetwarza w sposób dotąd niespotykany. Warto iść na Monument z otwartym umysłem i bez zakładania z góry, jaki będzie – wtedy najbardziej zaskoczy i pobudzi.

Kobieta i menhir

To film dyplomowy zrobiony przez studentów. Realizowali go ludzie ze stosunkowo niedużym doświadczeniem, w dodatku musieli pracować tak, by zmieścić się w formalnej ramie narzuconej przez uczelnię. W związku z tym ktoś mógłby pomyśleć, że należy traktować Monument ulgowo, jako zwykłą pracę na zaliczenie. Takie rozumowanie nie ma racji bytu. Pod względem działania na podświadomość i emocje widza Jagoda Szelc nadaje na częstotliwościach pomiędzy Larsem von Trierem a Davidem Lynchem. Monument to film tak wysokiej jakości, że twórcom niejednej polskiej superprodukcji powinno być po prostu wstyd.

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA