search
REKLAMA
Recenzje

MILCZĄCA GWIAZDA. Science fiction na podstawie pierwszej powieści Stanisława Lema

Obecnie “Milczącą gwiazdę” cechuje już tylko unikalna i trudna do podrobienia atmosfera starego, naiwnego kina SF.

Adrian Szczypiński

11 grudnia 2021

REKLAMA

Strona wizualna filmu to najprawdziwsze muzeum wyobraźni SF, które mogło poruszyć tylko ówczesnych widzów. Potwierdza się stara prawidłowość, że scenografia w filmach science fiction starzeje się tym szybciej, im bardziej nowocześnie chce wyglądać. Dla współczesnego widza widok wnętrza Kosmokratora to ramotka, nad którą trudno przejść do porządku dziennego bez uśmieszku na twarzy. Mózg elektronowy statku, noszący nazwę Marax, może wykonać zawrotną liczbę pięciu milionów operacji na sekundę. Urządzenia pokładowe to obowiązkowe zestawy mrygających światełek, bądź ekranów wyświetlających abstrakcyjne wzory. Kiedy to oglądałem, nagle mnie olśniło, skąd twórcy starego, choć wciąż przeuroczego telewizyjnego programu Przybysze z Matplanety zerżnęli widok komputera, przemawiającego do Sigmy i Pi. W jednej ze scen mamy także pokazaną nieważkość. Niestety, pasy bezpieczeństwa są unoszone na ewidentnie widocznych linkach.

Ale mówiąc poważnie, pamiętać należy, że Milcząca gwiazda była właściwie prekursorskim widowiskiem SF w naszej kinematografii. Wczuwając się w widza sprzed 40 kilku lat, trzeba jasno powiedzieć, że wizja wspaniałego polskiego scenografa Anatola Radzinowicza (oraz Niemca Alfreda Hirschmeiera) musiała robić wrażenie i to niemałe. Wenusjańskie plenery, dziwaczne konstrukcje, pokrywające powierzchnię zniszczonej planety, jak na ówczesne czasy stanowiły wybitne osiągnięcie, podobnie rzecz miała się z wnętrzami Kosmokratora. Takiego wyobrażenia o dekoracjach do filmu SF nie ma już nikt, ale do tego fantastyka kosmiczna musiała dojrzeć, dzięki właśnie takim próbom artystów ekranu z lat minionych.

Zresztą porównując oprawę plastyczną Milczącej gwiazdy z wyglądem serialu Star Trek, którego produkcję rozpoczęto w USA pięć lat później, można dojść do wniosku, że naszym artystom wyobraźni nie brakowało i – pomimo opóźnienia cywilizacyjnego – wizje scenograficzne po obu stronach żelaznej kurtyny były momentami łudząco podobne. Skoro jesteśmy przy porównaniach Wschodu z Zachodem, także efekty specjalne w Milczącej gwieździe były jak na tamte lata (i możliwości techniczne) dość zaawansowane. Optyczne łączenie zdjęć miniatur z żywą akcją zostało wykonane bez zarzutu, jedynie samo użycie miniaturowych dekoracji kosmodromu aż krzyczy naiwnością i brakiem wiarygodności. Nagrodzone Oscarem efekty Waha Changa i Gene’a Warrena do powstałego w tym samym roku w USA Wehikułu czasu wbrew pozorom wcale nie sprawiają wrażenia bardziej zaawansowanych. Kilku amerykańskich krytyków napisało nawet, że Milcząca gwiazda to najlepiej wyglądający kosmiczny film SF tamtych lat wyprodukowany poza Hollywood.

Milcząca gwiazda istnieje w dwóch wersjach montażowych, (81 i 99 minut), z których o tej dłuższej krążą nie zawsze potwierdzone informacje. Amerykanie, przygotowując film do dystrybucji w USA (pod tytułem First Spaceship on Venus), dokonali wielu drastycznych zmian, m.in. wymienili narodowości większości członków załogi na amerykańskie oraz usunęli wszelkie aluzje do tragedii Hiroshimy. Milcząca gwiazda otworzyła serię ekranizacji prozy Stanisława Lema, kontynuowaną przez Andrzeja Wajdę (Przekładaniec), Andrieja Tarkowskiego (Solaris), Marka Piestraka (Test pilota Pirxa) czy niedawno Stevena Soderbergha i Jamesa Camerona, dokonujących trzeciej adaptacji Solaris. Film Kurta Maetziga jest z pewnością słabszy od wszystkich tu wymienionych. Stanisław Lem dosadnie określił go jako “dno dna” oraz “bełkotliwy, socrealistyczny pasztet”. No, cóż, Mistrz z Krakowa nigdy nie przebierał w słowach, choć z drugiej strony on sam sprzedawał prawa do ekranizacji ludziom, którzy raczej nie powinni tego robić…

Obecnie Milczącą gwiazdę cechuje już tylko unikalna i trudna do podrobienia atmosfera starego, naiwnego kina SF, którego wartość mogą docenić chyba tylko zagorzali fani lub historycy gatunku. Jest to też z pewnością jeden z najtrudniejszych do zdobycia filmów wg prozy Lema (choć dostępny jest w zagranicznych sklepach internetowych, niestety tylko z niemieckim dubbingiem i bez napisów). Ja sam zdobyłem go przypadkiem, od Jana Sladecka, czeskiego fana filmów SF (wielkie dzięki!), który zresztą posiadał wyłącznie jego niemieckojęzyczną wersję, nagraną z niemieckiej telewizji MDR…

przeczytaj także:
Ekranizacje twórczości Stanisława Lema

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA