Michael Kohlhaas
Niedawno skończył się 67. festiwal w Cannes, a do nas ciągle spływają filmy z edycji zeszłorocznej. Nie wiem dlaczego Michael Kohlhaas trafia do polskich kin z takim opóźnieniem. Przemawia za nim niezwykle dużo: udział w najważniejszej sekcji festiwalu, mocna, rozpoznawalna aktorska obsada (David Kross, Bruno Ganz, Denis Levant i Mads Mikkelsen), kilka nominacji oraz nagród na francuskim rozdaniu Cezarów i atrakcyjny historyczny rodowód. Michael Kohlhaas ma wszystkie składniki, by zyskać popularność – być granym nie tylko w skromnych salach kin studyjnych, ale na ogromnym ekranie z dobrym nagłośnieniem. Film Arnauda de Pallieres pod względem realizacyjnym, pracy operatorskiej i muzyki ma wiele do zaoferowania.
Michael Kohlhaas jest handlarzem koni. Żyje dostatnio, ma piękną żonę, mądrą córkę i sporych rozmiarów posiadłość. Na jednej z tras zostaje oszukany przez junkiera Wentzela von Tronka, który przekonuje go, że nie ma aktualnego pisma tranzytowego. Junkier pozwala Kohlhaasowi jechać dalej jednak, w ramach gwarancji, zabiera od niego dwa konie, które z czasem będzie mógł odebrać. Gdy Michael po nie przyjeżdża uznaje, że jego konie są chore i zaniedbane. Składa więc pozew do sądu oczekując rekompensaty i ukarania tymczasowego właściciela. Jego wniosek zostaje odrzucony, Tronka dzięki swoim koneksjom z władzą unika konsekwencji. Ta skorumpowana decyzja uderza w honor Kohlhaasa i rodzi w nim natychmiastową potrzebę zemsty.
Michaela Kohlhaasa można śmiało postawić obok Bravehearta czy nawet, według mnie zdecydowanie lepszego od filmu Gibsona, Rob Roya. Pallieres nie tylko z podobną pieczołowitością, czasami uciekając w naturalizm, oddaje charakter epoki, ale dba również o psychologiczną wiarygodność postaci. To również zasługa przekonujących zaangażowanych aktorskich kreacji. Wszystko to sprawia, że wierzę w ten świat: w wszechobecne błoto i mgłę, każdą kroplę potu spływającą po czole Madsa Mikkelsena oraz ideologiczny konflikt, przez który Pallieres mnie przeprowadza. Interes prywatny jakim kieruje się Kohlhaas zamienia się praktycznie w zapowiedź wojny domowej. Reżyser stawia tym samym pytanie nie tyle o zasadność vendetty Kohlhaasa, ale o jej granice.
Scenariusz jest bardzo precyzyjnie skonstruowany. Przemiana postaci i rozwój akcji pomału zmierza do punktu kulminacyjnego. To kino wystawne, ale tak naprawdę głównie w emocje. Kohlhaas nie jest herosem – Robinem Hoodem, mistrzem fechtunku czy nawet jazdy konnej. Pallieres stawia na codzienność demitologizując tytułową postać. Dlatego kluczową relacją jest ta łącząca Michaela z jego córką (Melusine Mayance). Tej reżyserskiej wizji podporządkowuje się Mads Mikkelsen, który nie szarżuje, unika tak typowej dla niego ekstrawagancji. Na wyżyny sztuki aktorskiej wznosi się pod koniec gdy kamera przez kilka minut obserwuje jedynie jego twarz. Ten występ jest podobnie imponujący jak Toma Hanksa w ostatniej scenie Kapitana Philipsa. W obu dramatycznych sytuacjach aktorzy przekazują widzowi ogromną ilość informacji nie używając jednocześnie słów. Sfera werbalna okazuje się być niewystarczająca, zbyt prosta.
Mikkelsen w tej sekwencji zawarł ogromny emocjonalny ładunek. Dzięki mimice, spojrzeniu, tempie oddechu wyraża szerokie spectrum przeżyć: od poczucia godności, dumy, satysfakcji, pychy, strachu, rozpaczy, rozczarowania po cynizm czy wręcz nihilizm. Lecz to tylko chłodne rzeczowniki nieudolnie starające się oddać intensywności tej sceny. Trudno się po niej ocknąć i zauważyć pojawiające się napisy końcowe. Choćby dlatego warto obejrzeć wcześniejszych sto dziesięć minut. To jedna z tego rodzaju scen, które na zawsze pozostają w pamięci – wraca się do nich podsumowując filmowy rok.
Michael Kohlhaas ma jeszcze jedną cechę, którą bardzo cenię w filmach. To sterylność w prowadzeniu narracji i wykorzystania filmowego języka. Pallieres panuje nad wszystkimi elementem pojawiającym się w kadrze. Każdy ruch kamery, pod względem szybkości i trajektorii, wydaje się być wymierzony co do milimetra. To samo dotyczy kompozycji i czasu trwania ujęć, ustawienia światła. Montaż, który we współczesnym kinie jest zazwyczaj jednym z głównych “bohaterów”, tym razem całkowicie zdominowany jest przez obraz – nie pełni tak wyraźnie kreacyjnej funkcji – film nabiera dzięki temu hipnotyzującego tempa. Michael Kohlhaas oferuje dokładnie to, czego większość kinomanów oczekuje od X muzy. To kino mądre i ambitne o dojrzałej stronie formalnej podporządkowanej mimo wszystko ważnemu tematowi. Warto od razu zarezerwować sobie czas w weekend dla filmu Pallieresa. Właściciele kin na pewno nie będą zwlekać ze ściągnięciem go z ekranów tak jak robili to dystrybutorzy wprowadzając go na nie.