MĘŻCZYZNA BEZ PAMIĘCI. Znakomicie zły film
Nie wiem, jak wy, ale ja czasem lubię świadomie wybrać sobie zły film do obejrzenia. Taki, który nie rokuje żadnych nadziei na powodzenie, a jednocześnie kokieteryjnie zaleca się do widza, żeby dać mu szansę. Netflix chyba o tym wie, bo wczorajszego wieczora na głównym ekranie wyświetlił mi Blackout, film jegomościa o jakże wdzięcznym nazwisku Macaroni, znany też pod polskim tytułem Mężczyzna bez pamięci. Ach, co to była za uczta złego kina!
Pan Sam Macaroni to filmowiec o potężnym dorobku: w portalu IMDb znajdziemy informację, że zagrał w 108 filmach, 89 wyreżyserował, 84 napisał, 74 wyprodukował, a jakby tego było mało, to jeszcze 82 zmontował. Czyżbyśmy właśnie odkryli kinematograficznego geniusza, tworzącego dotąd poza systemem? Niekoniecznie. Jak się okazuje, zdecydowana większość „dorobku” Macaroniego to nagrywane dla żartu w gronie kumpli krótkometrażówki, często parodiujące filmowe hity. Pełnych metraży, zwłaszcza tych profesjonalnych, w filmografii Macaroniego brak, dlatego można zachodzić w głowę, co skłoniło streamingowego potentata do umieszczenia nowego wytworu pana Sama w swojej bibliotece.
Nie dumając zbytnio nad tym zagadnieniem, postaram się pokrótce nakreślić misternie uplecioną intrygę fabularną w Mężczyźnie bez pamięci. Otóż główny bohater to John Cain (Josh Duhamel), który po przebudzeniu w meksykańskim szpitalu odkrywa, że… stracił pamięć (szok!). Obok jego łóżka czuwa Anna (Abbie Cornish) podająca się za jego żonę, a w odwiedziny wpada też Eddie (Omar Chaparro), rzekomy kumpel, aż nazbyt podejrzany typek o fatalnie pofarbowane czuprynie. Nie mija nawet kilka minut (trzeba się spieszyć, wszak mamy do dyspozycji raptem niespełna półtorej godziny metrażu!), a leżący na szpitalnym łóżku John zostaje zaatakowany przez dwóch uzbrojonych zbirów. O co tu chodzi? Co tu się dzieje?!?!?
Mężczyzna bez pamięci to rozkosznie spartolony zbitek najbardziej oklepanych klisz, które można spotkać w kinie akcji czy szpiegowskich thrillerach. Pan Macaroni przejrzał w trybie fast forward 100 najpopularniejszych tytułów z tych gatunków, wybrał co łatwiejsze kąski i umieścił je – w wersji niemiłosiernie spłyconej – w swoim filmopodobnym produkcie. Jest tu więc agent o nadludzkich niemal umiejętnościach pokroju Johna Wicka, dwuznaczna moralnie misja, kobieta o nie do końca jasnych intencjach, zdradziecki kumpel, a nawet sędziwy mentor (Nick Nolte, któremu z trudem przychodzi wypowiadanie nawet pojedynczych słów). To wszystko jest też fatalnie zmontowane i nakręcone – nie wiem, jakim sprzętem kręcił to cudo Sam Macaroni, ale jakość poszczególnych ujęć lokuje się gdzieś między wyciętymi scenami z pierwszorocznej studenckiej etiudy a niezbyt udanym odcinkiem polsatowskiej docudramy. Do tego sceny walki czy strzelanin były prawdopodobnie projektowane na sprzęcie z systemem operacyjnym Windows 95, bo w niektórych sekwencjach można z powodzeniem policzyć piksele.
Czy można więc czerpać przyjemność z seansu Mężczyzny bez pamięci? Przy autentycznym zawieszeniu niewiary – można! Oczywiście przy założeniu, że potworne realizacyjne niedociągnięcia czy drewniane aktorstwo nie wywołują u was drgawek, ale salwy śmiechu. Film Sama Macaroniego bez wątpienia trafi kiedyś na któryś z licznych przeglądów kina tak złego, że aż dobrego, bo w tej horrendalnie chaotycznej masie znajdziecie mnóstwo scen, podczas których albo złapiecie się za głowę, albo parskniecie śmiechem. Ważne, żeby do seansu Mężczyzny bez pamięci podejść z odpowiednim dystansem, na luzie, najlepiej w towarzystwie znajomych. Wtedy bez wątpienia tych 81 minut spędzonych z filmem Macaroniego nie uznacie za stratę czasu, a co najwyżej za odmóżdżającą, resetującą rozrywkę.