SUCKER PUNCH. Science fiction, fantasy, steampunk, uff…
Sucker Punch od samego początku towarzyszyło duże zainteresowanie i jeszcze większe oczekiwania. Nie mogło być inaczej, wszak obraz ten miał być autorską, bezkompromisową wizją Zacka Snydera, faceta, który zafundował nam jedną bardzo dobrą i jedną genialną adaptację komiksu, w efektownej i odjechanej stylistyce. Wraz z ukazaniem się pierwszych zwiastunów mocno się zaniepokoiłem. Przerysowane sceny akcji w konsolowej stylistyce dawały radę, niemniej nie czułem w tym wszystkim jakiegoś nacisku na stronę merytoryczną. Im bliżej premiery, tym moja nadzieja na intrygującą rozrywkę coraz bardziej gasła, ostatecznie wiadome mi było, że czeka mnie już tylko efektowna rozwałka. Ok, pomyślałem. Już w świetnych 300 Zack udowodnił, że mimo chodzących klisz i płaskich dialogów, dzięki zamknięciu całości w odpowiedniej konwencji, można dać widzom fantastyczną rozrywkę, ociekającą testosteronem i zajebistością. Tym razem poległ.
Sucker Punch zaczyna się ciekawie zrealizowaną sceną (slow-motion na sterydach), w której główna protagonistka, 20-letnia dziewczyna, zmuszona jest bronić siebie i młodszej siostry przed zakusami obleśnego ojczyma, polującego na spadek po ich zmarłej przed kilkoma dniami matce. Młodej kobiecie nie udaje się uratować siostry, na domiar złego zostaje wrobiona przez ojczyma w zabójstwo dziewczynki, a następnie umieszczona w podejrzanym zakładzie psychiatrycznym dla kobiet, w którym za pięć dni przejść ma zabieg lobotomii. Baby Doll (taką ksywę otrzymuje), podobnie jak czwórka innych dziewcząt, stanowić ma na ten czas główną atrakcję miejsca występku i zniewolenia, w którą Blue Jones (Oscar Issac) przekształcił szpital. Zadowalają one bogatych klientów, prezentując przed nimi zmysłowy, erotyczny taniec. Baby Doll nie ma zamiaru czekać, aż Ostry Gracz wykona na niej zabieg, planuje zatem czmychnąć ze szpitala wraz z nowo poznanymi koleżankami, a według planu potrzebować będzie do tego pięciu przedmiotów: mapy, zapalniczki, noża, klucza i jeszcze jednej rzeczy.
Sucker Punch rozczarowuje niemal na każdym polu. Ale po kolei. Konstrukcja nowego obrazu Snydera jest tak prostacka, jak grupa „panów nadużywających alkoholu” pod spożywczakiem. Historia ta posiada bowiem przesłanie, które wrażenie zrobi co najwyżej na widowni Ulicy Sezamkowej. Co gorsza, zawiera się ono w dwóch monologach jednej z bohaterek, na początku i na końcu filmu. W dodatku jest nam wbijane łopatą do głowy z gracją pijanego grabarza. Ktoś powie, że się czepiam, bo skoro to film akcji, to po co nam jakaś głębia, „ma być akcja i klimat”, jak mawia mój znajomy. Załóżmy więc, że się z tym zgadzam i pójdźmy tym tropem dalej. Sceny akcji, na których bazuje film, występują tutaj w liczbie czterech. Za każdym razem przebiegają one według takiego samego schematu. Nasza Baby, w której objawił się niebywały talent do pociągających tańców, czaruje publikę, jedna z dziewcząt ma z kolei za zadanie wykraść w tym czasie jeden z przedmiotów, o których napisałem wcześniej. Dzieje się to w czasie rzeczywistym, my jednak nie oglądamy tańca drobniutkiej Doll, lecz śledzimy jej „przeżycia” w rzeczywistości alternatywnej, do której niejako dostęp ma również pozostała czwórka kobiet. I co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Ano to, że tak naprawdę wszystkie te fantastyczne sekwencje Sucker Punch nie mają za bardzo uzasadnienia w scenariuszu. Równie dobrze moglibyśmy w tym miejscu oglądać ciekawy choreograficznie taniec dziewczyny, a nie cyfrową rozpierduchę. W filmie, w którym sceny te mają stanowić główną atrakcję? Zgadza się, taki to właśnie paradoks.
Myślę, że nie będzie wielkim spoilerem, jeśli nakreślę realia każdego ze światów, które zwiedzimy z bohaterkami Sucker Punch. W pierwszym zobaczymy samą Baby Doll, która w japońskiej świątyni mierzyć się będzie z czterometrowymi high-tech samurajami. Następnie zawitamy do zniszczonego przez nazistów Paryża, w którym bohaterkom przyjdzie przejąć plany wroga. Czekają nas jeszcze zmagania z armią orków i wielkim smokiem (właściwie to smoczycą) w scenerii dark-fantasy, a także rozwałka w futurystycznej przyszłości, pełnej agresywnych droidów (to moja nazwa tych typków). Co do samych tych sekwencji, uczucia mam bardzo mieszane. Właściwie to problemy są dwa. Pierwszy, absolutnie fundamentalny. Skoro spieprzono warstwę dramaturgiczną w świecie realnym, zmagania protagonistek w ogóle nie angażują emocjonalnie. Wszystkie te szalone, na poziomie realizacji, designu i klimatu obrazy, obchodzą nas tyle, co zużyty papier toaletowy, przez co całość ogląda się bardziej jak wysokobudżetowy teledysk, niż pełnoprawny film fabularny (wszak poziom techniczny jest tutaj rewelacyjny). Dochodzimy wreszcie do problemu due, czyli „gamingowej” stylistyki. Osobiście jestem fanem tego młodego medium i nic do takich rozwiązań w filmach kinowych nie mam, tutaj jednak wyraźnie przesadzono, a dotyczy to głównie epizodów z nazistami i droidami. Przez dziewięćdziesiąt procent czasu trwania tych scen skąpo odziane babki walczą przy pomocy broni białej i palnej z chmarą identycznych przeciwników, w grach nazywanych potocznie „przeszkadzajkami”. Wprawdzie wątek paryski ratuje swoisty sub-boss z końcówki, niemniej ogóle wrażenie jest takie, że prócz finezyjnie użytego slow-motion, twórcom zabrakło pomysłów na sekwencje walk. Na szczęście nie dotyczy to konfrontacji z samurajami i smokiem – tutaj imponuje rozmach inscenizacyjny, szybkie tempo i różnorodni przeciwnicy – oba te wątki to najmocniejszy punkt Sucker Punch.
Postaci Sucker Punch to chodzące klisze, wszyscy mają na czole stemple, z których wyczytać możemy już w pierwszej scenie, kto jak postępował będzie do końca filmu. Małomówna, skromna, ale najbardziej kumata bohaterka – jest; dobroduszna przyjaciółka, która w imię przyjaźni gotowa jest pójść do piachu – jest; niedostępna twardzielka, która w swoim czasie okaże się w porządku – a jakże. Najsłabiej w tej całej stawce i tak prezentuje się główny antagonista, który jest tak mdły i nijaki, jak statystycznie każdy bohater kreowany przez Pawła Małaszyńskiego. Nie jest to jednak wina samego aktora, wszak Oscar Isaac to bardzo solidny artysta (wystarczy obejrzeć Agorę), jednak tutaj ani przesadną ekspresją, ani podmalowanymi oczami nie jest w stanie pociągnąć tego wora z kamieniami, który przywiązali mu do szyi scenarzyści. Na drugim planie kręci się Carla Gugino, która w roli polskiego choreografa tańca wypada całkiem przekonująco. Młode aktorki, które wcieliły się w piątkę ponętnych tancerek, wypadają jak najbardziej poprawnie, prawdą jest jednak, że nie było to dużym wyzwaniem.
Kino spod ręki Zacka Snydera cechuje kilka charakterystycznych zabiegów w kwestii samej realizacji, z Sucker Punch nie jest inaczej. Slow-motion podbity do n-tej potęgi, „komiksowe” smaczki, celowe przerysowania, częste zbliżenia, a także kamera fetyszująca twarz większości postaci. Efekty specjalne to najwyższa półka w tej dziedzinie, tym razem zdecydowano się połączyć zdjęcia z gotową scenografią z ujęciami na blue-screenach, które rzecz jasna dominują. Nie czuje się przez to, że całość zamknięta jest w studiu (takie wrażenie można było odnieść w 300), a popularne dla tego typu kina słowo „epickość” pasuje tutaj jak ulał. Tym większa szkoda, że losy dziewcząt w tych fantastycznych sceneriach albo nie angażują, albo brak co niektórym polotu. Za to do oprawy dźwiękowej przyczepić się nie mam prawa. Soundtrack Tylera Batesa, nadwornego kompozytora Snydera, po raz kolejny dowodzi, że ta dwójka rozumie się praktycznie bez słów, efektem czego jest kolejna rewelacyjna ilustracja muzyczna. Mam jednak wrażenie, że nie jest ona aż tak mocno eksponowana, jak miało to miejsce w 300 i Watchmen, ale może to tylko moje złudzenie potęgowane w dodatku charakternymi efektami dźwiękowymi.
Do Sucker Punch podszedłem w sposób „ewolucyjny”. Na początku oczekiwałem odjechanego wizualnie thrillera. Następnie zrewidowałem swoje oczekiwania do niegłupiego kina akcji, a na kilka dni przed seansem – już tylko do kina akcji. Mój zawód jest tym większy, że nawet przy tak tolerancyjnym podejściu do najmłodszego dziecka Snydera, film niemiłosiernie rozczarowuje. Czy obnażył wszystkie słabe punkty młodego reżysera/scenarzysty, który do tej pory bazował na napisanych (i narysowanych) wcześniej pomysłach? Z ostatecznym werdyktem na razie bym się wstrzymał, cieszę się jednak, że nowego projektu o przygodach Supermana będzie pilnował Christopher Nolan. Co najmilej zapamiętałem z wizyty w kinie? Walkę Baby Doll ze smokiem, śliczną panią kasjerkę i zepsuty pisuar w kinowej toalecie. Co o filmie nie świadczy najlepiej.
Tekst z archiwum film.org.pl.