MAŁY WIELKI CZŁOWIEK. Nostalgiczna wyprawa w nieistniejący już świat
Wcielający się w główną rolę Dustin Hoffman kreuje tu postać trochę naiwnego, a trochę konformistycznego poczciwca, którego metodą na przetrwanie jest poddawanie się prądowi zdarzeń. W wyniku zrządzeń losu i niezwykłego szczęścia, umożliwiającego mu relatywnie miękkie lądowania po kolejnych zawirowaniach, Crabb/Mały Wielki Człowiek staje się kimś w rodzaju kulturowego kameleona, sprawnie i z wdziękiem zmieniającego otoczenie, profesje i kręgi bliskich. Ceną jest jednak postępujące w miarę rozwoju opowieści rozdarcie pomiędzy dwoma wrogimi sobie światami Indian i osadników. Każdy z nich jest protagoniście bliski, ale równocześnie wymyka się pełnej identyfikacji i trwałemu zakorzenieniu, a intuicyjna zdolność przeskakiwania pomiędzy dwiema stronami indiańsko-amerykańskiej relacji zamienia się niemalże w przekleństwo biernego świadka tragicznej historii.
Pomimo powagi tematu i mierzenia się z odpowiedzialnością współczesnej Ameryki za zagładę jej rdzennych mieszkańców Penn kreuje filmową opowieść Małego Wielkiego Człowieka z dużą frywolnością. Film toczy się bardzo wartko, przesycony jest humorem i pogodnym klimatem, podkreślonym dodatkowo przez kreację budzącego sympatię i uśmiech Hoffmana, przebieranego to za Czejena, to za rewolwerowca, to za trapera, zgodnie z aktualnym etapem jego dziejów. Widoczne w warstwie filmowej prezentacji przymrużenie oka sprawia, że tym mocniej wybrzmiewają w Małym Wielkim Człowieku momenty bardziej poważne, wprowadzające do narracji dramatyczny ciężar. Wytworzona w ten sposób dwuznaczność służy problematyzacji gatunkowego imaginarium, przy jednoczesnym zachowaniu atrakcyjności opowieści i tożsamości stylistycznej filmu. W efekcie Mały Wielki Człowiek staje się satyrą, rozliczającą nie tylko historię Ameryki, ale także wpisany w jej dziedzictwo western.
Lekka formuła Małego Wielkiego Człowieka skrywa także swoisty zeitgeist końca lat 60. i wzbierającej w amerykańskiej kulturze (w tym kinie) fali kontestacji dotychczasowego porządku – konserwatywnego patriotyzmu, kultu państwa i armii, romantycznej wizji genezy narodu amerykańskiego. Krytyczne zacięcie Penna widać chociażby w demonicznym obrazie amerykańskiej armii, a także w dość wyraźnej erotycznej niesforności (tutaj prym wiodą epizody z ikoną tamtych czasów, Faye Dunaway). Rewizjonizm, którego przykładem jest film Penna, uderza też – a może przede wszystkim – w kanon kultury masowej, który przeobraża tak, by stawał się dwuznaczny i problematyczny. Tak jest właśnie z opowieścią Małego Wielkiego Człowieka. Jako narrator Crabb może się wydać niewiarygodny, a jego opowieść – przerysowana i momentami wprost nieprawdopodobna. Zamiast spektakularną sagą o dawnym świecie może być równie dobrze konfabulacją skrywającą mroczniejsze podteksty.
Nostalgiczna wyprawa w nieistniejący już świat ma w sobie posmak fantazji przetwarzającej traumę i poczucie winy Jacka Crabba – zestarzałego człowieka Dzikiego Zachodu. Czy przypadkiem trajektoria losów Małego Wielkiego Człowieka zawiera wszystkie fundamentalne figury i role społeczne kojarzone z westernem, od niewinnego sklepikarza, przez dobrodusznego „przyszywanego” Indianina, aż po wojskowego zwiadowcę? Czy jego komiczna niekiedy zdolność mimikry nie może być wyrazem winy konformizmu i zdrady moralnej? Arthur Penn nie narzuca takiej interpretacji wprost, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że filmowa opowieść nie aspiruje do statusu wiarygodnej relacji. Jako projekcja staruszka ukształtowanego w czasach Dzikiego Zachodu jest ona raczej wyrazem tęsknoty za zniszczonym światem i utraconą niewinnością.
Łączy się to także z historyczno-kulturowym wydźwiękiem Małego Wielkiego Człowieka, który w pozbawiony żenady sposób odtwarzając główne toposy i tropy westernu i splata je z krytycznym spojrzeniem na dziedzictwo USA, przede wszystkim to powiązane z armią i siłą. Sygnalizowane jest w ten sposób polityczne uwikłanie gatunku filmowego i moment zwrotny, w którym przygody na Dzikim Zachodzie tracą swój romantyzm, stając się bardziej przyziemnymi, etycznie niejednoznacznymi wizjami ludzkich słabości, okrucieństwa i namiętności. Stąd też nieco chaotyczna, krzykliwa natura Małego Wielkiego Człowieka, sprawdzającego się najlepiej na płaszczyźnie satyry, niekiedy jednak zgrzytającego na poziomie płynności dramaturgii i konsekwencji zdarzeń. Te aspekty, czytane między wierszami, nadają filmowi przewrotnej energii i publicystycznego rozmachu. W efekcie Mały Wielki Człowiek to film głębszy i ciekawszy, niż pozornie mogłoby się wydawać – zręcznie spina społeczną wrażliwość, krytyczno-kontestacyjny nerw i entuzjazm do gatunkowego formatu, który stara się z całkiem niezłym skutkiem pogłębić.