KTO PUKA DO MOICH DRZWI
Z oglądanymi po latach reżyserskimi debiutami wielkich twórców jest tak, że często widać w nich szwy, różnorakie braki warsztatowe. Nie ma jednak w tej niedoskonałości nic dziwnego – pierwsze kroki z zasady są trudne, łatwo potknąć się o najmniejszą przeszkodę. Wielkość osiągana jest bowiem na drodze procesu i doświadczenia. W przypadku Martina Scorsesego, twórcy takich arcydzieł jak Taksówkarz czy Chłopcy z ferajny, pierwsze kroki w branży stawiane były za sprawą filmu Kto puka do moich drzwi, nakręconego w 1967 roku.
To ten film przetarł reżyserowi szlak do chwały – można w nim odnaleźć narodziny stylu oraz myśli przewodniej jego późniejszej twórczości. A te dostrzegalne są już w zarysie fabuły. Akcja Kto puka do moich drzwi odbywa się w Nowym Jorku, w jego włoskiej dzielnicy. Młody chłopak, J. R., poznaje piękną dziewczynę. Ich relacja stopniowo nabiera rumieńców – najpierw snują się razem po ulicach miasta, nieprzerwanie rozmawiając o filmach – nośnikach marzeń o lepszej rzeczywistości. Wkrótce jednak zakochują się w sobie, a J. R. postanawia poślubić swoją wybrankę. Nie wie jednak, że jej przeszłość skrywa głęboką ranę. Gdy dziewczyna oznajmia swemu chłopakowi, że została zgwałcona, ten nie potrafi sobie z tym poradzić. Wychowany według katolickich, dalece konserwatywnych zasad, J. R. uznaje informację o przeszłości swej dziewczyny jako przyznanie się jej do rozwiązłości i nieczystości. Zaczynają ścierać się w nim dwa porządki, z czym trudno jest mu sobie poradzić.
[quote]Warto wspomnieć, iż tytuł Kto puka do moich drzwi należy traktować oznajmująco – choć z początku kończył się pytajnikiem, to jednak znak postanowiono wyeliminować, gdyż zwykło się uważać, że przynosi filmom pecha.[/quote]
To jedyny film, do którego scenariusz Scorsese napisał w całości samodzielnie, bez pomocy kolegów z branży. Zadbał także o to, by każda ze scen miała swój scenorys, który dokładnie rozkładał jej przebieg. Ta praktyka się opłaciła. Paradoksalnie film najlepiej ogląda się w podziale na oderwane od całości części. Zawiera na przykład wyjątkowo piękne ujęcie pocałunku pary zakochanych, nakręcone na maksymalnym zbliżeniu. W pamięci zostaje także nakręcona w zwolnionym tempie scena, w której kumple głównego bohatera w atmosferze śmiechu dokazują sobie nienabitym pistoletem. Najbardziej jednak intryguje scena seksualnych perwersji J. R.-a, gdzie w takt The End zespołu The Doors bohater oddaje się rozkoszom zmysłów z różnymi kobietami. Sęk w tym, że scena ta nie jest w ogóle istotna dla treści filmu. Okazuje się jednak, że bez sceny rozbieranej film nie mógł liczyć na dystrybucję. Scorsese dokooptował zatem (scenę nakręcono w Amsterdamie) mocno obsceniczny fragment, którego zadaniem było wpisywanie się w obecnego w ówczesnym kinie ducha rewolucji seksualnej.
https://www.youtube.com/watch?v=c2LlE8nbBps
W kontekście całości filmu scena nie ma większego sensu. Można ją jednak potraktować jako sen lub fantazje głównego bohatera. Wówczas sugerowałoby to, iż wątpliwości, jakie protagonista przejawia względem swojej wybranki, są egoistyczne, gdyż nie uwzględniają dwoistości ludzkiej natury, skażonej grzechem. Dewocyjne wychowanie narzuciło na bohatera kaganiec braku tolerancji dla przejawów nieczystości, nie uwzględniając faktu, że na poziomie myśli sam ową nieczystością jest przepełniony. Scorsese daje znać, jakie dylematy go najbardziej interesują – konfrontacja skostniałych dogmatów religijnych, nieprzystających do zmieniającej się rzeczywistości, będących jednocześnie zaprzeczeniem ludzkiej zmysłowości. Do tego motywu Scorsese będzie w swej twórczości wracał jeszcze niejednokrotnie.
Sposobem kręcenia i kompozycją zdjęć film nawiązuje do nowej fali francuskiej. Kto puka do moich drzwi był ulubionym filmem Johna Cassavetesa. Podziw wyraził także Brian De Palma. Ale dziś da się zauważyć, że mocno się zestarzał. W jednym z wywiadów Scorsese przyznał, iż nie jest do końca zadowolony z efektu końcowego swojego pełnometrażowego debiutu. Podkreślił, iż zdaje sobie sprawę z tego, że film jest surowy, posiada prostą fabułę. I trudno jest się nie zgodzić z krytycyzmem autora względem Kto puka do mych drzwi. Nie da się bowiem przymknąć oka na typowe błędy warsztatowe – nieprecyzyjne cięcia montażowe oraz ujęcia kamery (w niektórych momentach widać nawet spojrzenia aktorów w obiektyw).
[quote]Scorsese wspomina, że największe trudności przyniosło mu nakreślenie relacji między dwójką bohaterów, a w szczególności jej emocjonalnego charakteru.[/quote]
Na szczęście jednak dobrał sobie takich aktorów, którzy potrafili przynajmniej po części zrozumieć jego intencje. Zina Bethune była wówczas wziętą aktorką telewizyjną, a także… baleriną – w odróżnieniu do swego ekranowego partnera nie była więc żółtodziobem. Pełnometrażowy debiut Scorsesego był także aktorskim debiutem Harveya Keitela. Podczas kręcenia Kto puka do moich drzwi współpraca artystów musiała układać się dobrze, gdyż w późniejszych czasach oboje nakręcili razem jeszcze niejeden film (łącznie pięć produkcji). Keitel, obok Roberta De Niro i Leonarda Di Caprio, stał się tym samym jednym z ulubionych aktorów reżysera.
Z jego angażem do Kto puka… wiąże się zresztą zabawna historia. Gdy pojawił się w biurze reżysera, w odpowiedzi na ogłoszenie zamieszczone w „Show Business”, zapraszających ludzi do udziału w studenckim filmie na New York University, natrafił na nieprzyjemny opór. Siedzący za biurkiem Bill Minkin (aktor współpracujący ze Scorsesem) zapytał go wówczas „Co tu robisz?”. Harvey odparł, że przyszedł w odpowiedzi na ogłoszenie. Bill udał, że żadnego ogłoszenia nie było, czym wprowadził aktora w zakłopotanie. Wywiązała się kłótnia, którą podsłuchiwał Scorsese. W ten sposób Harvey został wrobiony w improwizację, która z miejsca przekonała reżysera do wzięcia pod swoje skrzydła młodego aktora. Ciekawostkę stanowi fakt, że aktor przecierał także szlaki innym debiutującym twórcom – wystąpił bowiem w Pojedynku, pierwszym filmie Ridleya Scotta, oraz we Wściekłych psach – debiucie Quentina Tarantino.
Nie ma przypadku w tym, że Kto puka do moich drzwi wyjątkowo rzadko wspominany jest w kontekście twórczości Martina Scorsesego. Debiuty, jak wspominałem, rządzą się innymi prawami. Wiele się im wybacza, służą bardziej do rozgrzewki przed właściwą podróżą artysty. Wówczas film jest o wiele ważniejszym doświadczeniem dla nadawcy niżeli dla odbiorcy. I pod tym względem obraz z 1967 sprawdza się wyjątkowo dobrze – elementy stanowiące o esencji późniejszej twórczości reżysera zostały po prostu umiejętnie przetestowane. Ich dopracowaną formę oglądamy już w późniejszych filmach nowojorskiego twórcy.
korekta: Kornelia Farynowska