LOVING. Jeff Nichols o rasizmie #Cannes2016
Amerykańskie kino w ostatnich latach zalewa fala kina historycznego traktującego o niewolnictwie, o różnych formach rasizmu i społecznych wykluczeń z powodu koloru skóry. To tendencja jak najbardziej słuszna. Poprawność polityczna jest w cenie, poprawne politycznie kino różnie. X muza to generator rozrywki, ale również potężne narzędzie dydaktyczne. Przy tak bolesnym temacie jak rasizm bardzo trudno wyważyć proporcje między artystycznym pomysłem na film a jego ideologiczną równowagą. Raz to się udaje bardziej, jak w Django u Tarantino czy 12 Years a Slave, raz mniej, jak w szkolnej Selmie czy Lincolnie Spielberga. Niestety Loving Jeffa Nicholsa równa do poziomu tych dwóch ostatnich.
Najnowszy film reżysera Uciekiniera traktuje o małżeństwie czarnoskórej Mildred (Ruth Negga) z Richardem Lovingiem (Joel Edgerton). To oparta na faktach historia, rozgrywająca się w Virginii na przełomie lat 50. i 60. Do mieszkania pary głównych bohaterów, zaraz po zawarciu przez nich ślubu, z hukiem w środku nocy wchodzi policja. Oboje zostają zatrzymani w areszcie, postawione zostają im również zarzuty, ponieważ stosunki seksualne między czarnymi i białymi były zakazane. Na mocy ugody i przyznania się do popełnienia przestępstwa zostają zwolnieni i jednocześnie zmuszeni do opuszczenia stanu na okres 25 lat. Oczywiście złamią ten zakaz, wkraczając później na drogę sądową.
Nichols w bardzo jasny sposób rozdziela racje między obiema stronami. Bohaterowie to raczej reprezentanci poglądów niż prawdziwi ludzie. Jeśli jednak nas przypominają, to są śmiertelnie nudni. Richard to człowiek bez skazy, sumiennie pracujący murarz, sięgający czasami po papierosa, nigdy nie wraca pijany do domu. To idealny mąż i ojciec. O jego żonie, Mildred, trudno powiedzieć cokolwiek, to kochająca matka, osoba czuła i ciepła.
Oboje nie są szczególnie rozmowni, ale bardzo dobrze się ze sobą dogadują. Nie dochodzi między nimi do żadnych konfliktów, sprzeczek czy nieco ostrzejszej wymiany zdań. Dla nich oczywiście to wspaniale (oby więcej było tak zgranych małżeństw), ale nie pomaga to dramaturgii filmu, która jest znikoma.
Większe emocje mają wzbudzić szybko nadjeżdżające policyjne samochody. Jednak wychodzą z nich typy całkowicie stereotypowe. Z oczu złego policjanta wylewa się zawiść i jad, bo on nie lubi czarnoskórych, szydzi z nich i ich unika, lubi się nad nimi znęcać i zaprowadzać pod sąd. Czarni to ludzie „do rany przyłóż”, pomocni i przyjacielscy, godni zaufania. Nichols nie znajduje miejsca, by wprowadzić jakiekolwiek niuanse i wątpliwości. Jedyne, co się w nich objawiam i to tylko u kobiet – dlaczego? – to strach. Czy jest to zgodne z historią? Raczej nie, ale może tak było. Czy jest to wciągające i filmowe? Nie, absolutnie nie.
Loving to schemat, schemat na schemacie, klisza na kliszy. Niestety Nichols, nieświadomy miałkości scenariusza i jednowymiarowości występujących w filmie postaci, nie postarał się, by reżysersko-inscenizacyjnie nadać swojemu dziełu charakter. Jego film ma bezpieczny i zachowawczy styl zerowy. Nie chce w nas wzbudzić szczególnych wzruszeń, nie chce nas zaskoczyć nieco inną perspektywą, nie chce wzbudzić jakichkolwiek pytań.
Nichols z uporem zmierza do banalnej tezy, że wszyscy jesteśmy równi… BEZ WZGLĘDU NA KOLOR SKÓRY. Tak, wiem, słyszałem to pięćset milionów razy (zgadnijcie, czy usłyszymy na końcu wygłaszany w podniosłym tonie wyrok sądu). Nie chodzi nawet o to, bo przecież fabuły filmowe zazwyczaj opierają się na schematach i ukształtowanych konwencjach. Czy to będzie biograficzny film historyczny, jak Loving, czy science fiction, czy melodramat. Wartość dzieła objawia się wtedy w metodzie opowiadania, w charakterze pisma.
Jeff Nichols jest pozbawiony własnej kreski. Gdy trafi mu się lepszy tekst, jak w Uciekinierze czy Take Shelter, to jako sprawny rzemieślnik, elegancko, bez wpadek, doprowadzi historię do końca. Gdy jednak pracuje ze scenariuszem mdłego Loving, to pozostaje mi jedynie wzdychać i wyczekiwać końca.