LOVE IS THE DEVIL. SZKIC DO PORTRETU FRANCISA BACONA. Artysta i cham
„Samolubność, jakiej wymaga moja praca, nie pozostawia żadnego miejsca na emocje” – deklaruje Francis Bacon w filmie Johna Maybury’ego. Ale i tak wikła się w skomplikowany związek z dużo młodszym kochankiem.
Francis Bacon – ceniony malarz, prekursor nowej figuracji, ulubieniec krytyki i publiczności, według wielu znawców najwybitniejszy malarz XX wieku, przedstawiciel sfer wyższych. George Dyer – drobny przestępca z londyńskiego East Endu, złodziejaszek i alkoholik, człowiek z nizin społecznych. Dzieliło ich niemal wszystko: pochodzenie, ogłada, inteligencja, wykształcenie, metryka (ćwierć wieku różnicy!). Co mogło połączyć tak odległych od siebie ludzi? Czy to uczucie, pożądanie, a może partykularny interes? Dyer stał się nie tylko kochankiem Bacona, ale i jego muzą oraz modelem płatnie pozującym do obrazów. Była to dla niego szansa na wyjście z patologicznego półświatka i zaistnienie w wyrafinowanym środowisku, słowem: na bycie „kimś”. Ale trwający blisko siedem lat, toksyczny związek zakończył się tragicznie – odstawiony na boczny tor Dyer popełnił samobójstwo, a Bacon popadł w głęboką depresję.
Film ukazuje początek ich znajomości: Dyer włamuje się do pracowni Bacona i zostaje przezeń przyłapany na gorącym uczynku. Złodziej nie jest świadomy wartości sztuki malarza, interesują go tylko przedmioty, które może z łatwością upłynnić. Malarz stawia warunek: złodziej weźmie sobie, co tylko zechce, ale najpierw musi oddać się gospodarzowi. W rzeczywistości Bacon i Dyer poznali się w pubie, co potwierdza Daniel Farson w książkowej biografii, z której czerpali twórcy filmu – The Gilded Gutter Life of Francis Bacon (jej tytuł można przetłumaczyć jako Życie w pozłacanym rynsztoku). To wyraźny sygnał, że Maybury nie był zainteresowany historyczną rekonstrukcją, lecz autorską impresją. Podobnie postąpił Derek Jarman, który przełamał konwencję kina biograficznego w Caravaggiu. Maybury współpracował zresztą z Jarmanem przy jego filmach Jubileusz, Ostatni Anglicy i Wojenne requiem.
W swoich dziełach Bacon przedstawiał człowieka słabego, samotnego, zrozpaczonego, zbolałego, udręczonego, przerażonego. Nie stronił od brzydoty i przerysowania, a postacie zaludniające jego obrazy wyglądają jak zdeformowane mutanty, których ciastowate ciała przypominają rzeźby z kości i mięsa. Ale w Love is the Devil nie ma obrazów Bacona, bo jego spadkobiercy nie wyrazili na to zgody. Są za to liczne nawiązania i parafrazy, osiągnięte za pomocą scenografii, oświetlenia, filtrów, soczewek i odpowiednich kątów filmowania: twarze zniekształcone w popielniczkach i kuflach do piwa, jak ptasie dzioby rozciągnięte podczas konsumpcji ostryg i zwielokrotnione w lustrach na podobieństwo tryptyków Bacona; zimne, geometryczne wnętrza, które przyprawiają o klaustrofobię; wreszcie ludzkie ciała będące źródłem zarówno rozkoszy, jak i bólu, fascynujące i zarazem odpychające.
Przytłaczająca atmosfera obrazów Bacona, jego unikatowa metoda myślenia plastycznego i sposób kształtowania przestrzeni – to wszystko zostało oddane w sposób niezwykle sugestywny. Chwilami forma dominuje nad treścią, wielu recenzentów zarzucało twórcom to wyeksponowanie wizualnej strony przy jednoczesnym braku pogłębionej psychologii postaci. Ale w podtytule filmu widnieje słowo „szkic”, które podpowiada, że Love is the Devil nie pretenduje do miana ostatecznego opisu Bacona, lecz jest jedynie zarysem, przyczynkiem do jego portretu. Nie jest to również sadomasochistyczny romans z czarno-białym podziałem na artystę i chama, bo i artysta bywał chamem, i cham wykazywał pewną wrażliwość. Bacon, ukazany tu najczęściej jako nieczuły potwór i egocentryk, był przecież głęboko wstrząśnięty śmiercią Dyera i malował go jeszcze wiele lat później (vide elegijna seria Czarne tryptyki).
Powstał film gęsty, niepokojący, ze zniewalającą oprawą graficzną i kapitalną muzyką Ryūichiego Sakamoto. Nie standardowa biografia, lecz uniwersalna opowieść o samotności, która popycha ludzi w objęcia niewłaściwych partnerów; o namiętności, która niszczy ciało i osłabia umysł; o wewnętrznych demonach, które jednych motywują do kreatywności, innych zaś do autodestrukcji. „Jakie szalone nieszczęścia sprawiają, że jego oczy płoną rozpaczą?” – duma Bacon, przyglądając się Dyerowi. W pierwszego wcielił się Derek Jacobi, drugiego sportretował nieznany wówczas Daniel Craig. Warsztat obu aktorów sprawia, że widzi się nie znajome twarze, lecz nieszczęśliwych, zagubionych ludzi. Bacon potrafił wyrazić swój ból w tworzeniu, Dyerowi pozostało tylko niszczenie. Niepokój filmu Maybury’ego jest potęgowany przez świadomość, że na świecie jest niewielu Baconów i bardzo wielu Dyerów.