LOVE AND MONSTERS. O przezwyciężaniu własnych słabości w obliczu postapokalipsy
Kolejny film, który z powodu pandemii ominął kina, to zaskakująco udana opowieść o przezwyciężaniu własnych słabości w obliczu postapokalipsy – ironia losu, zwłaszcza że to idealna propozycja na współczesne skołatane nerwy. Może się to wydawać zaskakujące, ale nie mamy tu do czynienia z żadnym sequelem, remakiem ani adaptacją komiksu czy powieści młodzieżowej; to oryginalny pomysł, który zostawia posmak świeżości, nawet jeśli scenariusz rozczarowuje przesadnie sztywnym trzymaniem się podręcznikowych reguł. Wprawdzie trudno tu mówić o dziele rewolucjonizującym nurt postapo, ale niewątpliwie dopisuje ono do niego parę własnych idei. Love and Monsters zaskakuje humorem i umiejętnie miesza grozę z komedią, opowiadając przy tym bardzo osobistą historię o ciężarze przetrwania. Twórcy nie popadają jednak w typowy dla nurtu pesymizm i znajdują sposób na przedstawienie ważnych tematów i jednoczesne utrzymanie lekkiej tonacji.
Komediowa otoczka i pełne podporządkowanie narracji głównemu bohaterowi mogło kompletnie pogrążyć cały film, ale już pierwsze minuty pokazują, że postawienie na talent Dylana O’Briena było dobrym wyborem. Niewymuszona charyzma i niezły talent komediowy młodego aktora w połączeniu ze zgrabnie napisanymi wewnętrznymi monologami czynią użytą tu narrację z offu czymś więcej niż narzędziem ekspozycji. Jako widz uczulony na filmy, które opowiadają zamiast pokazywać, momentalnie zjeżyłem się na dźwięk głosu O’Briena opisującego wydarzenia na ekranie; po krótkim czasie zrozumiałem jednak intencje scenarzysty. Narracja w Love and Monsters ma bowiem za zadanie nie tyle karmić nas informacjami, co zbudować więź między wyobcowanym protagonistą a widzem. Dzięki temu zabiegowi perspektywa bohatera staje się filtrem, przez który przepuszczony jest świat filmu, a widz w efekcie staje się powiernikiem jego tajemnic i swoistym kompanem podczas rozwoju historii.
Historia ta jest nieskomplikowana: kiedy większość ludzkości została wykończona przez plagę gigantycznych insektów, gadów i płazów (skojarzenia z klasykami takimi jak One! oraz serią Fallout jak najbardziej wskazane), rozrzucone po świecie garstki ocalałych walczą o przetrwanie w podziemnych schronach. W jednym z takich bunkrów egzystuje Joel, młody chłopak, któremu daleko do nieustraszonego pogromcy potworów. Niezdarny i reagujący paraliżującym strachem na zagrożenie Joel nie uważa się za wartościową część swojej grupy. W mocno patriarchalnej rzeczywistości tej społeczności jego osobiste problemy czynią go słabym ogniwem (przynajmniej w jego oczach), a towarzyszące mu codziennie poczucie bezużyteczności dodatkowo pogarsza dręcząca go samotność. W bunkrze zaludnionym przez szczęśliwe pary trudno zapomnieć o ziejącej pustce w sercu – nasz protagonista jest bowiem romantykiem, który w dniu zagłady obiecał swojej dziewczynie, że odnajdzie ją, choćby nie wiadomo co. Siedem lat później jego determinacja nie osłabła nawet odrobinę, a świeżo nawiązany kontakt z kolonią zarządzaną przez jego wybrankę motywuje Joela do zdobycia się na wielki gest. Bohater postanawia porzucić względnie bezpieczne schronienie i udać się w śmiertelnie niebezpieczną podróż, u której kresu czeka jego ukochana. Po drodze czeka go nie tylko konfrontacja z własnymi słabościami, ale także kilka wartościowych spotkań oraz przyspieszony kurs dorastania.
Podobne wpisy
Rzeczona wyprawa kryje kilka niespodzianek, jednak jej ogólny przebieg i kluczowe punkty okazują się mocno przewidywalne, a to z powodu wspomnianego wcześniej podręcznikowego sposobu prowadzenia historii. Scenariusz filmu usiany jest strzelbami Czechowa i obowiązkowymi elementami schematu podróży bohatera. Jeśli na ekranie zostaje wyszczególniony jakiś element, możemy być pewni, że za jakiś czas powróci on w istotnej roli; nie uświadczymy tu narracyjnych zmyłek, a w zasadzie każda cegiełka wykorzystana do budowy świata przedstawionego w którymś momencie staje się także częścią fabuły. Ta tendencja stosunkowo szybko staje się czytelna, co z kolei sprawia, że często możemy przewidzieć wystrzał rzeczonej strzelby Czechowa, zanim faktycznie do niego dojdzie. Mimo to zaprezentowana w filmie historia angażuje emocjonalnie, a to za sprawą budzącego sympatię protagonisty i szeregu interesujących postaci, które pojawiają się na jego drodze (wyróżnienie dla zaskakująco poczciwego Michaela Rookera). Fascynuje także wizja świata i tytułowe potwory, dość oszczędnie wykorzystywane przez twórców. Nie jest to może poziom powściągliwości Szczęk czy Obcego, ale znacznie częściej niż same monstra widzimy efekty ich obecności. Bohaterowie opowiadają o nich przerażające historie, środowisko jest ewidentnie zdominowane przez nie (pajęczyny, lęgowiska, nory), a gigantyczne truchła wywołują postrach nawet pomimo oczywistego braku zagrożenia z ich strony. Potwory często straszą poza kadrem – ich mniej lub bardziej odległe odgłosy nie pozwalają zapomnieć o niebezpieczeństwie nawet na chwilę, a zjawiska pokroju szelestu pobliskich zarośli utrzymują stały poziom niepokoju (bohaterów i widza).
Kiedy zaś przychodzi co do czego, a bohaterowie muszą stawić czoło najnowszym wybrykom natury, Love and Monsters nie rozczarowuje, pomimo skromnego jak na tego typu produkcję budżetu (30 milionów dolarów). Filmową faunę cechuje oryginalność, a starcia z jej kolejnymi przedstawicielami nigdy nie sprowadzają się do tego samego. Twórcy mieli nowy pomysł na każdą następną konfrontację, dzięki czemu udało im się zrealizować interesujący i trzymający w napięciu spektakl podbudowany niezłym CGI oraz wiarygodną scenografią. Zaangażowanie emocjonalne w losy bohaterów pomaga docenić te sekwencje i z równym zainteresowaniem śledzić spokojne chwile wytchnienia. Spośród tych ostatnich z pewnością wyróżnia się scena z udziałem robota – bezsprzecznie najbardziej magiczna część filmu. Filmu, który poprzez takie momenty odważnie kontruje defetyzm postapokaliptycznych archetypów i wprowadza do nich optymizm. W nie mniej śmiały sposób przedstawia on mocno umowną, ale ciekawą wizję świata po zagładzie, która aż prosi się o dalszy rozwój.
Pomimo tych artystycznych sukcesów Love and Monsters podzieliło smutny los wielu tegorocznych produkcji i trafiło bezpośrednio na serwisy VOD. Niewątpliwie zaszkodzi to wynikom finansowym filmu, ale kto wie, może zainteresowanie widzów pozwoli na kontynuację tej historii? Zakończenie zostawia ewentualnemu sequelowi delikatnie uchyloną furtkę, a ja z pewnością wypatrywałbym tego projektu ze sporym zainteresowaniem.