LIBERATOR 2. Ostatni dobry film z Seagalem
A co, gdybym powiedział Wam, że dawno temu nazwisko Stevena Seagala było synonimem świetnego kina akcji? Było to trzydzieści lat temu – w czasach, kiedy „akcja” była towarem pożądanym i docenianym. To właśnie wtedy masowo powstawały filmy, które na zawsze miały zmienić oblicze tego gatunku i które do dziś zalicza się do jego kanonu. Zresztą, co ja się będę rozpisywał. Spójrzcie tylko na wyniki plebiscytu, którzy Wy – Czytelnicy – tworzyliście.
Tak więc w tym świetnym okresie, pod koniec lat osiemdziesiątych, były trener gwiazd i mistrz karate Steven Seagal postanowił spróbować swoich sił w aktorstwie. Jego debiut, Nico – ponad prawem, z miejsca stał się hitem. Wszyscy nagle zapragnęli znać aikido. Drugie życie film dostał na VHS-ach. A Seagal przez siedem kolejnych lat nakręcił kilka filmów, które do dziś ogląda się z zaangażowaniem i respektem do człowieka, który ze swojej sztuki walki uczynił niesamowity spektakl, dając wzór tego, jak bijatyka powinna wyglądać na ekranie. Nico uderzał, kopał, wykręcał ręce, łamał nogi, skręcał karki. Robił to szybko, ostro i precyzyjnie. Znakomicie zmontowanym scenom towarzyszyły mięsiste, wyraźne dźwięki. Iluzja była całkowita. Na wyobraźnię działała również osobowość Seagala – milczący filozof, buddysta, metafizyczny wojownik o dobrą sprawę z twarzą cierpiącego psa. Po Nico przyszły kolejne hity: Szukając sprawiedliwości, Wygrać ze śmiercią, Liberator, Wybraniec śmierci i kilka innych. Jeśli chodzi o jakość scenariuszy, to tendencja była raczej spadkowa (poza Liberatorem, który pozostaje prawdopodobnie najlepszym filmem w dorobku aktora), jednak wciąż obrazy te gwarantowały „miodne” seanse, pełne świetnych scen akcji, zanurzone w niezłym klimacie, a persona Seagala eskalowała do statusu jedynego sprawiedliwego na tym świecie, który jednym ruchem ręki rozwiązuje jego problemy.
Tak było do momentu, kiedy Steven za mocno zachłysnął się swoim ego i wziął za reżyserię. Wynikiem tej decyzji był fatalny obraz Na zabójczej ziemi, który mimo godnego pochwały przesłania, był przykładem filmu położonego niemal po całej linii, a głównym tego powodem była za duża zawartość Seagala w Seagalu. Ale jeszcze po tym filmie Steven aktor zaliczył jeden udany występ: w sequelu Liberatora.
Podobnie jak jedynka, kontynuacja przygód byłego komandosa i kucharza Caseya Rybacka wykorzystuje minimalną przestrzeń w celu wytworzenia maksymalnego napięcia. Scenografią pierwszej części był statek transportujący broń jądrową. W dwójce jest jeszcze lepiej – akcja rozgrywa się w wąskiej przestrzeni pędzącego pociągu. Znowu porwali go terroryści, a Ryback znowu musi go oswobodzić. Ograniczenia fizyczne wynikające z budowy pojazdu pozwoliły na zbudowanie całkiem niezłej dramaturgii – bohater powoli przesuwa się z ostatniego wagonu do pierwszego. Sprawa ma jeszcze dodatkowo osobisty wydźwięk – złoczyńcy porwali bowiem siostrzenicę Rybacka. W takiej konfiguracji: uprowadzony członek rodziny, zagrożenie dla światowego pokoju, kilkanaście wagonów z rekwizytami do wykorzystania jako improwizowana broń, Seagal po raz ostatni pokazuje wszystkie swoje możliwości bez wywoływania zażenowania w widzu.