search
REKLAMA
Recenzje

LEMONIADOWY JOE. Knedliczkowy western

Czechosłowacki pastisz Oldřicha Lipskiego z 1964 roku.

Maciej Kaczmarski

10 lipca 2023

REKLAMA

Na długo przed Pałacem Greasera Roberta Downeya Sr., Płonącymi siodłami Mela Brooksa i Kaktusem Jackiem Hala Needhama nasi południowi sąsiedzi w samym środku komunizmu nakręcili pyszną parodię westernu.

Stetson Town w stanie Arizona, rok 1885. W lokalnym saloonie pojawiają się ewangeliści głoszący szkodliwość whisky i sławiący uroki życia w trzeźwości. Staruszek i jego piękna córka zostają wyśmiani i zastraszeni przez bywalców przybytku. Wtem pojawia się młody, przystojny kowboj – Lemoniadowy Joe, którego nieskazitelnie czysty ubiór i nienaganne maniery dorównują jedynie jego szlachetności i bezbłędnym umiejętnościom strzeleckim. Jako zdeklarowany abstynent, Joe popiera ewangelistów i namawia wszystkich do picia lemoniady firmy Kola-Loka. Saloon plajtuje, ale właściciela wybawia z opresji jego brat: Horacy Badman znany również jako Hogofogo – mistrz kamuflażu i przebiegły przestępca, który ma niecne plany wobec pięknej córki ewangelisty. Dzielny Joe, który zakochał się w dziewczynie, będzie musiał uratować ją przed niebezpieczeństwem.

Lemoniadowy Joe albo Końska opera – bo tak brzmi pełny tytuł filmu – to pierwsza część luźnej „trylogii parodystycznej” reżysera Oldřicha Lipskiego i scenarzysty Jiríego Brdecki, którzy później stworzyli pastisz kryminału (Adela jeszcze nie jadła kolacji [1978]) i science fiction (Tajemnica zamku w Karpatach [1981]). Te filmy mają w Czechach status dzieł kultowych: wychowywało się na nich kilka pokoleń tamtejszych widzów, cytaty pochodzące z list dialogowych zaś do dziś funkcjonują w języku potocznym. Lemoniadowy Joe jest oczywiście parodią westernu i zarazem przedstawicielem tzw. osternu, czyli wschodnioeuropejskiej wersji gatunku. Z kolei tytułowa postać nawiązuje do śpiewającego kowboja – figury amerykańskiego kina, w którą wcielali się m.in. Gene Autry i Tex Ritter. Tutaj bohater śpiewa głosem gwiazdy czeskiej estrady, samego Karela Gotta!

Film nie bawi się w subtelności, od razu ruszając z kopyta i wyważając drzwi taranem w postaci pierwszej sceny ukazującej gigantyczną rozróbę w saloonie, przy której bledną potyczki Galów i Rzymian z serii komiksów o Asteriksie. Sekwencja jest wyraźnie stylizowana na kino nieme: przyspieszone tempo, slapstickowe gagi, a na ścieżce dźwiękowej przygrywa zwariowane pianinko. Ten nieomal kreskówkowy charakter utrzymuje się przez cały film – główny szwarccharakter, czyli Horacy Badman vel Hogofogo, nawet z wyglądu przypomina Snidelya Whiplasha z serialu animowanego Rocky, łoś Superktoś i przyjaciele. Twórcy bawili się nie tylko treścią, ale i formą Lemoniadowego Joego: kolorystyka poszczególnych scen podlega ciągłym zmianom, przechodząc od żarówiastej żółci, poprzez czerwień przenikającą w róż, aż po kobaltowy błękit i zgniłą zieleń.

Film, który powstawał w komunistycznym reżimie i wykorzystywał konwencję rodem ze „zgniłego zachodu”, musiał ukazywać drugą stronę Żelaznej Kurtyny zgodnie z oficjalną linią socjalistycznej władzy. Lemoniadowy Joe jest więc nie tylko parodią westernowych schematów, ale i satyrą na kapitalizm oraz komercjalizację życia w USA (czy szerzej: na zachodzie). Dzielny kowboj okazuje się wszak przedstawicielem handlowym i dziedzicem Kola-Loki, wielkiego koncernu spożywczego wzorowanego na Coca-Coli. To także paszkwil na bezwolnych ludzi, którzy płyną z prądem każdej mody – najpierw jest to picie alkoholu, potem abstynencja – pod warunkiem że przekona ich do tego charyzmatyczny lider, dobry (Joe) lub zły (Hogofogo). Jak na ironię w finale obaj zakładają spółkę produkującą mieszankę whisky i lemoniady. „Biznes jest biznes”, jak mawiał doktor Plama w Hydrozagadce.

Film dostępny w serwisie Flixclassic.pl.

Maciej Kaczmarski

Maciej Kaczmarski

Autor książek „Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka” (2012) i „SoundLab. Rozmowy” (2017) oraz opowiadań zamieszczanych w magazynach literackich „Czas Kultury” i „Akcent”. Publikował m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Trans/wizji” i „Gazety Magnetofonowej” oraz na portalach Czaskultury.pl i Dwutygodnik.com.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA