LEKCJE CHEMII to WYBORNA ROZRYWKA. Recenzja dwóch premierowych odcinków serialu
Na Lekcje chemii od Apple TV czekałam z niecierpliwością, głównie dlatego, że przez długi czas bacznie obserwowałam ogromny hype na książkową wersję tej historii, aż w końcu poszłam za głosem ciekawości i sprawdziłam, co tak bardzo pochłonęło szczególnie zagranicznych czytelników w powieści autorstwa Bonnie Garmus. Sprawdziłam i przepadłam – mimo prostego schematu, niewymagającego szczególnego zaangażowania, osadzona w latach 50. XX wieku opowieść o chemiczce, która na przekór wszystkim propaguje w telewizji niedopuszczalne wówczas idee feministyczne; poprzez swój program kulinarny zachwyciła świat. Z uwagi na tak wielkie zainteresowanie książką dość jasne było, że prędzej czy później będziemy mogli spodziewać się jej ekranizacji, dlatego tym bardziej rosło moje zaciekawienie tym, jak twórcy zdecydują się przenieść życie Elizabeth na ekran. I choć Apple ujawnił w piątek rano dopiero 2 premierowe odcinki, już wiemy, że po najnowszym serialu serwisu możemy spodziewać się wprost wybornej rozrywki.
Lekcje chemii urzekły odbiorców wspomnianą prostotą w przekazie, inteligentnym humorem i czułą dawką ciepła, które przebijało się od bohaterów przez kartki książki. Z tym samym mamy do czynienia już na początku serialu, a to dopiero preludium w zapowiadanej 8-odcinkowej serii. Najnowszy serial Apple’a opowiada historię zamkniętej w sobie, dość oschłej i tajemniczej Elizabeth Zott (Brie Larson) – naukowczyni, która zamiast prowadzić upragnione badania nad abiogenezą, zmuszona jest parzyć swoim szefom kawę i podawać im probówki, mimo iż z wyróżnieniem ukończyła chemię na UCLA. Wszystko za sprawą wszechobecnego patriarchatu w branży i seksizmu panujących czasów – to bowiem okres świeżo po II wojnie światowej, kiedy kobieta naukowczyni postrzegana jest w kategorii groteski i wstydu, który ewentualnie mogłaby przynieść wydziałowi, nieważne jak nowatorskie poczyniłaby postępy w swoich tezach. Zott jednak uparcie broni własnego honoru, odmawia udziału w typowo kobiecych rozrywkach, każdego dnia zmagając się z demonami przeszłości, które nie pozwalają jej otworzyć się na bliskość, szczególnie z mężczyzną. Barierę tę nieoczekiwanie łamie jednak jej współpraca z gwiazdą wydziału chemii Calvinem Evansem (Lewis Pullman) – to ekscentryk, przez wielu typowany do nominacji do Nobla, który tak jak Zott jest nieco dziwaczny, być może właśnie to ich do siebie przyciąga. Pierwsze dwa odcinki to dopiero początek ich relacji zawodowej, która z czasem przeradza się w coś głębszego, czego Elizabeth ogromnie się boi. Chemia między nimi jest jednak tak wyczuwalna i niewymuszona, że nawet tak nieskomplikowany ciąg fabularny ogląda się w ich wykonaniu z wielką przyjemnością.
Podsumowaniem dwóch premierowych odcinków jest nieoczekiwany zwrot akcji, który z pewnością wybije z rytmu widzów niezaznajomionych z książką. Miłość Elizabeth i Calvina zostaje wystawiona na wielką próbę, nie wiadomo, czy w ogóle znajdzie swoją przyszłość. I tu powoli wkraczamy w najważniejszą część produkcji, której rozwinięcie dopiero przed nami. Jednak już w tej chwili możemy z pewnością uznać, iż Lekcje chemii zadebiutowały naprawdę udanie, spełniły swoje zadanie bycia przyjemną, ale i inteligentną rozrywką, dostosowaną do potrzeb tematycznych naszych czasów. Podejście mizoginistycznych szefów do Elizabeth Zott świetnie portretuje i dzisiejsze standardy w wielu miejscach pracy, a jej zachowanie to wzór dla współczesnych kobiet, odważnie walczących o swoje prawa.
Brie Larson czuje swoją postać, a jej chłód, strach i jednoczesna pokusa, by spróbować zbliżyć się do Calvina i odciąć od nieprzyjemnych wspomnień, jest naturalna i z pewnością łatwo się z nią utożsamić wielu kobietom. Podobnie jest zresztą z Lewisem Pullmanem – casting do głównych ról wyszedł producentom genialnie i idealnie sprawdza się na ekranie. To, co w Lekcjach chemii również wychodzi doskonale – oprócz świetnego aktorstwa – to klimat amerykańskich lat 50., wiernie oddany za pomocą scenografii, muzyki, a przede wszystkim, niestety, schematycznego sposobu myślenia, który tak często stoi na przeszkodzie głównej bohaterce. Staje ona przed wyborem: czy poświęcić życie małżeństwu, dzieciom i nużącym obowiązkom domowym, czy za wszelką cenę doprowadzić swoje badania do końca.
Po premierze dwóch odcinków można powiedzieć niewiele więcej poza tym, że spełniają swoje zadanie jako lekkie, łatwe i przyjemne w przekazie. Twórcom udało się przenieść na ekran humor tak obecny w książce (choć na potrzeby serialu został nieco zredukowany – i wyszło mu to na dobre), wiele wątków czeka jeszcze na swoje rozwinięcie i miejmy nadzieję, że wyjdą one podobnie zadowalająco. Nowe odcinki serialu będą dostępne na platformie co piątek, najbliższa data to 20 października. Zdecydowanie warto rozpocząć weekend od seansu tej niewymagającej, odprężającej i w pełni rozrywkowej produkcji. To ten typ serialu, który – mimo iż działa na wyjątkowo podstawowych schematach – czasem melodramatyzuje rzeczywistość i jest typowym umilaczem czasu: niesie za sobą mnóstwo niezwykle aktualnych przesłań, chociażby w walce z seksizmem, stereotypami dotyczącymi kobiet i uprzedzeniami rasowymi. Cicha, nieskomplikowana, ale ważna produkcja.