KRWAWE NIEBO. Europejski horror z amerykańskim rozmachem
W ubiegły piątek premierę na Netflixie miał niemiecko-czeski horror Krwawe niebo (Blood Red Sky) w reżyserii niemieckiego reżysera i scenarzysty Petera Thorwartha. Film od razu uplasował sobie miejsce w TOP 10 platformy pośród najchętniej oglądanych produkcji w Polsce. Czy faktycznie warto sięgnąć po ten tytuł?
Horror opowiada o Nadji (Peri Baumeister), która wraz ze swoim synkiem Eliasem (Carl Anton Koch) podróżuje z Niemiec do Nowego Jorku lotem Transatlantyk 473. W Stanach, w specjalistycznej klinice, kobieta ma przejść przeszczep szpiku. Wsiadając na pokład samolotu, marzy jedynie o tym, by w spokoju dolecieć na miejsce i jak najszybciej wygrać walkę z trawiącą jej organizm chorobą. Jej plany zostają pokrzyżowane przez niespodziewany atak terrorystyczny, do którego dochodzi podczas rejsu. Motywy napaści są niejasne: początkowo przestępcy twierdzą, że chcą tylko pieniędzy, dość szybko jednak do gry dochodzi wątek islamizacji „bezbożnej Europy”. Z czasem ze strony pasażerów zaczynają się również pojawiać teorie o tym, że prawdziwym celem bandytów jest doprowadzenie do krachu na giełdzie czy też zmiana wyniku wyborów. Jaka jest prawda? Tego się nie dowiadujemy, jednak jak się okazuje, nie będzie to wcale istotne, gdy okaże się, że to nie atak terrorystyczny jest największym zagrożeniem dla lotu Transatlantyk 473…
Krwawe niebo to jeden z tych filmów, o których im mniej wiesz przed seansem, tym lepiej będzie ci się go oglądało. W tym wypadku absolutnie odradzam jakąkolwiek styczność ze zwiastunem, który funkcjonuje jako streszczenie całej fabuły, ostentacyjnie ujawniając to, co odkrywane samodzielnie przez widza stanowi jedną z mocniejszych stron seansu. Choć trzeba przyznać, że również podczas niego Thorwarth stosunkowo szybko decyduje się odkryć swoje najlepsze karty – mija niewiele ponad pół godziny filmu, a wątek, który miał szansę być jego największym zwrotem akcji (przynajmniej dla tych, którzy nie połasili się na wspomniany już nieszczęsny trailer), zostaje ograbiony z jakiejkolwiek enigmatyczności. W parze ze zwiastunem i mało subtelnym plakatem zdaje się to sugerować, że dla reżysera budowanie poczucia tajemnicy nie stanowiło istotnego elementu w kreacji świata przedstawionego – a szkoda, bo był tutaj duży potencjał.
Po tym, gdy skrywane sekrety wychodzą na jaw, Krwawe niebo zmienia swój kurs: z opartego na trzymaniu widza w napięciu thrillera przeistacza się w – jak wskazuje sam tytuł – krwawy horror, liczbą wymordowywanych bohaterów zakrawającym o slasher. Nie mija dużo czasu, zanim pokład samolotu zacznie z każdej strony ociekać czerwienią. Uprzedzam jednak, że fani gore nie będą usatysfakcjonowani. Przemoc, z którą mamy tu do czynienia, jest przedstawiana raczej „po amerykańsku” – krwi przelewa się dużo i gęsto, ale brak tu momentów, które swoją drastycznością byłyby w stanie wcisnąć widza w fotel. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że jej powszechność staje się wręcz monotonna i, co za tym idzie – wywiera coraz mniejsze wrażenie.
„Po amerykańsku” to sformułowanie, które – moim zdaniem – najlepiej oddaje ducha Krwawego nieba. W trakcie seansu nie sposób wyzbyć się poczucia, że twórcom bardzo zależało na rozmachu produkcji. Zresztą nie próbują tego ukrywać: demonstruje to już sekwencja rozpoczynająca film, która ma miejsce w szkockiej bazie lotniczej Royal Air Force, gdzie ostatecznie Transatlantyk 473 zakończy swój tragiczny lot. Mamy tu do czynienia z klamrą kompozycyjną: historię horroru na pokładzie obserwowanej oczami pasażerów oplata perspektywa tego, co widzą i wiedzą siły zbrojne zabezpieczające lądowanie samolotu. Jest to zabieg, który od początku sygnalizuje widzowi, że w tym wypadku historia matki walczącej o to, by ochronić swoje dziecko, nie będzie kameralnym dramatem, a tragedią na większą skalę, co z kolei przekłada się na zwiększenie dystansu emocjonalnego między głównymi bohaterami a widzem.
Mówiąc o postaciach Nadji oraz Eliasa, należy oczywiście wspomnieć o wcielających się w te role aktorach. A co jak co, ale akurat casting w Krwawym niebie uważam za wyjątkowo udany. Peri Baumeister ze swoimi nieobecnymi oczami i surowymi rysami twarzy idealnie sprawdza się zarówno w początkowym wizerunku wątłej, poważnie chorej, wiecznie nafaszerowanej silnymi lekami kobiety, jak i późniejszym wcieleniu niebezpiecznej i bezwzględnej postaci, którą nie waha się stać, gdy na szali znajduje się dobro jej dziecka. Carl Anton Koch również bardzo dobrze spełnia się w roli uroczego, całkiem bystrego, a zarazem wzbudzającego współczucie chłopca. Niejednokrotnie w jego oczach rozgrywa się większy dramat niż w zakrwawionym samolocie, a to – biorąc jeszcze pod uwagę, że Krwawe niebo jest filmowym debiutem 11-letniego w trakcie zdjęć aktora – należy rozpatrywać jako imponujące osiągnięcie.
Podsumowując, nie jest to film wybitny, a co najwyżej średni w swoim gatunku (o ile nie macie bardzo słabych nerwów, to zdecydowanie nie będzie wam się śnić po nocach), ale jako kino rozrywkowe sprawdza się nie najgorzej. Jego mocną stronę dostrzegam w tym, że największego zagrożenia nie upatruje w terrorystach, czego byśmy mogli się spodziewać, a w ogólnym pojęciu istnienia „zła”, które może dotknąć każdego, nawet z gruntu dobrego człowieka. Ze słabszych aspektów – rozkład wydarzeń przechyla się na korzyść pierwszej połowy obrazu, drugą czyniąc dość wtórną, a (pseudo)amerykański rozmach więcej odejmuje, niż dodaje opowiadanej historii. Czy wobec tego warto sięgnąć po ten tytuł? Jeśli szukacie horroru, który będzie was trzymał w napięciu i przerażeniu do ostatniej minuty, to będziecie zawiedzeni. Jeśli jednak macie ochotę na kino, które dostarczy wam rozrywki i pozwoli oderwać się myślami po ciężkim dniu w pracy, to myślę, że Krwawe niebo całkiem sprawdza się w tej roli.