search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

KRÓLEWICZ OLCH – recenzja znakomitego kina autorskiego (Gdynia 2016)

Miłosz Drewniak

26 września 2016

REKLAMA

Trudno w polskim kinie o reżysera posługującego się równie wyrazistym idiolektem, co debiutujący w zeszłym roku Kuba Czekaj. Oprócz niego nasuwa się na myśl jedynie Wojciech Smarzowski, który należy jednak do starszego pokolenia autorów i pretenduje do roli nestora kina polskiego jako następca schodzącego ze sceny Andrzeja Wajdy. Czekaj natomiast, i jest to dla mnie szczególnie budujące jako entuzjasty rodzimej kinematografii, to beniaminek, debiutujący w zeszłym roku na festiwalu w Gdyni w konkursie Inne spojrzenie obrazem Baby Bump i największe reżyserskie odkrycie ostatniego czasu. Ośmielam się twierdzić, że Kuba Czekaj to materiał na twórcę wybitnego.

Jego najnowszy film – Królewicza Olch – można by uznać za drugą część dyptyku o dojrzewaniu, kontynuację Baby Bump. Film opowiada o nastoletnim geniuszu (Stanisław Cywka) i jego trudnych relacjach z borykającą się z finansowymi problemami matką (Agnieszka Podsiadlik, grająca postać matki również w Baby Bump) i ojcem (Sebastian Łach), który niespodziewanie pojawia się w jego życiu. Naukowy talent chłopca jest przez jego matkę wykorzystywany; kobieta bez pardonu tresuje chłopca na prymusa, który ma zdobyć dla niej nagrodę w konkursie fizycznym w wysokości 10 000 euro. Jednak to nie fabułą, skądinąd szczątkową i niemalże nieruchomą, stoi dzieło Czekaja, a sposobem opowiedzenia historii; obłędną, wielokodową formą.

krolewicz-olch

Królewicz Olch to nie film, tylko opera – pomyślałem sobie, wychodząc z kina trochę oszołomiony, choć usatysfakcjonowany.

To coś jest jak bomba wodorowa audiowizualnych bodźców, które przez niespełna dwie godziny atakują nasze mózgi; bodźców, które składają się ostatecznie na skomplikowany, iście felliniowski obraz życia wewnętrznego tytułowego bohatera. Realizm przeplatany jest tutaj wybujałymi wizjami i fantazmatami, wielojęzyczne partie dialogowe mieszają się ze śpiewanymi, a heavy metal współwystępuje z muzyką klasyczną. Lejtmotivem dzieła jest recytacja wiersza Król Olch Johanna Wolfganga Goethego – konceptualnego rdzenia filmu Czekaja. Reżyser proponuje nam zaskakująco świeże odczytanie ballady niemieckiego mistrza – nie jako manifestację romantycznego spojrzenia na rzeczywistość, ale jako okrzyk rozpaczy niezrozumianego, a przez to cierpiącego w swoim osamotnieniu nastolatka.

Wszystkie te na pierwszy rzut oka nieprzystające do siebie puzzle składają się ostatecznie na wyjątkowo spójną, choć piekielnie eklektyczną formalnie wizję. I choć jest taki moment, może w trzech czwartych filmu, kiedy puls całości niepotrzebnie zwalnia, drobne uchybienia rekompensuje wspaniała sekwencja finałowa – spotkanie dwóch równoległych światów, o których mówił główny bohater w kontekście swoich naukowych teorii i których spotkanie opisuje również Goethe w swojej balladzie. Ów sekwencja to najintensywniejsze chwile, jakich doświadczyłem w tym roku na festiwalu w Gdyni – zrealizowana z fantazją i operowym rozmachem, rytmicznie i z wyczuciem zmontowana, szalenie pomysłowa i przemyślana od początku do końca.

Świetnie zdaję sobie sprawę, że Królewicz Olch nie jest filmem dla każdego. Czekaj nie oferuje łatwych rozwiązań, nie prowadzi widza za rękę, choć nie można mu zarzucić, że zrobił film pretensjonalny albo że się swoim widzem nie przejmuje.

Jest jednak Królewicz intelektualnym wyzwaniem, treningiem szarych komórek, medytacją. Jeśli ktoś preferuje odbiorczą wygodę, może srogo się zawieść. Do filmu trzeba podejść z otwartym umysłem i empatią dla głównego bohatera. W końcu obnaża on przed nami swoją duszę. Należałoby o tym pamiętać, uszanować, przemyśleć.

pizap-com14748376405331

REKLAMA