Pierwszy sezon Króla tygrysów trafił na Netfliksa w doskonałym momencie. Był to 20 marca 2020 roku, kiedy cały kraj pogrążony był w głębokim lockdownie, przerażony pandemią nieznanego dotąd wirusa, a przede wszystkim – zamknięty w domach ze wszystkimi subskrypcjami VOD. Abstrakcyjna i pełna twistów historia ekscentrycznego właściciela zoo z dzikimi kotami, Joe Exotica, w której pojawia się nawet wątek morderstwa, wciągnęła widzów na całym świecie, dając im odskocznię od bezprecedensowych, dramatycznych wydarzeń rozgrywających się za ich oknami. O ile sezon pierwszy Króla tygrysów był po prostu słodką rozrywką w stylu guilty pleasure, o tyle drugi sezon to niepotrzebny twór, stworzony tylko po to, aby od dramatycznej historii Exotica odcinać kupony.
Nowy Król tygrysów ma zaledwie pięć odcinków – o wiele mniej w porównaniu do sezonu pierwszego. Niezwykle barwna postać Joe Exotica, na której w dużej mierze zbudowano pierwszy sezon, jest praktycznie nieobecna w drugim sezonie i nie ma się co dziwić. Miłośnik wielkich kotów, Joe, tak naprawdę Joseph Allen Maldonado-Passage, siedzi aktualnie w więzieniu w związku z szeregiem popełnionych przez niego przestępstw – od próby wynajęcia płatnego zabójcy do przestępstw związanych z nienależytą opieką nad dzikimi zwierzętami i ich maltretowaniem. Exotic pojawia się w pierwszym odcinku drugiego sezonu podczas rozmów z więzienia i we wspomnieniach byłej partnerki. Wszystko to wydaje się jedynie pretekstem do ustalenia związku między jednym sezonem a drugim, bo informacje o Joem nie wnoszą praktycznie nic do dokumentu. Dalej twórcy skupiają się na postaciach znanych z pierwszego sezonu – Carole Baskin, Jeffie Lowe czy Timie Starku – sprawdzając, jak ich życie zmieniło się od tego czasu.
Pod względem etyki wiele można było zarzucić pierwszemu sezonowi Króla tygrysów. Serial prześlizgiwał się po ważkich tematach, takich jak przemoc wobec zwierząt, mizoginia czy przemoc wobec kobiet, skupiając się przede wszystkim na barwnych bohaterach dokumentu – narcystycznych, egocentrycznych, aroganckich właścicielach zoo, nierozumiejących wagi swoich przewinień i nieczułych na krzywdę zwierząt, które mieli pod opieką – oraz na konfliktach między nimi. Sezon drugi robi dokładnie to samo (jedynie w kilku momentach wkładając w usta niektórych z bohaterów refleksję na temat swoich przeszłych złych uczynków), starając się przede wszystkim zbić kapitał na cudzej krzywdzie.
Jedna z bohaterek pierwszego sezonu, Carole Baskin, właścicielka Big Cat Rescue, będąca po drugiej stronie barykady, lobbująca na rzecz praw zwierząt, spotkała się z ogromnym hejtem i ostracyzmem po premierze pierwszego sezonu Króla tygrysów. Próbując walczyć z nadużyciami w prywatnych zoo, takich jak to prowadzone przez Joe Exotica, weszła w ostry konflikt z wieloma właścicielami podobnych przybytków, w tym z samym „królem tygrysów”, zmierzając się zarazem z obrzydliwą mizoginią. Twórcy serialu chętnie więc drążą kontrowersyjne wątki związane z bohaterką, jak chociażby tajemnicze zaginięcie męża Baskin, Dona Lewisa, zapraszając przed kamerę trzy córki mężczyzny, jego byłą asystentkę i prawnika rodziny, publicznie oskarżających Carole Baskin o morderstwo. Przy okazji odkrywają kontrowersyjne fakty z życia Dona Lewisa.
Kolejny sezon Króla tygrysów wydaje się próbą zbicia kapitału na sukcesie pierwszego sezonu, z nadzieją, że ci, którzy go obejrzeli, dadzą się wpuścić w maliny. Brak tutaj wyczucia i pomysłu co do kształtu drugiego sezonu, będącego zlepkiem scen z udziałem bohaterów, którym powiedziano, że do kamery mogą mówić wszystko, co im tylko ślina na język przyniesie. Nowy Król tygrysów to zupełna strata czasu, która ponadto jeszcze bardziej nakręca negatywne emocje skupione wokół serialu. A tych we współczesnym świecie nie potrzebujemy już więcej.