search
REKLAMA
Recenzje

KONIARA. Opowieść o (nad)zwyczajnym szaleństwie

Tomasz Raczkowski

8 lutego 2020

REKLAMA

Polski tytuł nowego filmu wyprodukowanego przez Netflixa jest efektem półżartobliwego tweeta, na który ze znakomitym refleksem zareagował polski oddział streamingowego giganta. Choć przekład „horse girl” na „koniara” wydaje się ogólnie trafny, to może mylić o tyle, że nacechowanie semantyczne polskiego terminu może sugerować że mamy do czynienia z luźną komedią. Nic bardziej mylnego – Koniara, która miała swoją światową premierę na tegorocznym festiwalu w Sundance, to dramat psychologiczny. Historia napisana została przez Jeffa Baenę oraz Alison Brie, która wcieliła się też w tytułową rolę. Obydwoje kojarzeni są raczej z komediami, tym razem jednak proponują jednoznacznie dramatyczną opowieść, co więcej starającą się pożenić minimalistyczną estetykę niezależnego dramatu z pogmatwaną psychologicznie narracją. Ten ambitny projekt wydaje się wyraźnie nastawiony na demonstrację zdolności aktorskich Alison Brie – i rzeczywiście, to ona błyszczy w nim najbardziej, decydując o jego artystycznej wartości.

Uwaga na drobne spoilery!

Sarah jest niewyróżniającą się z tłumu, lekko nieśmiałą trzydziestoparolatką. Mieszka w wynajętym wspólnie z koleżanką mieszkaniu w jednym z amerykańskich miasteczek, pracuje w lokalnej pasmanterii, chodzi na lekcje zumby, a największą radość sprawiają jej dwie rzeczy – odwiedziny gniadej klaczy Willow w stadninie i seanse serialu z wątkami paranormalnymi zatytułowanego Czyściec. Szybko można się zorientować, że pomimo pozornie stabilnego i zwyczajnego życia główna bohaterka jest mocno wyizolowana ze świata. Jedyną osobą aktywnie okazującą jej sympatię jest współpracownica ze sklepu, jednak Sarah nie stara się rozwinąć przyjaźni – choć uśmiecha się i zachowuje uprzejmie, jej próby nawiązywania relacji towarzyskich są jakby zlęknione i nieskuteczne. Protagonistka dźwiga też na barkach brzemię niesprecyzowanych traum, które prawdopodobnie stoją za jej społecznym wycofaniem. Nawet jednak ono nie chroni Sarah, którą coraz bardziej zaczynają dręczyć lunatykowanie, dziwne sny i dziury w pamięci.

Koniara zaczyna się jako wyciszona opowieść o wyalienowanej jednostce i jej zmaganiach ze społecznymi relacjami oraz brzemieniem przeszłości, stopniowo podążając ku portretowi osuwania się w chorobę psychiczną. Napisany wspólnie przez Baenę i Brie scenariusz ze sceny na scenę kumuluje pozornie drobne tropy, z których tworzy się po jakimś czasie paranoiczna ściana, coraz bardziej izolująca Sarah od świata i normalnego życia. Owiana tajemnicą przeszłość cierpiących na schorzenia psychiczne babci i matki, niejasna historia z niepełnosprawną przyjaciółką i jazdą konną – każde zdarzenie i słowo zdaje się dokładać kolejny element do coraz bardziej niepokojącego obrazu, wyłaniającego się przed oczami Sarah za sprawą nakładania się na siebie jawy i sennych wizji. W miarę zagłębiania wraz z bohaterką w świat rojeń i paranoi film staje się w końcu pełnym napięcia studium tragedii kobiety owładniętej przez obsesje przeplatające się jak jedna z wykonywanych przez nią drucianych robótek.

Doświadczany przez bohaterkę proces stapiania się rzeczywistości i halucynacji przeniesiony jest na poziom narracji, w której psychotyczne odchylenia są płynnie wprowadzane w realistyczny przebieg fabuły. Niestety, nie przekłada się to na prawdziwie angażującą narrację, przede wszystkim za sprawą zbyt dosłownego podprowadzania rodzących się w głowie Sarah znaczeń, przez co za szybko twórcy odsłaniają wszystkie karty, odbierając swojej opowieści walor intrygującej niepewności. Tak rozwijanej historii brakuje też nieco oddechu, odpuszczenia głównej linii na rzecz jednej czy dwóch dygresji – niezbaczająca z jasno określonego toru trajektoria fabuły zaczyna momentami nużyć, przez brak mocnych kontrapunktów ocierając się też o przerysowanie, zwłaszcza przy okazji wyciągniętych ze scenopisarskiego second handu chwytów podkreślających postępujący obłęd bohaterki.

Na szczęście jednak w Koniarze jest Alison Brie. Jej znakomita kreacja trzyma film w ryzach i maskuje przynajmniej część ekspozycyjnych mankamentów. Brie doskonale rozumie Sarah – w końcu jest współautorką scenariusza – i potrafi to zrozumienie przekuć w zbudowanie intrygującej, autentycznej postaci. Jej rola jest wyrazista, ale oszczędna. Kreując osuwającą się w szaleństwo bohaterkę, aktorka operuje niezmiennie delikatną ekspresją, mimo materiału nie pozwalając sobie na szarże – nie musi, wystarczą jej oczy. To właśnie w nich rozgrywa się cała burza emocji i obsesji targająca Sarah i to one zaznaczają stany psychiczne, w jakich się znajduje. Obserwowanie spojrzenia Alison Brie, jego dyskretnych zmian i zamkniętego w nich spektrum psychologicznego jest być może najbardziej fascynującą rzeczą w filmie Baeny, o którym bez przesady można powiedzieć, że jest zbudowany prawie wyłącznie na popisie głównej aktorki.

Przeprowadzona względnie sprawnie dzięki grze Brie opowieść o szaleństwie niejako na deser oferuje jeszcze jeden smakowity detal. Pomimo że dłuższymi partiami Koniara jest filmem dość przewidywalnym, to ostatecznie pozostawia pewien nierozstrzygnięty znak zapytania odnośnie tego, co przeżywa Sarah. Wrzucając do filmu kilka nieoczywistych motywów oraz nie do końca wyjaśnionych epizodów, Baena wraz z Brie pozostawiają otwartą furtkę dla większej ilości odczytań. Owładnięta fascynacją paranormalnymi motywami ulubionego serialu bohaterka w oczywisty sposób zdaje się projektować na swoje życie karkołomne fikcje – ale może w każdej teorii spiskowej jest ziarno prawdy? Może prawda ma więcej niż jeden kształt, a obłęd jest po prostu inną formą świadomości? Fabuła może też mieć wydźwięk metaforycznej parafrazy całkowicie prozaicznego zmagania z traumą i rodzinnym obciążeniem (jak swoista wersja „light” straszliwej psychozy z Dziedzictwa Ariego Astera). Końcowa ambiwalencja podnosi wartość Koniary, nie pozwalając zamknąć filmu w sztywnej i banalnej formatce.

Wzmiankowany w tytule koń odgrywa tu nieco zaskakującą rolę. To nie tak, że świadomość głównej bohaterki ciąży ku ukochanemu zwierzęciu. Willow pojawia się w filmie stosunkowo rzadko i mało intensywnie. Jednak otoczona niejasnymi kontekstami, sugerującymi problematyczną przeszłość skrywaną przez zahukaną Sarah, zdaje się pełnić funkcję czegoś na kształt personalnego totemu bohaterki, symbolu spinającego jej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, stając się tym samym nieoczywistym artefaktem jej stanu psychicznego i poczucia transgresji normalnego biegu zdarzeń. W ten sposób Koniara okazuje się naprawdę ciekawie pomyślanym filmem, zorientowanym nie na klasyczne studium szaleństwa, ale na bardziej otwierające zadanie pytania o samą jego istotę. Nawet jeśli efekt nie jest pozbawiony wad, to warto docenić samą próbę.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA