search
REKLAMA
Recenzje

KOŁO CZASU. Kolejne wejście Smoka

Powieści young adult zasypują rynek nie tylko wydawniczy. Na podstawie popularnych cykli kręci się niewymagające, acz miłe dla oka, a przy tym znajdujące wdzięcznych odbiorców serie.

Agnieszka Stasiowska

23 października 2023

REKLAMA

Koło czasu powstało na bazie popularnego cyklu powieściowego Roberta Jordana. Historia jest najprostsza z możliwych i oparta na podstawowym schemacie gier RPG – druid, wojownik, złodziejaszek, kapłanka i magiczka tworzą drużynę, która przemieszcza się po fantastycznej krainie od questu do questu. Przyświeca temu naturalnie jeden nadrzędny cel, ale akcja nie odbiega przesadnie od tej formuły.

Przed wyruszeniem w drogę…

W niewielkiej wiosce wychowuje się czwórka przyjaciół – Egwene, Rand, Perrin i Mat. Z biegiem czasu Egwene i Randa zaczyna łączyć coś więcej, ale właśnie wtedy w ich młodzieńczą miłość aż po grób wtrącają się mroczne siły. Do wsi przybywa bowiem potężna magiczka Aes Sedai, Moiraine, która poszukuje kolejnego wcielenia Smoka Odrodzonego. Wszystko wskazuje na to, że jest nim jedno z czworga. Teraz pozostaje już tylko zebrać drużynę (dołącza do niej, choć mocno niechętnie, kapłanka Nyneve) i wyruszyć w pełną niebezpieczeństw drogę.

Serial, liczący sobie na ten moment dwa sezony dostępne na Amazon Prime Video (cykl powieściowy liczy sobie 14 części, z czego 3 ostatnie, po śmierci Roberta Jordana, napisał, opierając się na jego notatkach, Brian Sanderson), nie wynajduje ani koła czasu, ani żadnego innego, na nowo. Akcja przesuwa się liniowo od zadania do zadania i okraszona jest – na szczęście w stopniu minimalnym – typowymi dla young adult rozterkami typu „kocha, nie kocha”. Wbrew pozorom, są to jednak zalety tej produkcji.

Podział ról

Przygoda zaczyna się od kolejnej próby odnalezienia Smoka Odrodzonego. Poznajemy czwórkę nieopierzonych bohaterów, czyli atrakcyjnego osiłka Randa al’Thora (Josha Stradowski), ponurego kowala Perrina Aybarę (Marcus Rutherford), płynnego moralnie hazardzistę Mata Cauthona (Barney Harris) i krystalicznie szlachetną Egwene al’Vere (Madeleine Madden). Każde z nich musi zostać poddane próbie, która określi, jakie są ich role, jakimi mocami władają, jaki będą mieli wkład w drużynę. Ta próba to pojawienie się w ich życiu potężnej Moiraine Damodred (Rosamund Pike), która wciągnie ich, a także uzdrowicielkę Nynaeve al’Meara (Zöe Robins) w potężne dzieło ocalenia świata przed wiecznym mrokiem.

Produkcja zrealizowana jest z niewątpliwym rozmachem. Liczne krainy, ludy, frakcje są przedstawione w bogatych, odróżniających się od siebie detalach. Mimo że w temacie kostiumów tego typu serie nie odeszły przesadnie daleko od Xeny, wojowniczej księżniczki – to ciągle te same powłóczyste szaty i skórzane zbroje – Koło czasu nadal potrafi zachwycić barwami i szczegółami strojów. Scenografia też robi wrażenie, przede wszystkim bowiem nie razi sztucznością. Oglądając przygody grupki bohaterów, widz zapomina o zielonym tle, które niewątpliwie było tutaj w użyciu. Wszystkie lokacje i zapierające niejednokrotnie dech w piersiach krajobrazy są w Kole czasu nieomal namacalnie prawdziwe. Biorąc pod uwagę potknięcia niektórych całkiem świeżych przecież produkcji, nie sposób tego nie docenić.

Czasu trochę więcej

Widowiskowe są także sekwencje zaklęć. Czerpiąc z Jedynej Mocy, magiczki wykonują serie skomplikowanych gestów i pogrążają się w chaosie promieni. I tutaj zaczyna się lekki problem. O ile bowiem Rosamund Pike, aktorka utalentowana i doświadczona, z podobnymi sekwencjami radzi sobie świetnie, o tyle młodsze pokolenie trochę się na nich, i nie tylko na nich, potyka. Jest to silnie widoczne zwłaszcza w przypadku Zöe Robins w roli Nynaeve, której aktorstwo jest co najwyżej na poziomie telenoweli. Oklepany zestaw min, który prezentuje, nie dodaje wiarygodności jej postaci. Choć uczciwie należy przyznać, że postać ta w swoim absurdzie jest wymagająca (Nynaeve to „mądra” uzdrowicielka, która jednak „mądrą” została w wieku lat dwudziestu, a w momencie akcji ma ich niewiele więcej. Najwyraźniej w świecie Koła czasu nauka trudnej sztuki uzdrawiania zajmuje nie więcej niż dwa tygodnie). Nieco lepiej w swoich rolach radzą sobie Madeleine Madden i Josh Stradowski, choć i u nich widać manierę mocno naznaczoną serialami telewizyjnymi. Długa droga przed nimi, ale potencjalne kolejne sezony powinny im dać możliwość rozwoju. Na ich tle pozytywnie odznaczał się intrygujący w roli Mata Barney Harris, niestety w sezonie drugim zastąpiony przez Dónala Finna. Z poziomu kilku klas wyżej na próby młodzieży pobłażliwych okiem spoglądają wspomniana już Rosamund Pike (w roli podwójnej – magiczki Aes Sedai oraz producentki serialu), znany z Domu z papieru Àlvaro Morte, świetna Natasha O’Keeffe (Peaky Blinders) czy weteranka drugiego planu, w Kole Czasu wreszcie zasłużenie widoczna, Kate Fleetwood.

W prostocie siła

Wspomniałam, że prostota tej produkcji jest jej zaletą. I to jest prawda. Nie należy się w Kole czasu spodziewać skomplikowanych plot twistów, nie trzeba też podejrzliwie doszukiwać się drugiego dna. To odprężająca, bardzo dobrze przygotowana produkcja, która mimo swoich drobnych wad stanowi lekką, przyjemną rozrywkę na wieczory po ciężkim dniu. Nalot young adult, który zwykle jest nie do zniesienia dla przeciętnego dorosłego (choć dla niektórych stanowić może, przyznaję, smaczną guilty pleasure), tutaj jest subtelny i koloruje akcję, nie przesłaniając jej całkowicie. Tak, bohaterowie są młodzi, i tak, zachowują się z typową dla wieku 20+ egzaltacją, ale w przypadku Koła czasu jest to naturalne i równoważone obecnością starszych i bardziej doświadczonych postaci.

Powieści Jordana / Sandersona jest czternaście. Sezony serialu są w tej chwili dwa. Nie obrażę się, ba, nawet się ucieszę, jeśli Rosamund Pike będzie kontynuowała przygodę z tą serią. Wśród serii doskonałych, ale jednak niosących ze sobą pewne obciążenie emocjonalne, takie właśnie produkcje jak Koło czasu zapewniają chwilę oddechu. Po prostu dla przyjemności.

Agnieszka Stasiowska

Agnieszka Stasiowska

W filmie szuka różnych wrażeń, dlatego nie zamyka się na żaden gatunek. Uważa, że każdy film ma swojego odbiorcę i kiedy nie przemawia do niej, na pewno trafi w inne, bardziej skłonne ku niemu serce.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA