KOCHANEK LADY CHATTERLEY. Zakazany owoc smakuje najlepiej
Wyprzedzająca swoje czasy książka Kochanek Lady Chatterley dopiero w latach 60., po kilku dekadach cenzury, została ponownie udostępniona czytelnikom. Przeniesiona na ekran gorąca historia miłosna między arystokratką a jednym z jej pracowników z pewnością rozgrzeje serca odbiorców, jednak nie odkryje przed nimi niczego, czego w sentymentalnych opowieściach ze szczyptą erotyzmu do tej pory nie widzieli.
Miłość ponad urodzeniem
Wyczekiwana grudniowa premiera Netflixa z Emmą Corrin w roli głównej to nieskomplikowana historia trójkąta miłosnego, który może faktycznie kilkadziesiąt lat wstecz robił wrażenie w społeczeństwie ogarniętym wszechobecną cenzurą, która nie dopuszczała do powszechnego obiegu dzieł poruszających tematykę seksualności; jednak dziś w sposobie przekazu nie różni się niemal niczym od współcześnie osadzonych opowieści romantycznych. Trzonem fabuły są losy trójki młodych mieszkańców posiadłości we Wragby – świeżo upieczonych małżonków, Connie i Clifforda, oraz ich gajowego, Olivera Mellorsa. Młoda arystokratka, aby przetrwać, wmawia sobie, iż za mąż wychodzi z miłości, jednak od początku doskonale wiemy, że jej związek z dobrze postawionym mężczyzną to farsa – oboje pragną w życiu czegoś zupełnie innego. Constance to wolny duch: kobieta, jak na swoje czasy, wyzwolona i niezależna, pragnąca podążać za marzeniami na własnych zasadach, nie kryjąc się za fasadą bogatego domu i rozpoznawalnego partnera. Clifford zaś jedynie w teorii obdarowuje ją szczęściem, o ile żona potulnie spełniać będzie jego zachcianki i jak najszybciej sprowadzi na świat potomka. Sęk w tym, iż niepełnosprawność Clifforda, który z wojny wrócił już na wózku, nie pozwala mu na poczęcie dziecka: proponuje więc Connie, aby ta znalazła odpowiedniego kandydata na biologicznego ojca, a owoc ich romansu, dla podtrzymania pozorów, miał udawać dziecko z prawego łoża. Plany właściciela zbaczają jednak w dużo bardziej niebezpiecznym kierunku, kiedy Connie za plecami męża rozpoczyna podwójne życie z Oliverem, adresatem jej płomiennych uczuć, lecz z punktu widzenia majętności i pochodzenia – kandydatem do wielkiego mezaliansowego skandalu.
Przesadna oszczędność
Kochanek Lady Chatterley od samego początku podąża ścieżką minimalizmu i pozytywnie zaskakuje swoją onieśmielającą subtelnością. Wykorzystanie półśrodków w przekazie i bardzo dosłowny charakter scenariusza nie tworzą jednak z dzieła czegoś spektakularnie kreatywnego, a jest to raczej odtwórcze posłużenie się motywami, które dobrze już znamy, co niestety nie zawsze wychodzi produkcji na dobre. Przestoje fabularne i ograniczenie dialogów do niezbędnego minimum przyczyniają się do powtarzalnego uczucia nudy, jakie towarzyszy nam w niemal najważniejszym segmencie filmu, czyli ekspozycji poznania głównych bohaterów i nawiązania między nimi romantycznej relacji. Ten moment, który powinien zachęcić nas do dalszego podążania za wydarzeniami, koniec końców dezorientuje, wrzuca w sam środek życia Constance, nie starając się wybudować pewnego rodzaju gładkiego wstępu i nie zabiegając nawet o krztynę sympatii widza.
Przedstawiony w opisie wątek niepożądanej miłości, jaka nigdy nie powinna się zdarzyć, to temat, wokół którego kręci się niemal cały dwugodzinny seans, co okropnie spłaszcza historię, która w rękach tak dobrej ekipy filmowej mogłaby bardziej zaangażować odbiorcę, racząc go czymś więcej, niż montażem scen miłosnych, których intensywność wypełnia większość ekranowego czasu. Chemia między Corrin a wcielającym się w gajowego Jackiem O’Connellem wyczuwalna jest dopiero na pewnym etapie ich romansu, co zważając na brak wątków pobocznych i kluczową rolę zaciekawienia ich historią widzów, działa na niekorzyść całej produkcji. Oglądając uprzednio zwiastun, a w końcu zasiadając do seansu filmu, odbiorca spodziewa się tu uczucia niewpisującego się w ramy, płomiennego i przebijającego ekran swym żarem, a ostatecznie otrzymuje romans prawdziwy na słowo honoru, który do pewnego momentu jest zwyczajnie niewiarygodny, a podtrzymują go wyłącznie sceny seksu. Jeśli już mowa o intymności, mimo początkowego braku symbiozy między główną dwójką, należy oddać im wielki szacunek za otwartość i odwagę, jaką włożyli w wykreowanie postaci Mellorsa i Connie. Zarówno Corrin, jak i O’Connell, w roli kochanków dalece odbiegają od perfekcji swoich aktorskich możliwości, jednak pasja i szczerość, z jaką podzielili się z widownią podczas wymagających niezwykłej bliskości i zaufania segmentów erotycznych, zasługuje na docenienie. Zgodnie z przewidywaniami, pikantne sceny zbliżeń przyciągną sporą część odbiorców, których z pewnością nie zawiodą. Jak przyznają twórcy, aby pożądanie niepokornych kochanków faktycznie zadziałało na zmysły widowni, aktorzy postępowali według ściśle skomponowanej choreografii, by ich ciała i gesty idealnie ze sobą współgrały, tworząc mniej więcej od połowy seansu efektowny obraz miłości zakazanej, tętniącej wreszcie wyczuwalną namiętnością i czułością.
A może jednak zaskoczenie?
Mimo zasobnej, lecz dobrze zbalansowanej dozy erotyzmu, nie znajdziecie w Kochanku Lady Chatterley ani ponadprzeciętnej gry aktorskiej (a śmiem twierdzić, iż natraficie tu raczej na kreacje bardziej wymuszone, niż tchnięte rzeczywistymi umiejętnościami), ani wyróżniającej się fabuły, ani nawet interesującej warstwy wizualnej. Zdjęcia utrzymane w odcieniach szarości dodają filmowi jeszcze więcej obojętności i bylejakości niż sam pozbawiony błyskotliwości scenariusz. Do końca wierzymy, iż coś nas w tym tytule jeszcze zaskoczy, nawet jeśli jesteśmy zaznajomieni z finałem książki. Nic jednak nie wychodzi poza sztywny schemat typowego romansidła: aktorzy niespecjalnie starają się nas przekonać do swoich postaci, przewidywalność ich dalszych losów boli, tak samo zresztą jak obserwowanie pójścia twórców na łatwiznę niemal we wszystkich aspektach opowieści: im dalej płynie fabuła, tym szybciej domyślamy się, dokąd to wszystko zmierza. Nawet ścieżka dźwiękowa, wzbudzająca dreszcz niepokoju ostrymi szarpnięciami smyczków, po pewnym czasie staje się już monotonna i pozbawiona początkowej świeżości.
Kochanek Lady Chatterley to dramat o niskich ambicjach, przeciętnej realizacji, który aż prosi się o nieco szaleństwa, odejścia od sztampowości, odważnych i wizjonerskich zmian w stosunku do książkowego pierwowzoru, na czym, zważając na jego finalnie blady i monotematyczny charakter, film mógłby zdecydowanie skorzystać. Zafundowano nam jednak spowszedniałą historyjkę, w której oprócz tego, że potrzeba sporo czasu, by przywiązać się do bohaterów i zaaklimatyzować w storytellingu; nie czujemy między nimi chemii, a sam proces zakochiwania się wydaje się nieco naciągany. Ot, kolejna zasłyszana już gdzieś opowiastka o pokonującej wszelkie podziały sile miłości; jednak mimo wszystko, przeznaczając swój czas na dwugodzinny seans, miło byłoby cokolwiek z tej łamiącej schematy siły poczuć.