search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

KNIGHT OF CUPS. Recenzja najnowszego filmu Terrence’a Malicka

Tekst gościnny

22 lipca 2016

REKLAMA

knight-of-cups-poster1Autorem recenzji jest Sebastian Michalak.

Terrence Malick to z całą pewnością najbardziej romantyczny i duchowy reżyser naszych czasów. Przy okazji to jednak także domorosły kaznodzieja. W jego siódmym filmie Knight of Cups (2015) widać to już od samego początku.

Twórca Niebiańskich dni przywołuje w Knight of Cups słynną chrześcijańską alegorię pt. Wędrówka pielgrzyma, aby za chwilę w narracji zza kadru przypomnieć przypowieść o młodym księciu, rycerzu, który wysłany przez ojca w celu odnalezienia cennej perły, traci pamięć i zapomina o wyznaczonym mu zadaniu.

"Knight of Cups"

Na dobrą sprawę już tytuł nasuwa skojarzenia z mistycyzmem. Knight of cups, czyli Rycerz pucharów, to bowiem jedna z kart tarota, opisująca osobę wrażliwą, kochającą, ale także mającą problemy z szarą rzeczywistością. Motyw tarota jest zresztą obecny przez cały obraz, który reżyser dzieli na osiem rozdziałów, z których siedem tytułem nawiązuje do ezoterycznej talii kart. Oprócz wszechobecnego spirytualizmu film przesiąknięty jest marzycielstwem i melancholią. Dzieje się tak, gdyż Rick (Christian Bale), główny bohater, to lustrzane odbicie tytułowego „karcianego” rycerza. Mężczyzna, pomimo że bogaty, wiodący wygodne życie scenarzysty filmowego w Los Angeles, odczuwa egzystencjalną pustkę. Można to porównać do przywoływanej wcześniej przypowieści, gdzie Rick jawi się jako ktoś, kto za sprawą innych ludzi i otoczenia zapomina o tym, co jest jego nadrzędnym celem, i prowadzi hedonistyczny, pusty tryb życia.

Bohater budzi się jednak z marazmu.

Film rozpoczyna się od trzęsienia ziemi. Dosłownie. Od tego momentu bohater zaczyna inaczej patrzeć na rzeczywistość. Rzeczywistość, której Malick nie pochwala. W pewnej chwili jedna z postaci mówi: „Nie prowadzimy takiego życia, do jakiego zostaliśmy stworzeni. Przeznaczone jest nam coś innego”. Niedługo potem ktoś inny wspomina: „Wiecie, kto był niezwykły? Kleopatra. Gdyby jej nos był o tyle krótszy, wpłynęłoby to na świat”. Malick chciałby w to wierzyć i sugeruje, że ludzkość jako społeczeństwo, nie jest we właściwym dla siebie miejscu. Nie jest też w nim Rick. W przeciwieństwie jednak do wielu innych, on go poszukuje. Poszukiwania te zresztą obserwujemy przez cały seans, w czasie którego protagonista „wiruje” wśród pięknych kobiet, a każda z nich ma personalny wpływ na jego dalszy rozwój wewnętrzny. Zagubiony Rick jawi się więc jako kobieciarz i bawidamek, a wszystkie jego wybranki są dla niego jak jedna wielka nauczycielka, jak „metakobieta”.

knight-of-cups-still-5

Do plusów filmu należy bezsprzecznie zaliczyć, że prawie każda z sześciu dam serca głównego bohatera wnosi niezbędny indywidualizm.

I tak mamy, zbuntowaną i gniewną Dellę (Imogen Poots), porywającą i zabawną Karen (Teresa Palmer) czy wyrozumiałą i ciepłą Nancy (Cate Blanchett). Kobiety to jednak nie wszystko. Oprócz nich w życiu Ricka jest także czas na interakcję z rodziną, z bratem (Wes Bentley) i ojcem (Brian Dennehy). Relacje te nie należą jednak do najłatwiejszych i są przyczynkiem do wielu spięć. Kluczowa dla całego filmu, co nie powinno dziwić fanów reżysera, jest wspomniana narracja zza kadru. To właśnie z niej dowiadujemy się m.in., że jeden z braci Ricka popełnił samobójstwo, czy tego, że porzucił on swoją żonę. Historia jest więc prosta. Zagubiony mężczyzna szuka sensu życia. Proza egzystencji w poetyckim…. ujęciu? A może zadęciu?

Malick kontynuuje i rozwija styl z Drzewa życia i To the Wonder.

To, co w filmie najlepsze, to technikalia. Operator, Emmanuel Lubezki, tworzy więc świetne zdjęcia, które z jednej strony są przyjemną powtórką z wcześniejszych kolaboracji z twórcą Badlands, a z drugiej czasami przypominają te z filmów Michaela Manna typu Zakładnik czy Wrogowie publiczni. Dobre są także ścieżka dźwiękowa i wykorzystanie muzyki klasycznej, którą Malick umiejętnie, niczym Stanley Kubrick, wplata w swoje obrazy. To było jednak do przewidzenia.

knight-of-cups-still-6

Sama narracja nie jest już niestety tak frapująca. Knight of Cups to obraz eksperymentalny, który w całości pozbawiony jest znanych, hollywoodzkich, dramaturgicznych trików filmowych. Można rzec, że przy nim Drzewo życia to „normalny film”. Nie jest to jednak zarzut, a raczej przestroga, aby wiedzieć, z czym się ma do czynienia. I tak „falująca kamera” śledzi naszych bohaterów w najróżniejszych sytuacjach, montaż często pozwala na usłyszenie tylko poszczególnych ich dialogów, a cichutko brzmiąca narracja często nałożona jest na mniej lub bardziej malownicze krajobrazy Los Angeles. Całość daje ambiwalentne odczucia. Miejscami film jest intrygujący, niemal transcendentny, ale czasem pretensjonalny.

Jak przystało na romantyka, Malick maluje świat pozbawiony ironii.

A szkoda. Tej historii by się ona przydała. Nie oznacza to jednak, że film nie ma dobrych momentów. Wręcz przeciwnie. Jego oglądanie daje wiele do myślenia. W pewnej chwili ktoś mówi: „Kawałki twojego życia nigdy nie łączą się w całość. Po prostu pozostają rozrzucone”. Takim właśnie porozrzucanym kolażem jest Knight of Cups. W pewnym sensie film jest więc udanym odzwierciedleniem życia, a przynajmniej jakiegoś jego etapu, jakiejś części. Zarzutem może być jednak to, że zarówno bohaterowie filmu, jak i jego rzeczywistość są naznaczeni romantyzmem twórcy. Widać to szczególnie w scenach, gdy postaci ludzi w dziwacznych i nienaturalnych ruchach, niczym stułbia, snują się po ekranie. Wygibasy piękne, choć zastanawiające.

Knight-of-Cups-7

Knight of Cups nie jest łatwym filmem do pokochania. Twórca Cienkiej czerwonej linii z pewnością to wie, jest jednak wierny swojej wizji i nie można mu odmówić odwagi artystycznej. Generalnie chciałoby się jednak czegoś więcej. Może następnym razem. Czy się uda? Kto to wie? U Malicka – pewnie Bóg wie.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA