NEON DEMON. Psychodeliczny taniec śmierci
Jeśli miałbym określić poetykę Neon demona w kontekście filmografii Refna, powiedziałbym, że to stylistyczna hybryda. Z jednej strony to film z klasyczną narracją, opierający się na gatunkowych schematach, jakimi Duńczyk posiłkował się w Pusherach i Drive. Z drugiej – sporo w nim surrealistycznego odlotu, znanego z Bronsona, Tylko Bóg wybacza i Valhalli.
Tym razem Refn, znany z portretowania męskich postaci, stawia na bohaterki (z nowego wyzwania wychodzi zdecydowanie zwycięsko). Jesse (zjawiskowa Elle Fanning) jest nowa w mieście aniołów. Marzy o karierze modelki, chociaż nie zna nikogo z branży. W Los Angeles ma tylko jedną przyjazną duszę – Deana (Karl Glusman) – fotografa-amatora. Mimo braku doświadczenia i dziecięcej naiwności (dziewczyna ma dopiero szesnaście lat), inne modelki i projektanci widzą w Jesse nadprzyrodzone zjawisko, wcielone piękno, i wróżą jej wspaniałą karierę. Bohaterka nie jest świadoma uroku, jaki roztacza wśród koleżanek po fachu, projektantów, speców od castingu i fotografów (niektórych dosłownie zatyka na jej widok). Jednak z czasem, karmione narastającą pychą, budzą się w Jesse tytułowe demony.
Reżyser opowiada historię dosyć oklepaną – o degeneracji hermetycznego i wpływowego środowiska, które – koniec końców – podetnie skrzydła nawet takim blond aniołkom jak Jesse. Schemat był już wielokrotnie wałkowany przez X Muzę, jednak Refn – jak to Refn – opakowuje go w niepodrabialną wizjonerską formę, decydującą ostatecznie o wartości filmu.
Właściwą akcję reżyser przeplata sekwencjami dziwacznych wizji.
Raz po raz, do rytmu elektronicznej muzyki i gry pulsujących świateł, naszym oczom ukazują się neonowe trójkąty, mężczyzna zawieszony w nieokreślonej przestrzeni i tym podobne dziwactwa. Mimo najszczerszych chęci ich jednoznacznego zinterpretowania, ostatecznie nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić. Wydawałoby się, że sam reżyser tego nie wie, a jego intencją jest – po prostu – wedrzeć się do naszych głów, przemówić bezpośrednio do podświadomości, odwołać się do emocji zamiast intelektu.
Oderwana od rzeczywistości wydaje się również typowo Refnowska gra na biało, którą stosują jego aktorzy, wykorzystując w interpretacjach swoich postaci długie pauzy, przemilczenia i oszczędną mimikę (przez to bohaterowie przypominają żywe trupy).
Oprócz znakomitych ról kobiecych (takich jak występ Elle Fanning i Christiny Hendricks) zobaczymy w filmie równie udane kreacje męskich bohaterów. Reżyser przypomina światu o Keanu Reevesie, który w Neonowym demonie kreuje rolę bardzo nietypową dla swojego emploi. Zarówno Reeves, jak i Alessandro Nivola – inne znalezisko Refna – dostarczają widowni tak bardzo potrzebnego humoru, który rozbraja traumę wielu scen. Neonowy demon jest bowiem dziełem łamiącym kulturowe tabu za kulturowym tabu i odhaczającym kolejne punkty z listy największych dewiacji rodem z filmów klasy B: mamy tu nekrofilię, rytualny kanibalizm, wampiryzm i soczysty gore.
Neon demon jest jak parkiet nocnego klubu, zawieszonego między snem a jawą, skąpanego w ciepłej krwi i zimnych kolorach, wściekle pulsującego w rytmie psychodelicznej muzyki. Idealne miejsce do Refnowskiego tańca śmierci.